[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Roman! Magda zaklinała się, \e wi-
193
13. Mę\czyzna...
działa cię w samochodzie jakiejś księ\nej, a ja głupia nie chciałam jej wierzyć!
Roman, tak cię szukałam!
Rzuciła się na szyję Pedra. Stałam jak sparali\owana, wypchnięta z tego walca
jak z ciepłego łó\ka. Zbierałam myśli. Pe-dro wyglądał na jeszcze bardziej
oszołomionego. Nie dziwię mu się. Trzy razy pytałam rozwrzeszczane babsko, czy
go zna, zanim zareagowała pijackim wybuchem:
- No powiedz\e jej coś, Roman! Czego mnie się w kółko czepia?! Mam nie znać
własnego mę\a dla jej przyjemności?!
?
Ja na końcu
Ju\ raz wypadłam jak szalona z willi księ\nej, ale wtedy ochłonęłam na
przystanku autobusowym. Teraz biegłam dalej. Jak niesamowicie wygląda miasto o
letnim brzasku! Jaskrawe słońce oświetla bezludne ulice, śpiące okna, puste
ogródki. W zasięgu wzroku nie ma niczego. Jest tylko rozpacz, bezdenna rozpacz
uleczonych optymistek!
Nie mogłam się zatrzymać, bo wtedy odzywała się w mojej głowie wcią\ ta sama
rozmowa z podpitą kobietą.
Pani oszukuje! - mówiłam w kółko we własnej głowie. - To nie jest pani mą\!
Pani nawet nie wie, co on ma wytatuowane na łopatce".
A ona odpowiadała w kółko w mojej głowie tymi samymi słowami, które usłyszałam w
ogrodzie pełnym smętnych lampionów na bladym tle porannego nieba:
No zrób\e jej coś, Roman! Przecie\ tam masz skrzypce, które sama ci wybrałam!".
Dotarłam do domu, nie czekając na autobus, biegnąc co tchu, jakby w pustych
ulicach gonił mnie stukot moich własnych obcasów. Na stryszku słońce wdzierało
się brutalnie przez niezasłonięte wczoraj okna. Oświetlało to, co pozostało po
naszych przygotowaniach do balu u księ\nej. Bordowy lakier do paznokci. Metki
odczepione od ubrań Pedra. śelazko na desce
194
do prasowania. Otwarte drzwi szafy. Pastę do butów, którą Pe-dro czyścił nasze
buty, a ja patrzyłam na to ze wzruszeniem, poniewa\ w ten sposób wszystko się
kiedyś zaczęło. Kiedy jeszcze Pedro od nowa oswajał się z ludzmi, straszącymi
j^g0 opustoszałą pamięć swoją obcością. Rzucił się na głęboką wodę, a ja
posądzałam go o brak ambicji. A\ zrozumieliśmy się i nagle nastał koniec.
Dlaczego świat jest taki bezlitosny, \e pozwala rozpoczynać się rzeczom, które
muszą się skończyć?
Zadzwonił telefon. Pedro. Obcy, \ałobny Pedro, z którym jeszcze pół godziny temu
tańczyłam walca mojego \ycia.
- Dlaczego uciekłaś? Zostawiłaś mnie, Do!
- Dziwisz się?
- Daj mi trochę czasu. Pozwól mi się z tym uporać.
- Ty te\ pozwól mi się z tym uporać.
Przystanęłam przed obrazem Johna R. Melga, którego nigdy nie widziałam o tak
wczesnej porze w tak koszmarnym nastroju. Mo\e raz, kiedy jechałam z klasą w
zastępstwie na wycieczkę do Krakowa, zamiast na wesele kuzynki Marka, ale wtedy
nie zauwa\yłam, \e o wpół do piątej rano obraz Johna R. Melga przypomina portret
trumienny. W sam raz na moją trumnę.
- Umarł ostatni jednoro\ec na Ziemi, Johnie ^. Melgu! -powiedziałam, ale wydało
mi się to zbyt górnolotne jak na poziom inteligencji zwykłego obrazu olejnego,
więc Wyraziłam się przystępniej: - Nie ma ju\ jedynego człowieka, który umiał
docenić nas oboje, ciebie i mnie!
Obraz Johna R. Melga pozostał niemy i martwy. Uzmysłowiłam sobie z bólem, \e on
w tym pustym mieszkaniu czeka na mnie jeszcze mniej, ni\ czekałaby rybka w
szklanej kuli, która z kolei czeka przecie\ znacznie mniej od chomika, choć
chomik ze swojej strony czeka minimalnie, tyle co nic.
Znajdowałam w głowie tylko jedno liczące się pytanie na pozostałą mi resztę
\ycia: Co mam ze sobą począć dalej? I akurat na to jedno pytanie nie umiałam
odpowiedzieć, mimo \e ze wszystkimi innymi pytaniami na pewno bym się uporała.
Ale inne się nie liczyły.
Usiadłam na pufie przed wygaszonym kominkiem, zapatrzyłam się w jego czarne
palenisko.
195
Przecie\ nie po to Bóg dał mi rozum, \ebym rozumiała tasiemcowe seriale, tylko
\ebym radziła sobie w paskudnych sytuacjach. Przecie\ nie po to przeczytałam
stosy ksią\ek, \eby tłumaczyć Rapcuchowiczowi, \e nie mówi się specjalnie
przygotowany". Jak kobiety z tych ksią\ek borykały się z \yciem? W końcu w ich
losach zamyka się mądrość niezliczonych wieków. Jak sobie poradzić z zakichaną
złą miłością?
Anna Karenina rzuciła się pod pociąg. Nie, to niemądre! Wtedy pociągi były
szczytem techniki, nowoczesne, czyste, taka kolej warszawsko-wiedeńska - wielki
świat - albo Orient Express - wschodni luksus, a dziś? Kupa zardzewiałego
\elastwa, która się wiecznie spóznia. Nie, współczesna kolej nie nadaje się do
nieszczęśliwej miłości. Do szczęśliwej te\ średnio.
Julia się otruła. Czy przebiła się no\em? Wszystko jedno. Przecie\ większość
pastylek zjadł mi Pedro, a no\em bym się brzydziła. To nie dla mnie.
Halka rzuciła się ze skały. Musiałabym kupić bilet, wsiąść w ten brudny pociąg i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]