[ Pobierz całość w formacie PDF ]
epileptyczny?
Kiedy wraz z innymi stamtąd odchodziłem, dotknąłem czoła;
zaczęło mnie piec. Czubkami palców szukałem draśnięcia, jakie
zostawiła na nim ciotka Dina w tę noc, gdy umarła moja matka.
Pielęgniarka zawołała nas wszystkich. Przybiegliśmy z różnych
części domu. Matka jeszcze żyła, chociaż oczy miała zamknięte,
bo gdy ciotka Dina rzuciła się ku niej, jakby skrzywiła usta w
ostatnim wysiłku, próbując coś powiedzieć czy też ją pocałować.
Ciotka Dina zaczęła krzyczeć. Usiłowałem odciągnąć ją od
konającej, a ona zaatakowała mnie drapiąc jak szalona. W jakimś
nieokreślonym momencie mama umarła. Patrzyłem na nią, z ręką
przyciśniętą do twarzy, słysząc krzyk ciotki Diny:
- Ona chciała coś powiedzieć! Chciała ze mną mówić!
Dla wielu osób z tego tłumu ciekawskich postać mężczyzny na
ziemi musiała być tym, czym dla mnie - uprzedzeniem. %7ładnego
ostrzeżenia i pac na ziemię. Jakiś kamień, dzwigar, kulka trafia w
głowę, czaszka rozpryskuje się jak szkło z kiepskiej wytwórni;
czy też bardziej przebiegły przeciwnik umyka z więzów lat;
zapadają ciemności; leżymy, coś wielkiego przygniata nam
twarz, walczymy do ostatniego tchu, który przypomina
skrzypienie żwiru pod ciężkim krokiem.
Wszedłem po schodach prowadzących do biblioteki i stamtąd
widziałem, jak wysoki ambulans przejeżdża przez wąskie
przejście, a koń spokojnie ustępuje przed samochodem.
Nie wspomniałem o tym zajściu Ivie. Chciałem jej tego
oszczędzić. Nie mogłem jednak oszczędzić sobie, toteż
kilkakrotnie w czasie kolacji postać leżącego na bruku 94
mężczyzny stawała między mną a jedzeniem i odkładałem
widelec. Niezbyt udała nam się nasza rocznica. Iva myślała, że
zle się czuję.
21 stycznia
Przybiegła bardzo podekscytowana Susie Farson z wiadomością,
że wyjeżdża wraz z mężem do Detroit. Ministerstwo Spraw
Wojskowych zaproponowało mu kurs radiowy. Susie liczy na to,
że i ją przyjmą do tej samej szkoły. Córeczkę mają zostawić u
siostry Farsona. która pracuje w restauracji w centrum.
- Ona się małą zajmie. Janey wprost ją uwielbia. Dam wam znać,
jak sobie radzimy. A ty, Ivo, wpadnij tam od czasu do czasu i
zobacz, jak Janey sobie radzi. Zapiszę ci jej adres.
- Naturalnie-obiecała Iva, choć z pewną rezerwą. A kiedy Susie
wybiegła od nas, dodała: - Idiotka! A jeśli coś się dziecku stanie?
- Ona nie chce stracić męża - powiedziałem.
- Stracić go? Ja bym go dawno zastrzeliła. Ponadto w ten sposób
pogarsza tylko całą sprawę. Jeśli stanie się coś złego, on będzie
miał pretensje do niej. A ona myśli, że robi to dla miłości. Och,
cicho bądz, ty...!
Pan Vanaker oczyszczał sobie gardło, kasłat, przestawał na
chwilę zadowolony z-mięsistego ulowku, potem znowu kasłał.
Najmniejsze poruszenie w naszym pokoju go podnieca. Przestał
dopiero wtedy, kiedy Iva w niezwykłym jak na nią odruchu
irytacji zaczęła walić w ścianę pantoflem.
22 stycznia
Zjadłem obfite śniadanie, zamierzając się obejść bez lunchu.
Jednakże o pierwszej wściekle głodny rzuciłem broszurę Abta i
wyszedłem na lunch. W drodze powrotnej kupiłem kilka
pomarańczy i dużą tabliczkę czekolad). Spałaszowałem to
wszystko do czwartej. Pózniej, u Fallo-nów, zjadłem sutą kolację.
A kilka godzin potem, w kinie, jeszcze całą paczkę karmelków i
lwią część torebki miętó-wek. Teraz, o jedenastej, jestem znow u
głodny.
