do ÂściÂągnięcia | pobieranie | ebook | download | pdf

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

i tętno w kciuku.
Sneer wiedział o tym dobrze, bo sam niejednokrotnie w swej praktyce stoso-
wał metodę  na podstawkę . Polegała ona na użyciu cieniutkich, niewidocznych
prawie, rękawiczek ze sztucznymi liniami papilarnymi, odpowiadającymi liniom
klienta. Pozwalały one podszyć się pod inną osobę podczas sprawdzania tożsamo-
ści w automacie testującym. Ważne było wówczas, by temperatura zewnętrznej
powierzchni rękawiczki mieściła się w granicach przeciętnej temperatury naskór-
47
ka dłoni. Dlatego też przed wejściem do Stacji Testowej należało mieć dodatkowo
na dłoni rękawiczkę z ogrzewaczem i termostatem, którą zdejmowało się na mo-
ment przed identyfikacją.
Sposób ten wymagał jednakże uprzedniego przygotowania rękawiczki, za zgo-
dą i z udziałem klienta, który musiał udać się do fachowca zwanego rękarzem
w celu zdjęcia miary. Kosztowało to sporo żółtych, zwykle koło pięćdziesięciu,
i obciążało honorarium liftera, więc Sneer tylko w ostateczności imał się tej me-
tody.
Hieny skończyły właśnie swe machinacje z Kluczami nieboszczyków, pozo-
stających chwilowo między niebem a ziemią. Za Sneerem czekało już trzech na-
stępnych klientów.
 Dwie setki i dycha dla ciebie  powiedział downer, wtykając Klucz do
prymitywnie wyglądającego aparatu.
Sneer włożył swój Klucz do drugiego otworu. Maszynka działała bezbłędnie.
Przelew poszedł sprawnie, co Sneer natychmiast mógł sprawdzić na liczniku swe-
go Klucza.
 To zdolny facet  powiedział downer, gdy wyszli.  Zerowiec chyba
albo co najmniej jedynak. Ale oficjalnie jest na rencie. Ci ze szpitala podkręcili
coś w komputerze medycznym i załatwili mu pełną niezdolność do pracy. Za to
on robi im od czasu do czasu przelewy z nieboszczyków.
 A z żywych? Nie zdarza się?
 Owszem, ale to już inny proceder. Tym już nie zajmują się hieny, i w ogóle,
personel szpitala nie macza w tym palców. Trudnią się tym tylko wampiry. To ta-
cy, co potrafią dostać się na oddział szpitalny, symulując ciężki stan przez zażycie
odpowiedniej kompozycji środków chemicznych i leków. Kradną Klucze innym
pacjentom i przekazują wspólnikom, którzy je opróżniają, a potem zwracają nie-
postrzeżenie właścicielowi. Ale to duże ryzyko i niewielki zysk. W publicznym
szpitalu leżą przeważnie piątacy i szóstacy. Ile można z takiego wyssać? Parę zie-
lonych. . .
Sneer słuchał tych wyjaśnień z rosnącym obrzydzeniem. O ile do tej pory
wykonywał swój zawód z pewnym starannie ukrywanym przed samym sobą po-
czuciem niesmaku, o tyle teraz zaczynał dochodzić do przekonania, że lifting jest
czymś w rodzaju szlachetnej rozgrywki w porównaniu z machinacjami dziejący-
mi się w dolnej warstwie przestępczego światka Argolandu.
Downer zabrał Klucz Sneera i zniknął w drzwiach Stacji Testów. Sneer usiadł
na ławce niedaleko wejścia do budynku i obserwował kręcących się w pobliżu
osobników, bawiąc się w odgadywanie ich profesji.
Tajniaków rozpoznawało się najłatwiej. Poruszali się dość nerwowo, rozgląda-
jąc się bacznie i unikając miejsc nie oświetlonych latarniami. Handlarze punktami
snuli się powoli, jakby od niechcenia zbliżali się do przechodniów i głosem brzu-
chomówcy rzucali parę zwięzłych słów w rodzaju:  może żółte za zielone? albo:
48
 mamy coś do odstąpienia? . Lifterzy a raczej  jak pogardliwie nazywano nisko
kwalifikowanych, pokątnych przedstawicieli tego zawodu   windziarze usiło-
wali skusić potencjalnych klientów kwiecistymi obietnicami zrobienia im piątej
klasy w miejsce szóstej.
