do ÂściÂągnięcia | pobieranie | ebook | download | pdf

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

hallu i przez chwilę stał w miejscu zastanawiając się, co robić dalej.
- Jakiś problem, chłopcze? - starszy sierżant, jak można było sądzić po siwych włosach, niedługo przed emeryturą,
stanął w drzwiach jednego z biur, na grubej, skórzanej i plecionej smyczy trzymał parę dorodnych dobermanów.
- Czekam, aż cała ta banda zniknie - powiedział Horn. - Na pewno wykończyłbym się po jeszcze jednej rundzie z tymi
pijakami!
Sierżant poważnie skinął głową.
- Tak, słyszałem, że te loty są cholernie ciężkie, a przede wszystkim, jeśli chodzi o whisky!
Spojrzał na swoje psy, a potem na Horna.
- Vic i Sadie! - zaprezentował.
Popatrzył na Horna, nie dostrzegając na jego twarzy wyraznego zrozumienia dowcipu.
- Vic i Sadie - powtórzył. - Tak, jak w tym programie radiowym!
- No pewnie - Horn przytaknął bez przekonania.
Stary aż zmienił się na twarzy.
- Czyś ty z księżyca spadł? Nigdy nie słyszałeś Vica i Sadiego? - zapytał agresywnie. - Przecież są codziennie!
Horn kiwnął głową i spojrzał na wyjście - taksówki już odjechały, rozwożąc lotników.
- No, ci moi już pojechali - powiedział.
Zebrał się do odejścia, a kiedy właśnie zarzucał na ramię torbę, usłyszał syreny policyjne. Psy zastrzygły uszami i
zawarczały. Czy to była atawistyczna reakcja na odgłosy polowania, czy też wyczuły jego strach? Horn cofał się powoli. Starszy
sierżant patrzył to na niego, to na swoje psy, to na policyjne wozy, zajeżdżające przed budynek.
- Co się dzieje? - zapytał, uważnie przyglądając się Hornowi.
Psy zaczęły wyrywać się w jego stronę. Horn znów cofnął się o kilka kroków i rozejrzał się rozpaczliwie. Sierżant ruszył
za nim.
- Zostań tam, gdzie jesteś, chłopcze - powiedział łagodnie. - Vic i Sadie dopadną cię na każdym dystansie...
Policjanci zaczęli sprawdzać taksówki i obstawiali teraz wyjście.
- Wejdz do biura i połóż na stole swoje dokumenty - polecił sierżant.
Horn wzruszył ramionami i spojrzał na drzwi, do których właśnie podchodzili policjanci. Mocniej chwycił torbę, a potem
gwałtownie skoczył w stronę drzwi, prowadzących na lotnisko. Zanim do nich dotarł, usłyszał zgrzyt pazurów na linoleum i dwa
cielska wpadły na niego z rozpędem. Jeden z psów szarpnął kłami za torbę, a drugi rzucił mu się wprost do gardła. Horn zasłonił
się ręką i w tym momencie usłyszał głos sierżanta:
- Vic! Sadie! Leżeć! Powiedziałem leżeć, do diaska!
Psy przypadły do ziemi, ale dalej szczerzyły kły.
- Jesteś chyba stuknięty, chłopcze! %7łeby chcieć uciec i to przed dobermanami!
Weszli do biura. Horn zauważył, że do hallu wchodzą policjanci i pobladł. Sierżant zamknął drzwi.
- Czego gliny chcą od ciebie? - zerknął na wypchaną torbę.
- Mały szmugiel whisky to jeszcze nie przestępstwo...
- To nie przestępstwo&
W kieszeni wymacał tabakierkę, którą dał mu w prezencie Frank. Wyciągnął ornamentowane cacuszko.
- To angielskie srebro - powiedział, podając tabakierkę sierżantowi. - Za coś takiego dają w Bostonie jakieś pięćdziesiąt
dolców...
Sierżant dokładnie obejrzał z bliska pudełeczko, wreszcie spojrzał uważnie na Horna i wskazał okno.
- Tędy, jest otwarte. Dojdziesz do autostrady i nikt cię nie zauważy...
12
Max Bishop stał przy wychodzącym na lotnisko oknie i patrzył, jak palce pułkownika Tapa Garnera uderzają o blat stołu.
Pułkownik za dwa lata odchodził na emeryturę i miał cichą nadzieję, że przez te dwa lata nic się nie zdarzy. Już samo
przeniesienie z Dayton na dowódcę amerykańskiej bazy w Prestwick uważał za nieprzyjemną i niezasłużoną niczym
niespodziankę. Zawsze lubił postępować słowo w słowo za regulaminem, a teraz spadła mu na głowę ta cała kołomyja z cywilami.
Jak ognia bał się chwili, w której ta niezdyscyplinowana banda narobi mu bigosu, a teraz jeszcze ten major z wysokimi
powiązaniami...
Był potężnym mężczyzną tuż po pięćdziesiątce z rzadkimi, ciemnymi włosami na głowie, która wydawała się za mała w
stosunku do reszty ciała. Dorobił się przezwiska Tap ze względu na to, że przy czytaniu jakiegokolwiek raportu lub przy rozmowie
jego palce wybijały jakiś dziwny rytm. Ktoś zapukał do drzwi. Pułkownik spojrzał na Bishopa i przygładził włosy.
- Proszę!
Drzwi otworzyły się i weszła Kay. Zerknęła ciekawie na Bishopa; ponieważ światło padało z tyłu, nie widziała go
dokładnie.
- To major Max Bishop z Królewskiego Kontrwywiadu - powiedział pułkownik.
- Major... - Kay przyjrzała mu się uważniej.
Bishop odszedł od okna.
- Zechce pani usiąść, poruczniku. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nutkasmaku.keep.pl