do ÂściÂągnięcia | pobieranie | ebook | download | pdf

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

towary. Jedne na drugich leżały przedpotopowe maszyny
do pisania z niekompletnymi klawiaturami i popÄ™kany-
mi szpulami na kolorowe taśmy, jakby sami sprzedaw-
cy wiedzieli, że handlują śmieciem, elektryczne aparaty
z lat pięćdziesiÄ…tych, którym brakowaÅ‚o ważnych części,
książki i pÅ‚yty, a wszystko to niedbale porozwalane na
popÄ™kanym asfalcie i leżące w kaÅ‚użach&
Ten pchli targ wydawał się zróżnicowany pod wzglę-
dem społecznym. Po jednej stronie, całkiem na zewnątrz,
mężczyzni o czerwonych policzkach pochodzÄ…cy nie
z prowincji, tylko z obrazów Breughla przedstawiajÄ…-
cych życie na flandryjskiej wsi, oferowali lepsze towary,
im dalej jednak szÅ‚o siÄ™ w stronÄ™ Å›rodka placu, a stam-
tąd na drugą stronę, od Flamandów do Libańczyków
i MarokaÅ„czyków, a od nich do czarnych Afrykanów,
tym bardziej malownicze były przedmioty, które roz-
łożono tu nie po to, żeby można je było oceniać, lecz
po prostu zostały wyrzucone. Kto to kupuje? Przecież
nikt nie zadowoli się zepsutym adapterem ani lodówką
bez drzwi. RozejrzaÅ‚em siÄ™ i zobaczyÅ‚em, że wiÄ™kszość
ludzi, których wziąłem za kupujących, zna sprzedawców,
jest z nimi zaprzyjazniona albo spokrewniona, tylko od
czasu do czasu ktoś podnosił jakieś rzeczy, aby obrócić
je w rÄ™ce kilka razy, a potem znów niedbale rzucić do
pozostałych rupieci.
266
Tak czy inaczej, Vossenplein jest jedynym miejscem
w Belgii, w którym zostaÅ‚ zÅ‚agodzony spór jÄ™zykowy. Tu-
taj Flamandczycy nie muszą udawać, że nie znają francu-
skiego, a WaloÅ„czycy, że nie rozumiejÄ… po flamandzku.
Panuje tu bowiem owa afrykaÅ„ska francuszczyzna i Ã³w
afrykański język flamandzki, brzmiące tak, jakby stano-
wiły dwa dialekty tej samej mowy; mowy, której nie ma
i która, gdyby kiedyÅ› zaistniaÅ‚a, nazywaÅ‚aby siÄ™ jÄ™zykiem
belgijskim.
W dolnej części placu stoi koÅ›ciół z rdzawÄ… fasadÄ…,
poświęcony Niepokalanemu Poczęciu, powszechnie jed-
nak nazywany kościołem Kapucynów. Jest to miejsce
codziennego schronienia mieszkańców Marollen, którzy
chcÄ… trochÄ™ odpocząć od trudów życia w tej dzielnicy.
Kiedy wszedÅ‚em do tej Å›wiÄ…tyni, spotkaÅ‚em w niej grupÄ™
afrykaÅ„skich handlarzy z pchlego targu, zgromadzonych
na duchowej kontemplacji. Siedzieli prawie ramiÄ™ w ra-
miÄ™ i wydawali siÄ™ wzajemnie wspierać w dążeniu do
osiągnięcia religijnej ekstazy. Kanapki, które wzięli na
podwieczorek, leżaÅ‚y na Å‚awce, spożyjÄ… je pózniej w miej-
scu modlitw, jakby to siÄ™ podobaÅ‚o Bogu i jakby nie na-
leżaÅ‚o zapominać o tym, że oprócz duszy również ciaÅ‚o
chciaÅ‚oby zaznać pokrzepienia w domu Pana.
Mnóstwo ogÅ‚oszeÅ„ informowaÅ‚o o wszystkim, co tyl-
ko możliwe: o mszy, którÄ… ksiÄ…dz odprawia rano w jÄ™zy-
ku hiszpaÅ„skim, o instytucjach spoÅ‚ecznych w dzielnicy,
o urodzinach i zgonach, o Å›wiÄ™tym Antonim Padewskim,
któremu ludzie zapisanymi gęsto kartkami, naklejanymi
na cokole jego posągu, dziękują vor myne genezung (za
moje wyzdrowienie). Kapucyni jednak przemilczeli swój
267
największy bohaterski czyn, nigdzie nie wspomnieli bo-
wiem o tym, że ich koÅ›ciół byÅ‚ już raz miejscem schronie-
nia, a to wówczas, gdy Wehrmacht zajÄ…Å‚ BelgiÄ™ i specjalne
jednostki SS zaczęły przeczesywać Marollen. Kiedy tyl-
ko odcięto Vossenplein, mnisi otworzyli swój kościół
dla zagrożonych %7Å‚ydów i pokazali im tajemny korytarz,
prowadzący dwieście metrów pod ziemią aż do rue des
Tanneurs. Tak to wielu %7Å‚ydom z Marollen udaÅ‚o siÄ™ zbiec
przed prześladowcami.