185
24 stycznia
Wczoraj byliśmy na kolacji u Almstadtów. Kuzyn Sam nie
doniósł na mnie. Przygotowałem Ivę, mówiąc jej o naszej
rozmowie, lecz nie wspomnieli o niczym. Stary Almstadt nie
dopuszczał nikogo do głosu prawie przez cały czas, opowiadał o
tym, jakie to by miał zyski, gdyby nie braki w zaopatrzeniu. Moja
teściowa też jest ostatnio zajęta. W zeszłym tygodniu piekła
ciasto na wentę na fundusz pomocy dla Rosjan. W tym tygodniu
wszystkie panie z jej klubu oddają krew dla Czerwonego Krzyża.
Robi ponadto na drutach jeden szalik tygodniowo. Próbowała
robić też rękawiczki, ale nie dała sobie z nimi rady. Nie umie
zrobić palców. A dziewczęta, Alma i Rose, narzekają, że wszyscy
młodzi ludzie znikają, bo idą do wojska, i zostają tylko chłopcy
ze szkół średnich. Pani Almstadt wspominała znowu, że
chciałaby mieć przy sobie Ivę, kiedy ja dostanę kartę powołania.
Odparłem, że jest jeszcze dość czasu na podejmowanie decyzji.
Zbyt kocham Ivę, żeby oddać ją w ich ręce.
W przyszłym tygodniu wybieramy się do mojego ojca.
Wykręcaliśmy się przed zaproszeniami mojej macochy od
tygodni i zaczyna być obrażona.
26 stycznia
Leżę w łóżku zaziębiony. Maria zrobiła mi rano herbatę. Iva
wróciła do domu po lunchu, żeby mnie pielęgnować. Przyniosła
pudełko luizjańskich truskawek i dała mi je maczanych w
cukrze-pudrze jako lekarstwo. Cała kołdra usiana została
zielonymi szypułkami. Iva była w najhojniejszym i najbardziej
wspaniałomyślnym nastroju. Czytała mi przez godzinę, a potem
ucięliśmy sobie razem drzemkę. Obudziłem się po południu, ona
jeszcze spała. Rozglądałem się po zacisznym pokoju i
wsłuchiwałem się w lekki, mieszany rytm naszych oddechów.
%7ładna przysługa nie mogłaby mi jej bardziej przybliżyć. Sople i
wzory wyczarowane przez mróz na szybach zaczęły się skrzyć,
drzewa rozegrały się na wietrze niczym instrumenty muzyczne,
wyrazisty, mrozny koloryt nieba, śniegu i chmur aż raził. Dzień
dla świata bez szpetoty i grozby szkody, a radość, jaką czerpałem
z tej pogody, była tym większa, że zachowywała ona swoje
piękno i nie dbała o nic 96
prócz siebie. Zwiatło nadawało aurę niewinności zwykłym
sprzętom w pokoju, Wyzwalając je od brzydoty. Pozbyłem się
niechęci żywionej dotąd do czerwonego podłużnego dywanika
przed łóżkiem, do skrawka kilimu przy kaloryferze, zgrubień
farby na białym nadprożu, do sześciu gałek komody, które
przedtem porównywałem do ohydnych nosów tyluż karzełków.
Na środku podłogi leżał kawałek czerwonego sznurka niby
przypadkowy symbol spokoju.
Wywiera się na nas wielką presję, żeby zmusić nas do
niedoceniania samych siebie. A z drugiej strony, jak uczy
cywilizacja, każdy z nas stanowi bezcenną wartość. Są więc dwa
przysposobienia: jedno do życia, drugie do śmierci. Dlatego też i
cenimy, i wstydzimy się cenić samych siebie - jesteśmy twardzi.
Wyćwiczono nas w skromności i jeśli ktoś niekiedy próbuje
ocenić własną- wartość, robi to beznamiętnie, jakby badał swoje
paznokcie, nie duszę, krzywiąc się znalazłszy defekt niczym ktoś
z powodu drzazgi czy odrobiny brudu. Rzecz oczywista,
powołani jesteśmy bowiem do zaakceptowania narzuconego nam
zła wszelkiego rodzaju, do wyczekiwania w szeregach w sło-
necznym żarze, do przedzierania się wśród eksplozji przez plaże,
do tego, żeby być wartownikami, wywiadowcami, najemnikami,
do tego, żeby być tymi, co siedzą w pociągu, kiedy wylatuje on w
powietrze, czy tymi, co wystają u zamkniętych bram, do tego, by
nie mieć żadnego znaczenia, by umierać. W rezultacie
nauczyliśmy"się być nieczuli wobec siebie i obojętni. Któż
zechce być gorliwym łowcą, jeśli wie, że sam z kolei będzie
upolowaną zwierzyną? Lub nawet nie czymś tak określonym jak
upolowana zwierzyna, ale zaledwie jedną z ryb ławicy zagnanej
na jaz.
Muszę wiedzieć, czym jestem.
Dobrze było leżeć sobie w łóżku, czuwając, nie śniąc. Osaczony
cały dzień, bezczynny, kładłem się wieczorem wyczerpany i w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]