[ Pobierz całość w formacie PDF ]
skonfiskowano ogromne ilości danych, zarówno osobistych, jak i bardziej ogólnych. Należały
do nich niemal kompletne rejestry genomów. Rhinann wstrzymał oddech i zaczął na oślep
poszukiwać konkretnego DNA. Jego zadanie wyglądało na beznadziejne, bo żaden haker wart
choć decykredyta nie zapomniałby o sfałszowaniu także tych danych. Rhinann był bliski
desperacji. Kiedy jego poszukiwania zakończyły się zgodnie z przewidywaniami
kompletnym fiaskiem, o mało nie wpadł w czarną rozpacz. Jeżeli nie brać pod uwagę gniewu
i zemsty Vadera, samo dziedzictwo Elominów kulturowe i biologiczne zmuszało go do
dalszych wysiłków, dopóki jego starania nie zostaną uwieńczone powodzeniem. Istoty jego
rasy zawsze celowały w takich skrupulatnych poszukiwaniach. Wyglądało jednak na to, że w
tym przypadku wszystkie jego umiejętności i sztuczki, jakie miał do dyspozycji, nie zdadzą
się na nic.
Walcząc z ogarniającą go beznadziejnością, rozszerzył zakres poszukiwań. Postanowił
znalezć jakikolwiek związek, który mógłby okazać się owocny. Zaczął szukać osoby, która
mogła utrzymywać kontakt, albo choćby tylko była widziana w towarzystwie jakiegoś Jedi.
Te prowadzone właściwie na oślep poszukiwania wprawiały w nerwowe drżenie jego
spanchnon. Mimo to czuł, że nie ma wyboru.
Nagle usłyszał cichy sygnał znak, że coś znalazł. Polecił wyświetlić informację na
ekranie i zaczął się z nią zapoznawać.
Nagranie przedstawiało kilku szturmowców, którzy wpadli w zasadzkę i stoczyli walkę z
dwoma mężczyznami w obskurnej noclegowni w sektorze 1Y4F. Rhinann poczuł wzdłuż
kręgosłupa dreszcz podniecenia. Większą część incydentu zarejestrowały kamery systemu
bezpieczeństwa noclegowni. Pochwyciły wprawdzie tylko błysk twarzy, ale główne
komputery zidentyfikowały jednego z walczących mężczyzn z prawdopodobieństwem rzędu
siedemdziesięciu czterech procent.
Był nim major Nick Rostu. Oficer służył kiedyś w Imperialnej Armii, ale pózniej został
ściganym przez prawo mordercą.
Tożsamość drugiego mężczyzny nie została ustalona, ale na kilku ujęciach było widać, że
trzyma świetlny miecz, więc Rhinann mógł być niemal pewny, że to Jedi.
Dzięki swoim uprawnieniom szybko poznał tożsamość wszystkich mieszkańców
noclegowni. Z bezbrzeżnym zdumieniem stwierdził, że jeden z nich nazywa się Jax Pavan.
Czyżby rycerzowi Jedi zależało na tym, żeby go ktoś znalazł?
To wykluczone, uświadomił sobie po chwili namysłu Elomin. Po prostu, zważywszy na
liczbę Jaksów Pavanów w okolicy, rycerz Jedi, który nie miał powodu uważać się za
ściganego, na pewno nie widział sensu ukrywania swojej tożsamości. Mimo wszystko to była
Coruscant, najgęściej zaludniona planeta znanej części galaktyki.
Rhinann zauważył także, tym razem bez szczególnego zdziwienia, że krótko po
incydencie Pavan wyprowadził się ze swojego mieszkania w noclegowni. Może postanowił
na jakiś czas zaszyć się w podziemiu, gdzie mógł pozostać anonimowy? Niewątpliwie liczył
także na to, że więz z Mocą uprzedzi go o każdym nadciągającym niebezpieczeństwie.
Możliwe, że rzeczywiście by się tak stało... gdyby Rhinann był na tyle głupi, żeby udać się do
niego bezpośrednio.
Istniał jednak inny sposób.
Nie kryjąc satysfakcji, Rhinann rozparł się na krześle. Zrobił dobry początek. Był pewny,
że wcześniej czy pózniej odnajdzie Pavana.