Downera nie było już od dobrych czterdziestu minut, gdy nagle  jak
zdmuchnięci  ze skweru przed Stacją Testów zniknęli wszyscy spacerujący leni-
wie kombinatorzy, pozostawiając zdezorientowanych tajniaków, wyodrębnionych
tym samym i zdekonspirowanych. Po chwili dopiero Sneer dostrzegł przyczy-
nę paniki: niewielki, szary furgon z siatką w oknach, który wyłonił się z jednej
z bocznych ulic i zmierzał w kierunku budynku stacji.
Samochód zatrzymał się przed wejściem. Dwóch cywilów i jeden mundurowy
policjant weszli do Stacji. Wyszli dokładnie po dwóch minutach. Sneer zauważył
między nimi seledynową kurtkę downera.
 A niech by to jasny szlag trafił!  zaklął, spluwając z wściekłością.  Co
za dzień cholerny!
Sięgnął machinalnie do kieszeni, gdzie zazwyczaj nosił swój Klucz.
Trzeba natychmiast zgłosić kradzież Klucza!  pomyślał, wstając z ławki. 
Mam nadzieję, że ten bałwan wie, co należy zeznawać w takich przypadkach!
Ruszył w stronę budki telefonicznej, by zadzwonić na posterunek policji. To
była jedyna rzecz, którą mógł teraz zrobić  za darmo.
* * *
Brzęczyk nie wróżył niczego dobrego. Bann podnosił słuchawkę z ociąga-
niem.
 Invigil, słucham.
 To ja słucham!  To był sam szef.
 Więc, Szefie. . .
 Macie wreszcie jakiegoś?
 Mieliśmy. . . to znaczy. . . chwilowo. . . zniknął  jąkał się Bann, kręcą
nerwowo sznur telefonu wolną dłonią.
 Jak to zniknął?
 Jeszcze nie wiem. Po szesnastej jeszcze był, i od tej pory żadnego śladu.
 Do mnie, z wyciągiem!
Bann westchnął ciężko i odłożył słuchawkę. Kiwnął na technika, który przy-
słuchiwał się rozmowie.
 Dawaj wydruki. Wszystkie, od wczoraj.
Technik zgarnął ze stołu cztery sterty szerokiej papierowej taśmy poskładanej
49
w harmonijkę, włożył je wszystkie do kartonowego pudła, które Bann wziął pod
pachę i powlókł się do szefa.
 Ja zupełnie nie rozumiem  zaczął już od drzwi.
 Dobrze, dobrze. Pokaż go!
 Którego?
 No, tego co zniknął.
Bann wybrał odpowiednią taśmę z pudła i rozpostarł ją przed szefem na biur-
ku.
 Tutaj, o dziesiątej sześć, brał cztery bułki z szynką i dwie kawy w barze
hotelu  Kosmos . Potem przelał osiem żółtych na czyjś Klucz. Taka jedna, stu-
dentka. Pierwszy raz miał z nią do czynienia. Też sprawdziliśmy, na jej koncie nie
było innych przelewów z jego Klucza.
 Nieważne. Dalej!  ponaglał szef, przesuwając taśmę zapisu.
 Tutaj. . . o 10.50 kupował papierosy w automacie na rogu alei Tibigan
i Czternastej Przecznicy  mamrotał Bann  potem. . . tak, wstępował do ba-
ru. . . dwa piwa. . . drugi bar. . . dwa piwa. . . Ale był sam, te piwa brał w paromi-
nutowych odstępach. . . Siedział chyba dość długo, bo następny zapis jest z bram-
ki metro, ze stacji zaraz obok baru. . . Potem. . . Parę drobnych zakupów, ciągle
w centrum, znów piwo, ale z kimś drugim, brane po dwa kufle naraz. . . Nie wie-
my, kto to był. W każdym razie żaden z pozostałych śledzonych. Oni byli wtedy
zupełnie gdzie indziej. No, i wreszcie, przelew. . . Nie potwierdzony na jego kon-
cie, bo nie użył Klucza ani razu po tym, jak. . . ten młody przelał mu setkę.
 Pewnie zaliczka?
 Chyba tak. Bo potem, około siódmej wieczorem, Klucz tego młodego zo-
stał zweryfikowany na dwójkę.
 Gdzie to było?
 W Stacji Testowej numer siedem. Ale, powtarzam, ten pierwszy przelew [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nutkasmaku.keep.pl