do ÂściÂągnięcia | pobieranie | ebook | download | pdf

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rozdzielczej zajęło mu niecałe pół minuty. Wystarczyło
odpisać adres.
A teraz włamywał się przez wybite okienko
kuchennych drzwi do pustego domu.
Za pasem miał zatknięty nóż, którym już wcześniej
zabił brata. To broń cichsza niż rewolwer, a równie
skuteczna.
221
ROZDZIAA 12
Mick to dobry policjant - zwrócił się Cade do
Bailey, kiedy zatrzymali się na podjezdzie. - On cię
wysłucha i pomoże nam znalezć odpowiedzi na dręczące
cię pytania.
- Gdybym od razu do nich poszła...
- Nie zaszłabyś dalej, niż nam się udało - przerwał
jej Cade.
- A może nawet zostałabyś w tyle. Potrzebowałaś
czasu, Bailey, po tym, przez co przeszłaś. - Na samą myśl o
tym poczuł, że ściska mu się serce. - Zrób sobie małą
przerwę, - Z głębokim poczuciem winy przypomniał sobie,
jak bezlitośnie ciągnął ją przez budynek, w którym była
świadkiem tak okrutnej zbrodni.
- Przepraszam cię, kochanie, że byłem taki brutalny.
- Gdybyś mnie do tego nie zmusił, pewnie bym
stamtąd uciekła. Nie potrafiłabym stawić czoła mojej
przeszłości. Jestem ci za to wdzięczna.
- Musiałem zadać ci ból. - Cade otoczył dłońmi jej
twarz.
- Gdybym cię nie zmusił do tamtej wyprawy,
poleciałabyś prosto do domu, jak gołąb pocztowy, i
zadzwoniła do twoich przyjaciółek. A wtedy on by cię
znalazł. Znalazłby całą waszą trójkę.
- On by mnie zabił. Nie chciałam pojąć tej prawdy.
A może po prostu nie mogłam. Przez ponad dziesięć lat
myślałam o nim jako o bracie, a nawet broniłam jego i
Thomasa przed Grace i MJ. A on mimo to by mnie zabił. I
222
moje przyjaciółki. Zadrżała. Cade pokiwał głową.
- Najlepsze, co mogłaś zrobić dla całej waszej trójki,
to zniknąć na jakiś czas. Tutaj nikt by cię nie szukał. Kto
by na to wpadł?
- Mam nadzieję, że się nie mylisz.
- Ja wiem, że mam rację. Następny krok to telefon
na policję. Muszą wydać nakaz aresztowania Salviniego. A
on jest przerażony i zdesperowany. Znalezienie go nie
potrwa długo.
- On powie im, kto go wynajął. - Bailey trochę się
uspokoiła. - Nie jest wystarczająco silny, żeby postąpić
inaczej. Jeżeli uzna, że uda mu się wytargować coś od
policji, nie będzie się wahał. A Grace i MJ...
- Będą bezpieczne. Cieszę się, że je poznam. - Cade
nachylił się i otworzył drzwiczki wozu. Nagle zagrzmiało.
Bailey wzdrygnęła się, zaniepokojona, a on uścisnął jej
rękę. - Chodz, pójdziemy do pubu. Strzelimy sobie kilka
piw.
- Czy to ma być randka? - Rozradowana tą
perspektywą Bailey wysiadła i podała mu rękę. - Kiedy to
wszystko się skończy, będziesz mógł mnie bliżej poznać.
- Kochanie, ile razy mam ci powtarzać, że poznałem
się na tobie, jak tylko weszłaś do mojego biura? - Wyjął z
kieszeni klucze i wsunął jeden z nich w zamek.
%7łycie ocalił mu ślepy instynkt i wrodzona potrzeba,
by wszystkich chronić.
Kątem oka dostrzegł jakiś zamazany ruch.
Błyskawicznie zwrócił się w tamtą stronę, odpychając do
tyłu Bailey. Gwałtowny ruch jego ciała sprawił, że nóż
ześlizgnął mu się po ramieniu, zamiast utkwić w plecach.
Ból był gwałtowny i palący. Nim zdążył
uświadomić sobie, co się dzieje, krew zmoczyła koszulę,
223
spływając aż do nadgarstka. W głowie kołatała mu tylko
jedna myśl: Bailey!
- Uciekaj! - krzyknął, czując kolejny cios. - Uciekaj,
Bailey!
Ale ona zastygła w bezruchu.
Wszystko stało się tak szybko. Była pewna, że
trwało to najwyżej ułamek sekundy. Zobaczyła twarz brata,
z opatrunkami na policzkach i krwawą szramą nad lewą
brwią.
W jego wzroku znowu czaiła się żądza mordu.
Rzucił się na Cade'a. Cade zrobił unik i chwycił
Timothy'ego za przegub uzbrojonej ręki. Zaczęli się
mocować, z twarzą tuż przy twarzy, jak kochankowie. W
powietrzu unosił się zapach krwi, potu i zbrodni.
