do ÂściÂągnięcia | pobieranie | ebook | download | pdf

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie, nie możesz. Nie chcę, żeby ustawiły się do niego w kolejce wszystkie
pielęgniarki z powołania, żeby go trzymać za rękę. Ale możesz opowiadać ludziom co tylko
chcesz na temat Jean - Claude'a.
Bonnie podniosła zdjęcie.
- A tak naprawdÄ™ to kim on jest?
- Ogrodnikiem. Ma świra na punkcie tych krzewów hibiskusa. Poza tym jest żonaty i
ma dwoje dzieci.
- Szkoda - powiedziała Bonnie całkiem poważnie. - Ale powiedziałaś Frances, żeby
nikomu o tym nie mówiła...
- Właśnie. - Elena zerknęła na zegarek. - Co znaczy, że, powiedzmy tak do drugiej,
powinno się to roznieść po całej szkole.
Po szkole dziewczyny poszły do Bonnie. Przy frontowych drzwiach powitało je
jazgotliwe szczekanie, a kiedy Bonnie otworzyła drzwi, usiłował się zza nich wymknąć na
zewnątrz bardzo stary i bardzo gruby pekińczyk. Wabił się Jangcy i był tak rozpuszczony, że
nie cierpieli go wszyscy poza matką Bonnie. Spróbował ugryzć Elenę w kostkę, kiedy go
mijała.
Salon był ciemnawy i zatłoczony, z mnóstwem wymyślnych mebli i ciężkimi
zasłonami w oknach. Pośrodku pokoju stała Mary, siostra Bonnie. Właśnie odpinała czepek
od wijących się rudych włosów. Była tylko dwa lata starsza od Bonnie i pracowała jako
pielęgniarka w klinice Fell's Church.
- Och, Bonnie - powiedziała. - Cieszę się, że wróciłaś. Cześć, Eleno. Meredith.
Elena i Meredith przywitały się z nią.
- Coś się stało? Chyba jesteś zmęczona - spytała Bonnie. Mary upuściła czepek na
stolik do kawy. Zamiast odpowiedzieć, sama zadała pytanie:
- Wczoraj wieczorem, kiedy wróciłaś do domu taka zdenerwowana, mówiłaś, że gdzie
byłyście?
- Na dole przy... Tuż obok mostu Wickery.
- Tak właśnie myślałam. - Mary wzięła głęboki oddech.
- Posłuchaj mnie, Bonnie McCullough. Masz tam nigdy więcej nie chodzić, a już
zwłaszcza nie sama. I nie w nocy. Jasne?
- Ale dlaczego nie? - zapytała Bonnie, zaskoczona.
- Bo wczoraj wieczorem ktoś został tam zaatakowany. Oto dlaczego. A wiesz, gdzie
go znalezli? Na samym brzegu, tuż obok mostu Wickery.
Elena i Meredith spojrzały na nią z niedowierzaniem, a Bonnie chwyciła Elenę za
ramiÄ™.
- Kogoś zaatakowano pod mostem? Co się stało?
- Nie wiem. Dziś rano jeden z pracowników cmentarza zauważył, że ktoś tam leży. To
był bezdomny. Ale kiedy go przywiezli, był na wpół żywy i nie odzyskał jeszcze
przytomności. Może nie przeżyć.
Elena z trudem przełknęła ślinę.
- Jak to, został zaatakowany?
- Chodzi mi o to - powiedziała Mary dobitnym głosem - że ktoś mu niemal rozerwał
gardło. Stracił niesamowicie dużo krwi. Najpierw myśleli, że to może jakieś zwierzę, ale teraz
doktor Lowen mówi, że to musiał być człowiek. A policja uważa, że ktoś, kto to zrobił, może
się ukrywać na cmentarzu. - Mary popatrzyła na każdą z dziewczyn po kolei, zaciskając usta
w wąską linijkę. - Więc jeśli byłyście przy moście albo na cmentarzu, to ten człowiek mógł
być tam wtedy, kiedy i wy. Jasne?
- Nie musisz nas straszyć - odezwała się Bonnie słabym głosem. - Zrozumiałyśmy.
- Dobrze. Nie ma sprawy. - Mary się zgarbiła i ze znużeniem potarła kark. - Muszę się
położyć. Nie chciałam być opryskliwa. - I po tych słowach wyszła z pokoju.
Dziewczyny popatrzyły na siebie.
- To mogła być jedna z nas - powiedziała Meredith cicho. - A zwłaszcza ty, Eleno,
poszłaś tam sama.
Elenę przeszły ciarki. Ogarnęło ją to samo uczucie, co na cmentarzu. Jakby otaczały ją
zewsząd te wysokie nagrobki i jakby powiał zimny wiatr. Słońce i Liceum imienia Roberta E.
Lee nigdy nie wydawały się bardziej odległe.
- Bonnie - zaczęła powoli - czy widziałaś kogoś? Czy o to ci chodziło, kiedy
powiedziałaś, że ktoś tam na mnie czeka?
W półmroku salonu Bonnie spojrzała na nią, jakby nic nie rozumiała.
- O czym ty mówisz? Nic takiego nie mówiłam.
- Owszem, mówiłaś.
- Nieprawda!
- Bonnie - odezwała się Meredith - obie cię słyszałyśmy. Gapiłaś się na te stare
nagrobki, a potem powiedziałaś Elenie...
- Nie mam pojęcia, o co wam chodzi! - Twarz Bonnie ściągnął gniew, ale w oczach
miała łzy. - I nie chcę już więcej o tym rozmawiać.
Elena i Meredith wymieniły bezradne spojrzenia. Na zewnątrz słońce schowało się za
chmurÄ….
ROZDZIAA SZÓSTY
26 września
Drogi pamiętniku,
Przepraszam, że tak długo nie pisałam. Sama nie wiem, dlaczego tak się stało. Może o
niektórych sprawach boję się opowiedzieć nawet tobie.
Po pierwsze, stało się coś strasznego. Tego wieczoru, kiedy z Bonnie i Meredith
byłyśmy na cmentarzu, jakiś włóczęga został tam zaatakowany i prawie zabity. Policja nadal
nie znalazła sprawcy. Ludzie uważają, że ten włóczęga oszalał, bo kiedy się ocknął, zaczął
wrzeszczeć o jakichś  oczach w mroku , o dębach i innych takich. Aleja pamiętam, co nam
się przytrafiło tamtego wieczoru i wiem swoje. To mnie przeraża.
Wszyscy byli przez jakiś czas przestraszeni i dzieciaki musiały siedzieć w domach po
zmroku albo wolno im było wychodzić tylko grupkami. Ale minęły już trzy tygodnie, nic
takiego nie wydarzyło się ponownie, więc emocje powoli opadają. Ciocia Judith twierdzi, że
musiał to zrobić jakiś inny bezdomny. Ojciec Tylem Smallwooda zasugerował nawet, że ten
starzec mógł to sobie zrobić sam - chociaż ciekawa jestem, w jaki sposób człowiek miałby sam
sobie przegryzć gardło.
Ale najbardziej byłam zajęta planem B. Jak na razie wszystko idzie dobrze. Dostałam
już kilka listów i bukiet czerwonych róż od ,Jean - Claude'a (wujek Meredith ma
kwiaciarnię), i chyba wszyscy zdążyli zapomnieć, że w ogóle byłam kiedyś zainteresowana [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nutkasmaku.keep.pl