do ÂściÂągnięcia | pobieranie | ebook | download | pdf

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

chłonna, a on nie należał do cierpliwych. Poza tym nie
miał gwarancji, że ją przekona i zdobędzie jej serce. W ta­
kim razie pozostawało mu uwieść Theę. Na tę myśl prze­
szedł go dreszcz pożądania. Znowu poruszył się niespo­
kojnie i spróbował skupić myśli.
Czy Thea da się przekonać? Kobieta wyemancypo­
wana, sawantka o otwartym, chłonnym umyśle powin-
na być podatna na argumenty natury intelektualnej. Na
razie tkwiła w przeświadczeniu, że on chce się z nią
ożenić wbrew swej woli, na przekór własnym inklina­
cjom, a skoro raz nabrała takiego przekonania, odwieść
ją od niego nie będzie łatwo.
Czy naprawdę chciał, żeby uznała jego argumenty?
Spojrzał na jej twarz oświetloną migotliwym świat­
łem latarni powozu i uśmiechnął się znowu. Myśl
o przekonywaniu jej była całkiem miła, ale pomysł
uwiedzenia nieporównanie ciekawszy.
- Bardzo cię przepraszam, staruszko, ale co mogłem
zrobić? - Bertie rozłożył bezradnie ręce. Wyglądał jak
zbity spaniel. - Merlinowie koniecznie chcieli wie­
dzieć, co się dzieje, a ja...
- Ty? Ty miałeś być w Yorkshire, nie w Londynie,
mój drogi. - Thea zerwała się z ławki ogrodowej. - To
jakiś absurd, Bertie. Coś ty nagadał księżnej i księciu,
że przyjechali tutaj przekonani, że Jack chce się ze mną
żenić?
Bertie zrobił nieszczęśliwą minę.
- Ślepy by zauważył, co się dzieje między tobą
a Jackiem. Jak opowiedziałem księciu trochę o tobie,
a potem jeszcze nadmieniłem, że Jack zapałał do ciebie
niejakim afektem, Merlin zupełnie się rozkrochmalił.
Jeszcze nigdy nie widziałem staruszka w takim stanie.
Thea spiorunowała przyjaciela wzrokiem.
- Podałeś mu na talerzu to, na co czekał. Och, Ber-
tie! Doskonale wiedziałeś, że książę od pięciu lat nalega
na Jacka, żeby się ożenił, więc postanowiłeś pomóc mu
okiełznać syna.
- Nie widzę w tym nic złego - odparł Bertie z god­
nością i przesunął palcem po fularze, jakby ten był za
ciasno związany. - Nie rozumiem, z czego robisz prob­
lem. Myślałem, że będziesz zadowolona, w końcu po­
mogłem ci w tym gnieździe żmij. Wiedziałem, jak
przyjmą cię u Pendle'ów, czułem, że cię tam żywcem
zjedzą.
- To nie ma nic do rzeczy. - Thea uniosła ręce w ge­
ście pełnym desperacji. - Jack nie chce nawet słyszeć
o zerwaniu zaręczyn, moja przyszła teściowa ustala datę
ślubu...
- I bardzo dobrze. - Bertie podniósł się z ławki. -
Wystarczający powód, żebyś wyszła za Jacka. Twoje ro­
dzeństwo jest zachwycone. Ned nie dalej jak wczoraj
mówił, jak bardzo się cieszy.
- Jasne, że się cieszy. Teraz będzie miał sponsora
i będzie mógł wreszcie wstąpić do tej swojej wymarzo­
nej armii.
Bertie spojrzał na nią z umiarkowaną sympatią.
- Wiesz, co ci powiem, Thea? Cieszę się, że nie wy­
szłaś za mnie. Byłaś taką kochaną dziewczyną, a teraz
zmieniłaś się w wiedźmę. Może Jack oprzytomnieje, za­
nim będzie za późno.
Thea przestała chodzić w tę i z powrotem i zapatrzy­
ła się na Bertiego. Miał rację. Pamiętała te czasy, kiedy
mało co potrafiło wyprowadzić ją z równowagi. Nigdy
nie była taka jędzowata i nieznośna jak teraz. Wszyst­
kiemu winien był Jack Merlin. To przez niego się zmie­
niła, on namieszał w jej życiu tak bardzo, że już nigdy
nie miało być takie jak niegdyś. Usiadła z powrotem na
ławce z ciężkim westchnieniem.
- Och, wszystko mnie denerwuje, zaraz się złoszczę.
Okropna jestem.
Bertie poklepał ją po dłoni.
- Nie przejmuj się. Nie wszystko stracone. Może
uda ci się jeszcze poprawić. Szczególnie wobec Jacka.
Jemu naprawdę na tobie zależy. Sam mi to powiedział.
I to była ostatnia kropla, która przepełniła kielich go­
ryczy. Thea zalała się łzami. Bertie aż się cofnął z wy­
razem zgrozy na skądinąd smętnym obliczu.
- Nie płacz, na litość boską! - zawołał. - Nie trzeba.
- Przepraszam, Bertie. - Thea pociągnęła nosem
i zaczęła szukać chusteczki, próbując jednocześnie za­
panować nad sobą. Chlipnęła jeszcze raz. - Zaraz bę­
dzie mi lepiej - obiecała.
Wysiąkała energicznie nos, walcząc z ogarniającą ją
żałością. Czuła się okropnie. Paskudnie. Kłóciła się
z Jackiem przez bite sześć dni. Od balu do dzisiejszego
ranka. Przyjeżdżał codziennie, zabierał ją na przejażdż­ [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nutkasmaku.keep.pl