Lord Vader powinien być zadowolony.
Nick Rostu nie wrócił od razu do poprzedniej nory w sektorze Zi-Kree. Po wydarzeniach
ostatnich czterdziestu ośmiu standardowych godzin doszedł do wniosku, że należy mu się
chwila odprężenia i odpoczynku. Słyszał wiele pochlebnych uwag o usytuowanych przy placu
Tangor lokalach rozrywkowych. Nie bardzo interesował się tym, co się dzieje za większością
zamkniętych drzwi, ale na placu Tangor mieścił się salon do gry w shronkera.
Lokal cieszył się dużą popularnością. Miał pięć sfer, ale wszystkie były zajęte. Nick
zamówił kufel alderaańskiego piwa. Sącząc je powoli, przyglądał się najbliższej sferze i
rozgrywce, w której brali udział Quarren i Yevetha. Już sam ten fakt był dziwny, bo
Yevethowie gardzili istotami innych ras. Możliwe jednak, że ten Yevetha był wyjątkowo
tolerancyjny. Pewnie też jego samopoczucie poprawiał fakt, że mówiąc w przenośni
właśnie skopał Quarrenowi łuskowaty tyłek.
Wkrótce Quarren uznał się za pokonanego. Kiedy ponura kalmarogłowa istota odwróciła
się plecami do baru, Yevetha spojrzał na Nicka.
Masz ochotę zagrać? wykrakał.
Mogę spróbować zgodził się Rostu. Podszedł do kontrolnego pulpitu, sprzed którego
chwilę wcześniej odszedł Quarren.
Konfiguracja? zapytał Yevetha.
Gorący Bespin.
Reguły gry były bardzo proste. W holosferze unosił się stylizowany wizerunek systemu
słonecznego. Przed grą przeciwnicy mogli wybrać konfiguracje oparte na znanych systemach
albo tworzyć własne. Istniały cztery typy ciał niebieskich: gazowe giganty, blizniacze światy,
pojedyncze planety i księżyce. Pośrodku sfery płonął wizerunek gwiazdy. Każdy gracz mógł
kierować ruchami komet, bo tylko one w tej grze mogły dowolnie zmieniać trajektorie lotu.
Na początku gry planety krążyły po ustalonych orbitach. Istniało kilka konfiguracji, z
których gorący Bespin cieszył się opinią najtrudniejszej. Każdy gracz miał kierować
ruchami swojej komety w taki sposób, żeby wytrącać ciała niebieskie z pierwotnych orbit.
Wygrywała ta osoba, która pierwsza posyłała planety po spirali w głąb czeluści systemu.
Nick zaplótł palce i wyprostował je tak energicznie, że wszyscy usłyszeli chrupnięcie
kostek. Kilka razy poruszył ramionami, żeby rozluznić mięśnie ramion i szyi, po czym,
wyraznie odprężony, stanął przed kontrolnym drążkiem. Yevetha cały czas kierował na niego
czarne oczy, pozbawione wyrazu jak kamienie.
Nick skierował swoją kometę na inną trajektorię i oddał pierwszy strzał. Trafił jedną z
planet, ale strzał odbił się rykoszetem od jej powierzchni i poszybował w kierunku obrzeży
systemu. Planeta zmieniła trajektorię i zaczęła krążyć po orbicie eliptycznej.
Każda z planet miała inne właściwości. Gazowy gigant był masywny, wskutek czego miał
większą inercję. Oznaczało to, że pojedynczy strzał mógł zmienić jego orbitę tylko w
nieznacznym stopniu. Gorący Bespin orbitował bardzo blisko gwiazdy i okrążał ją szybciej
niż pozostałe ciała niebieskie, co utrudniało posyłanie krążących w większej odległości planet
w czeluść słońca. W przeciwieństwie do niego zimny Bespin, orbitując na obrzeżach systemu,
przechwytywał komety i chronił krążące bliżej słońca światy. Planety binarne obracały się
wokół wspólnego środka ciężkości, ale można je było rozdzielić precyzyjnym strzałem, po
którym jedna albo obie zostawały wciągnięte w głąb grawitacyjnej studni słońca. Samotne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]