Przez krótką chwilę byli jak dwa cienie w mroku
holu. Słychać było ich chrapliwe, przyspieszone oddechy.
Na dworze biły pioruny.
Bailey widziała, jak nóż zbliża się do Cade'a, a jego
ostrze niemal dotyka jego gardła. A oni mocują się na
zakrwawionej podłodze holu, niby w jakimś obscenicznym
tańcu.
Jej brat znowu zabije, a ona znowu będzie stać i
patrzeć.
Rzuciła się na Timothy'ego.
To był bezmyślny, zwierzęcy odruch. Wskoczyła
mu na plecy i zaczęła szarpać za włosy, przeklinając z
płaczem. Nagłe uderzenie odrzuciło Cade'a do tyłu. Potknął
się, ręka mu się poślizgnęła, a w oczach pociemniało.
Bailey wpiła palce w poranioną twarz Salviniego.
Zawył z bólu i zrzucił ją na podłogę. Padając, uderzyła
głową o poręcz schodów tak mocno, że gwiazdy stanęły jej
przed oczami. Zaraz jednak poderwała się na nogi i
224
zaatakowała go ze zdwojoną furią.
To Cade odciągnął ją na bok, ostrze śmignęło o
milimetry od jej twarzy. A potem siła uderzenia Cade'a
rzuciła jego i przeciwnika na stół. Spleceni w śmiertelnym
uścisku przewrócili się na podłogę, dysząc jak psy.
Cade'owi w głowie kołatała tylko jedna myśl: musi żyć tak
długo, by zdążyć ocalić Bailey. Ale ręce miał śliskie od
kiwi i nie mógł mocno chwycić Salviniego.
Z najwyższym wysiłkiem udało mu się wykręcić mu
rękę, w której trzymał nóż, odsuwając ostrze od serca, a
potem go odepchnął.
Kiedy przetoczył się na wznak, zrozumiał, że jest
już po wszystkim.
Bailey czołgała się ku niemu, wołając wśród
szlochów jego imię. Zobaczył jej twarz, siniec wykwitający
na policzku. Udało mu się unieść rękę i delikatnie go
dotknąć.
- Miałaś zostawić czyny bohaterskie mnie. - Jego
własny głos zabrzmiał mu w uszach dziwnie odlegle i obco.
- Czy jesteś poważnie ranny? O Boże, jak ty
krwawisz. - Zaczęła robić coś z jego ręką, wywołując w
niej palący ból, ale to jakby nie miało znaczenia. Odwrócił
głowę i spojrzał Salviniemu w twarz. Salvini także patrzył
na niego, a choć oczy zachodziły mu już mgłą był
przytomny.
Cade kaszlnął i wychrypiał:
- Kto cię wynajął, ty draniu?
Salvini uśmiechnął się leniwie, a w końcu jego
uśmiech przerodził się w grymas. Twarz miał całą we krwi.
- Diabeł - wycharczał.
- No to pozdrów go ode mnie w piekle. - Cade
znowu usiłował skupić wzrok na Bailey. Brwi miała
225
ściągnięte z wyrazem najwyższej koncentracji.
- Do takiej pracy potrzebne ci okulary, kochanie.
- Leż spokojnie. Muszę powstrzymać krwotok,
zanim wezwę pogotowie.
- Przypominam ci, że choć to tylko rana na ciele,
szczerze mówiąc, boli jak diabli.
- Przepraszam, przepraszam. - Miała ochotę oprzeć
mu głowę na ramieniu i płakać, płakać bez końca. Ale nie
mogła sobie na to pozwolić. Grubym tamponem z
oberwanego kawałka jego koszuli usiłowała zatamować
krwawienie z długiej, głębokiej rany. - Zadzwonię po
karetkę, jak tylko opatrzę ci ramię. Wszystko będzie
dobrze.
- Wezwij detektywa Micka Marshalla. Koniecznie
jego. Powołaj się na mnie.
- Dobrze, dobrze, bądz spokojny.
- Co się tu dzieje, na Boga!? Cade aż się wzdrygnął.
- Błagam cię, powiedz mi, że to halucynacje -
mruknął do Bailey. - Tylko mi nie mów, że to moja matka.
- Dobry Boże, Cade, co ty wyprawiasz? Czy to
krew? Cade zamknął oczy. Z oddali dobiegł go
zdecydowany głos Bailey, nakazujący jego matce wezwać
pogotowie. A potem, Bogu dzięki, zemdlał.
Kiedy się ocknął w karetce, Bailey trzymała go za
rękę, a deszcz głośno bębnił o dach. Po raz drugi odzyskał
przytomność w izbie przyjęć, kiedy lampy świeciły mu w
oczy, a jacyś ludzie głośno krzyczeli. Ból był jak żarłoczna
bestia, która kawałek po kawałku szarpała mu ramię. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nutkasmaku.keep.pl