Afrykanie znali tę historię, opowiadali mi ją pózniej,
zafascynowani, wpadajÄ…c jeden drugiemu w sÅ‚owo, za-
chwyceni tym, że ktoś chce usłyszeć ją akurat od nich,
imigrantów, jakby ich uważał za autochtonów udziela-
jÄ…cych informacji o wÅ‚asnym mieÅ›cie. Nie wiedzieli tyl-
ko, kim byli ci ludzie, których trzeba było tutaj ratować,
i przed kim schronili siÄ™ oni w koÅ›ciele, aby nastÄ™pnie
uciec przez rue des Tanneurs. W jednych i drugich wi-
dzieli siebie, zarówno w przeÅ›ladowanych, którzy musieli
salwować siÄ™ ucieczkÄ…, jak i w tych, którzy jako dobrzy
chrzeÅ›cijanie im w tym pomogli.
Mimo południa większość sklepów przy rue des Tan-
neurs jest zamknięta, bo tak naprawdę nikt nie podnosi
rolet już od miesiÄ™cy albo nawet lat. A mimo to widać po
tej ulicy, że jej mieszkańcy nie są gotowi jej poniechać;
wiele sklepów świeci pustką, ale nikt nie wybija szyb, nie-
które mieszkania wydają się niezamieszkane, brama jed-
nak jest jeszcze w porzÄ…dku, a fasady żaden gang z tego
getta nie zaznacza swoimi znakami. Gęsiego przeszła
obok mnie hałaśliwa gromada dzieci szkolnych, prowa-
dzonych przez nauczycielkÄ™, która z rezolutnÄ… wesoÅ‚oÅ›ciÄ…
268
przepÄ™dziÅ‚a mnie z chodnika. Za niÄ… podążaÅ‚o kilka ma-
tek w roli dodatkowych opiekunek majÄ…cych pilnować,
żeby nikt się nie zgubił. Może wszyscy oni szli akurat do
jednego z wielu przejść podziemnych, które przy nasypie
kolejowym na północy i przy Boulevard de Midi, Zuid-
laan, na zachodzie Å‚Ä…czÄ… Marollen z dzielnicami poÅ‚ożo-
nymi poza liniÄ… kolejowÄ… i obwodnicÄ….
W tych przejÅ›ciach podziemnych staÅ‚em godzinÄ™ wczeÅ›-
niej, wszystkie są pokryte jaskrawymi dziecięcymi ma-
lunkami, niepodobna poznać po nich, które pokazują
BrukselÄ™, a które AfrykÄ™, ale dzieci prawdopodobnie nie
widziały jeszcze ani jednego, ani drugiego: ani Afryki,
kontynentu, który opuścili ich rodzice, ani Brukseli, tego
dużego miasta okalającego ich własną wieś, do którego
prawie nikt się nie wybiera, chociaż jego sławna na cały
Å›wiat starówka znajduje siÄ™ w odlegÅ‚oÅ›ci niespeÅ‚na kwa-
dransa drogi pieszo. GranicÄ™ stanowiÄ… nasyp i obwodnica,
kamieniami granicznymi zaś są śmiałe dziecięce obrazki,
których sceny nie rozgrywajÄ… siÄ™ w Brukseli ani w Afryce,
tylko w Afryce brukselskiej, a poza Marollen jest jeszcze
taka druga  Matonge, noszÄ…ca nazwÄ™ od jednej z dziel-
nic w Kinszasie.
W pewnym momencie gÄ™sto zabudowana pierzeja do-
mów przy rue des Tanneurs prowadzi ku olbrzymiemu
osiedlu, wznoszÄ…cemu siÄ™ na wzgórzach. StÄ…d, z doÅ‚u, ma
się panoramę rozległego obszaru budynków gminnych,
z wolnymi poÅ‚aciami poÅ›ród wysokich domów, aż zdu-
miała mnie ta pełna życia rozległa przestrzeń, która tak
nagle siÄ™ przede mnÄ… rozwarÅ‚a. ByÅ‚ to widok jak z obrazu
Breughla, po którym można sobie chodzić i na którym
269
zobaczyłem najdziwniejsze postaci, zajęte codzienny-
mi sprawami: kobietÄ™ spowitÄ… w kolorowÄ… pofaÅ‚dowanÄ…
szatÄ™, z wielkim ciężarem na gÅ‚owie, mężczyznÄ™ w czar-
nym surducie i w biaÅ‚ych, wydymajÄ…cych siÄ™ na wietrze
spodniach, który ciągnął wózek drabiniasty, jakiego nie
widziaÅ‚em od czasów dzieciÅ„stwa, a na nim spiÄ™trzone
krzesÅ‚a, powkÅ‚adane jedno w drugie, czcigodnego starca
z dÅ‚ugÄ… siwÄ… brodÄ…, który, prawdopodobnie niewidomy,
szedÅ‚ o lasce w swojÄ… stronÄ™. WidziaÅ‚em mnóstwo dzieci
grajÄ…cych w staroÅ›wieckie gry, do których rysowaÅ‚y kratki
na asfalcie, i mÅ‚odzież na skateboardach, pÄ™dzÄ…cÄ… z hu-
kiem spadzistÄ… drogÄ… w dół osiedla. Widać stÄ…d w prostej
linii, hen w oddali, wysoko w górze, koÅ›ciany szeÅ›cian,
pałac sprawiedliwości zbrodniarza, który zdobył Afrykę
dla siebie oraz dla Belgii i nie zdoÅ‚aÅ‚ przeszkodzić temu,
żeby ta podbita i splÄ…drowana Afryka przybyÅ‚a do Europy,
a nastÄ™pnie caÅ‚Ä… dzielnicÄ™ rozciÄ…gajÄ…cÄ… siÄ™ u stóp jego
pałacu wypełniła rojnym życiem.
Niemy w dwóch jÄ™zykach. [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nutkasmaku.keep.pl