do ÂściÂągnięcia | pobieranie | ebook | download | pdf

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

cierpień i przeciwności losu, osładzało je wszakże poświęcenie się wiernego przyjaciela i byłego
podkomendnego, Nataniela Bumpo".
Natty drgnął ze wzruszenia, słysząc swoje nazwisko i uśmiechnął się z zadowoleniem.
- Co mówisz? Więc doprawdy kazałeś wyryć to na marmurze? Niech ci to Bóg wynagrodzi!
A co napisane jest o czerwonoskórym?
- Zaraz przeczytam: "Pamięci wodza Delawarów, znanego pod imieniem Johna Mohikanina
i Czyngaszguka!
- Czyn_gasz_gu_ka - przerwał Natty, dobitnie wymawiając sylaby - to znaczy Wielkiego
Węża. Nie można się mylić, bo nazwiska indiańskie zawsze coś oznaczają.
- Dobrze, każę poprawić - odrzekł Młody Orzeł i czytał dalej: - "Był on ostatnim z
plemienia zamieszkującego tę krainę. Błędy jego były błędami Indianina, cnoty jego były cnotami
sprawiedliwego człowieka".
- Tak jest, rzetelna prawda - potakiwał Bumpo. - Ach, - westchnął naraz - gdybyście go
widzieli jak walczył mężnie w bitwie podczas której major Effingham ocalił mu życie! Te łotry
Irokezi przywiązali go już do słupa. Sam przeciąłem mu więzy, dałem mój tomahawek i nóż.
Wieczorem, tegoż dnia powalił i oskalpował jedenastu wrogów. Smutno pomyśleć, że nie zabłysną
już nigdy ogniska Delawarów wśród tych wyniosłych gór, że ani jeden czerwonoskóry tu nie
pozostał. Hej! hej! Dobre były czasy i ja zżyłem się z tymi ludzmi, chociaż sam zaliczam się do
białych. Ale dość już tych gawęd, czas mi odejść.
- Dokąd? - zagadnął Oliwier.
- Zapewne macie zamiar polować gdzieś w odległej stronie - dorzuciła Elżunia, widząc że
strzelec wbrew zwyczajowi zarzucił na ramię tobołek. - Nie należy podejmować trudu dalekich
wypraw w waszym wieku.
- Elżunia ma zupełną słuszność - rzekł Oliwier.
- %7łycie jest ciężkie - odpowiedział Natty - a polowanie to jeszcze jedyna rzecz, która mi
pozostała na świecie. Wiedziałem, że mi niełatwo będzie rozstać się z wami, toteż przyszedłem
tylko pożegnać groby i miałem zamiar odejść nie widząc się z miłymi sercu, by się nie roztkliwiać
bez potrzeby. Mam zamiar udać się w okolice wielkich jezior, gdzie są jeszcze lasy nie tknięte
siekierą. Tam tylko żyć i umierać! Trzymałem się tu dopóki oni żyli - dodał wskazując na groby -
wam do niczego przydatnym być nie mogę. Czas, więc, bym pomyślał o sobie i starał się
przepędzić według własnego upodobania tę resztę dni, które mi jeszcze pozostały.
- Jeśli tylko braknie ci czego, dobry, kochany mój Natty - zawołał Oliwier - to powiedz nam
szczerze, a postaramy się spełnić wszystko, czego tylko zażądasz.
Bumpo skłonił z wdzięcznością głowę.
- Zamiary wasze są dobre - odparł pogodnie - ale gusta nasze są odmienne; nie chodzimy
jednymi drogami. Znajdziemy się wszakże kiedyś obok siebie w krainie sprawiedliwych, mam
nadzieję, że tak będzie.
- Sądziłam, że do końca życia będziecie z nami! - rzekła Elżbieta ze szczerym żalem.
- Pozwól nam przynajmniej wybudować chatkę dla ciebie w miejscu, jakie sam sobie
obierzesz, choćby o kilkanaście mil stąd odległym, abyśmy mogli od czasu do czasu mieć o tobie
wieści.
- Jeśli macie nieco przyjazni, pozwólcie mi żyć w sposób, jaki dla mnie jedynie wydaje się
przyjemny! - rzekł Bumpo tonem prośby.
Nie pomogły żadne nalegania i perswazje. Elżunia rozpłakała się na dobre, a Oliwier
wydobył pugilares i wszystkie znajdujące się tam asygnaty podał strzelcowi.
Natty obejrzał je ciekawie.
- Ach, to są owe papierowe pieniądze? Nigdy ich nie widziałem - szepnął jakby do siebie. -
To tylko dobre dla ludzi uczonych na książkach, mnie trudno byłoby poznać się na tym. Nie
mógłbym nawet użyć ich do strzelby, bo tylko skórę w nią kładę. Obdarzyliście mnie już bardzo
hojnie, oddając mi cały proch, pozostały w sklepie po odjezdzie Francuza. To całe moje bogactwo.
A teraz niech pani pozwoli staremu włóczędze ucałować swą białą rączkę i niech was Bóg
błogosławi.
Elżunia podniosła główkę, stary strzelec spojrzał w jej zroszone łzami zrenice, pochylił się
nad białą twarzyczką i zdjąwszy czapkę, dotknął jej czoła z ojcowską tkliwością.
Oliwier uścisnął jego rękę w milczeniu, ale w uścisku tym wyraził mu całe serdeczne
przywiązanie do niego.
Bumpo zarzucił na ramię swą ukochaną strzelbę i odszedł pośpiesznie. Po chwili dopiero
odwrócił się i zawołał donośnie:
- Za mną Hektor! W drogę Slut!
Psy pobiegły za swym panem, oddalającym się wielkimi krokami. Wspiąwszy na pagórek,
Bumpo zatrzymał się, spojrzał na młodych stojących wciąż jeszcze na tym samym miejscu,
poruszył ręką w powietrzu na znak pożegnania, potem zakrył nią oczy, jakby chcąc ukryć łzy i
odszedł w świat.
Od tego czasu nikt już nigdy nie widział starego strzelca. Na próżno go sędzia Temple kazał
szukać wszędzie, nigdzie znalezć nie można było wędrowca, który jak się potem okazało, udał się
na Zachód i był pierwszym z tej gromady osadników zwanych pionierami, torujących drogę
Amerykanom przez rozległy ląd do drugiego morza. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nutkasmaku.keep.pl