[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i zadzwonił. Brrr. Brrr. Ktoś podniósł słuchawkę.
— Szkoła imienia Rogera Bacona, słucham.
— Dyrektor? — zapytał niewinnie Morse.
— Nie. Mówi Baines. Jestem zastępcą dyrektora. Czym mogę panu służyć?
— Dobry wieczór, panie Baines. Właśnie chciałem z panem porozmawiać.
Czy moglibyśmy się prędko spotkać? Chodzi ciągle o Valerie Taylor. Być może
mógłby mi pan pomóc.
Morse dowiedział się, że Baines kończy prace za kwadrans dziesiąta i wtedy
może przyjechać do kawiarni „Biały koń”. Oczywiście, takich spraw nie warto
odwlekać.
Morse był zadowolony. Zapewne popadłby w samouwielbienie, gdyby widział
minę Bainesa, gdy ów nakładał togę i wyszedł na spotkanie z rodzicami.
72
* * *
Nie było sensu wracać do domu i zamiast tego Morse udał się do służbowego
bufetu, gdzie kupił „Telegraph”. Zamówił kanapki z serem i pomidorami, zazna-
czył dokładny czas na prawym marginesie ostatniej strony gazety i przeczytał
pierwsze hasło poziome: „Przypiekany topi się”. Na trzy litery. Uśmiechnął się do
siebie. „BAINES” nie pasował — za dużo liter — wpisał więc „SER”.
Gdy wrócił do biura, czuł się w formie. Krzyżówkę rozwiązał w siedem i pół
minuty, choć trudno zaprzeczyć, że w „Timesie” była znacznie trudniejsza. Mo-
że sprawa Taylorów nie wydawałaby się taka zawikłana, gdyby umiał spojrzeć
na nią inaczej. Baines miał rację — takich rzeczy nie należy odkładać. Gdyby po-
trafił zdobyć się na bezstronne, obiektywne spojrzenie. . . To nie było takie proste.
Usiadł wygodnie, zamknął oczy i ponad godzinę myślał intensywnie. Snuł różne
domysły, całą masę domysłów, ale jasny obraz wciąż się wymykał. Gdy dwa lub
trzy elementy pasowały do całości, inne się nie zgadzały. Jak składanie obrazu
czystego nieba bez jednej chmurki, którą można by się pokierować.
Przed dziewiątą rozbolała go głowa. „Zostaw to, odpocznij, zajmiesz się tym
później. Tak jak przy krzyżówce — olśnienie następuje później. Przyjdzie na pew-
no” — tłumaczył sobie.
Sprawdził numer kierunkowy w książce telefonicznej i połączył się z Caernar-
fon przez międzymiastową. W słuchawce zabrzmiał głos Acuma. Tak zwięźle, jak
tylko potrafił, Morse wyłuszczył cel rozmowy, a Acum wyraził uprzejmie apro-
batę i zrozumienie. Ależ tak, oczywiście. Pamięta Valerie i dzień, gdy zniknęła.
Wszystko pamięta doskonale.
— Był pan jedną z ostatnich osób, które widziały Valerie.
— To bardzo możliwe.
— Prowadził pan ostatnią lekcję, na której była.
— Tak.
— Wezwał ją pan po lekcji.
— Ee. . . tak. Coś sobie przypominam.
— A pamięta pan, dlaczego?
— Jeśli się nie mylę, za tydzień miała zdawać egzamin z francuskiego, a jej
prace domowe były, powiedzmy, nieszczególne. Zamierzałem z nią to omówić.
Obawiam się, że i tak nie zdałaby tego egzaminu.
— Chciał pan z nią porozmawiać?
— Tak, to prawda. Niestety, stwierdziła, że bardzo się spieszy.
— A powiedziała, dokąd?
Tym razem odpowiedź nastąpiła natychmiast, co wytrąciło Morse’a z rytmu.
— Mówiła, że musi zobaczyć się z dyrektorem.
— Rozumiem.
73
Jeszcze jeden element nie pasował do całości.
— Dziękuję, panie Acum. Bardzo mi pan pomógł. Mam nadzieję, że nie prze-
szkodziłem?
— Nie, nie. Poprawiałem zeszyty.
— A więc nie przeszkadzam. Dziękuję.
— Nie ma za co. Jeśli miałby pan wątpliwości, proszę dzwonić.
— Dziękuję, będę pamiętał.
Morse długo siedział w bezruchu i zastanawiał się, czy nie powinien odwrócić
obrazu nieba do góry nogami i układać elementy od dołu. Trudno, będzie mu-
siał pojechać do domu, jak sobie obiecał. Rozwiązanie tej zagadki przypominało
błądzenie po ciemnym lesie. Ale jeszcze nie mógł się wyłączyć. Miał spotkanie.
* * *
Baines pierwszy zjawił się w kawiarni i gdy zobaczył Morse’a, poszedł do
baru kupić mu drinka. Wokół było pusto. Usiedli w rogu ze szklaneczkami dżinu.
Baines miał na sobie tweedowy garnitur i szare spodnie. Był nieco otyły i ły-
siał, ale nie wyglądał na naiwnego. Miał sprytne, ruchliwe oczka i Morse wy-
obraził sobie, że uczniowie nie mają z nim łatwego życia. Mówił z pomocnym
akcentem, a gdy słuchał, dłubał w nosie wskazującym palcem. Irytujące.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]