do ÂściÂągnięcia | pobieranie | ebook | download | pdf

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zmysł orientacyjny zawiedzie go sam do domu. Ale w puszczy panuje stan wyjątkowy i
przypadkowe ukąszenie małej muchy lub dotknięcie trującej rośliny może spowodować
zaćmienie przytomności. Puszcza gotuje człowiekowi tysiące niespodzianek; to jej groza, a
zarazem nieodparty czar dla tych, którzy znają i cenią dreszcze hazardu.
W książkach podróżniczych często czytamy opisy zbłądzenia w puszczy i szczególnego lęku,
jaki wtedy obezwładnia nawet ludzi o zdrowych nerwach i równowadze duchowej. Sam
dwukrotnie doznałem podobnych wrażeń: raz nad rzeką Ivai w Para- -nie, drugi raz tu, w
Kumarii. W obydwóch wypadkach zboczyłem
148
149
ze ścieżki w pogoni za zwierzyną, ale nasłyszawszy się o niebezpieczeństwie w takich
okolicznościach, wciąż o nim pamiętałem. Więc wdzierając się w głąb puszczy, w miejscach
nawet mniej gęstych niż zazwyczaj, zapamiętywałem sobie wygląd mijanych drzew. Poza tym
nie traciłem ani na chwilę świadomości, w którym kierunku była ścieżka, a gdy oddalałem się od
niej o jakie sto kroków, uznawałem za roztropne, by zaniechać dalszej pogoni i wracać.
Otóż w obydwóch wypadkach wracałem sto kroków, sto pięćdziesiąt  ścieżki nie było.
Rozglądałem się po drzewach. Wszystkie obce. Zawróciłem, by po własnych śladach dotrzeć do
miejsca, skąd poprzednio rozpocząłem odwrót w kierunku ścieżki. Chciałem stamtąd powtórnie
spróbować pójścia we właściwym kierunkia. Lecz i tego miejsca już nie znalazłem. Jakby się w
gąszczu zapadło, i co gorsza, kroczyłem wśród zupełnie nieznanych ugrupowań drzew. Miałem
jeszcze na tyle przytomności umysłu, by nie pędzić na oślep. Stanąłem. Wiedziałem, że tylko w
jednym kierunku była zbawcza ścieżka; w trzech pozostałych ciągnęła się bezludna puszcza,
właściwie bez końca, więc uderzyć w błędną stronę  znaczyło kusić los. Zimny pot spływał mi z
czoła i mroczył wzrok.
W obydwóch wypadkach miałem w pobliżu towarzyszy. Spostrzegłszy moją zbyt długą
nieobecność, wrócili do miejsca naszego rozstania się. Wtedy okrzykami tam i sam łatwo
wskazaliśmy sobie drogę. Byłem oddalony od ścieżki nie więcej niż dwieście kroków. Słońce w
owych dniach nie świeciło; gdyby nie towarzysze, przygoda mogłaby się skończyć niewesoło.
Amazońscy Indianie od niepamiętnych czasów wierzą w istnienie leśnego demona Kurupiry.
Jest to potwór dwunożny, przy czym jedną nogę ma ludzką, drugą jaguara. Krąży po puszczy i
w swej bezgranicznej złośliwości niesie kłopoty i zgubę napotkanym istotom. Tajemnicze
odgłosy, tak często straszące w puszczy, pochodzą właśnie z jego gardzieli. Wszystkie
nieszczęścia są jego sprawką, a że ta mściwa mara wszędzie się wałęsa, puszcza amazońska
jest straszna. Największą rozkoszą napawa Kurupirę, gdy zbłąkanym ludziom może pomieszać
zmysły i przyglądać im się, jak giną w pustkowiu.
150
Pierwszą poważniejszą wyprawę naukową w nieznane okolice dorzecza Amazonki odbył
Francuz, Karol La Condamine, w łatach 1743/4. Na jej tle rozegrała się jedna z najbardziej
wstrząsających tragedii, jaką notują dzieje puszczy amazońskiej.
Towarzyszem Condamine'a był Godin de Odonais, który przy jechał do Ameryki Południowej
wraz z żoną i dziećmi. Zostawiwszy rodzinę pod dobrą opieką w Quito, Godin wyruszył do
Gujany na okres niespełna roku. Tymczasem wyprawa ta przeciągnęła się na całe lata. Brak
wiadomości niepokoił żonę. Dochodziły do niewiasty tylko sprzeczne słuchy o ciężkich
przeprawach badaczy, nawet o ich śmierci. Więc gdy ktoś po latach przyniósł jej wiarogodną,
jak przysięgał, nowinę, że widziano jej męża nad Górną Amazonką, a zatem właściwie
stosunkowo niezbyt daleko od Quito, bo o jakie pięćset kilometrów w linii powietrznej  śmiała
kobieta, nie chcąc dłużej czekać, wyruszyła przez puszczę do męża. Towarzyszyli jej zaufani
przyjaciele: francuski lekarz, szwagier, dzieci, tudzież grono wypróbowanej służby.
Doświadczeni ludzie starali się odwieść ją od szaleńczego zamiaru, ale daremnie: ona wierzyła
w swoją energię i dobrą \ gwiazdę.
W pierwszych tygodniach garstka zuchwalców przekraczała łańcuchy Kordylierów niemal tymi
samymi przesmykami, przez które dwieście lat przedtem niefortunny Gonzalo Pizarro brnął
marząc o złotym królu. Wyprawa dzielnie przezwyciężyła góry, potem w parnej nizinie
zwróciła się na południe i szczęśliwie dotarła do rzeki Pastaza, dopływu Amazonki. Tu-udało się
nabyć łódz i mając indiańskich wioślarzy, po wielu tygodniach podróżnicy dobili do misyjnej
wioski nad dolnym biegiem Pastazy. Niestety, nie zastali w niej żywej duszy; mieszkańcy
wymarli na epidemię ospy, co tak przeraziło wioślarzy i przewodników, że wszyscy uciekli
obawiając się zemsty Kurupiry.
Wkrótce na wyprawę zaczęły spadać nieszczęścia. Aódz, zle sterowana, nabrała wody i
utonęła, a ludzie ledwo się uratowali. Otaczała ich dzika, wroga przyroda. Nie umieli budować
tratwy. Głód zaglądał im w oczy. Lekarz i służący Murzyn wyszli w gąszcz
151
w poszukiwaniu pokarmu i przepadli. Reszta, gnana rozpaczą, przebijała się dalej przez
puszczę. Co kilka dni ktoś ginął: ten od jadu węża, tamten wciągnięty w przepastny moczar,
inni z obłędu i wycieńczenia.
Madame Godin, najdzielniej znosząca niedolę, kolejno chowała wszystkich w ziemi.
Wszystkich: szwagra, służbę i własne dzieci. Patrzeć musiała na ich śmierć, a jednak sama
przeżyła. Przypadek zawiódł ją z powrotem na brzeg rzeki i tu, gdy leżała już bezsilna, traf
chciał, że znalezli ją przepływający Indianie. Dzięki ich pomocy dotarła w końcu do Para-Belem
i tam spotkała męża. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nutkasmaku.keep.pl