do ÂściÂągnięcia | pobieranie | ebook | download | pdf

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szloch i straszny bulgoczący kaszel, jakim dławi się świeżo ścięty człowiek.
Wszystko to jednak nie jest na temat, a moje rozważania o snach i jawie - też nie są
na temat... Stop! Znowu czuję, że zaraz wypowiem się naprawdę, osaczę słowo.
Niestety, nikt mnie nie uczył takich łowów, a prastara wrodzona umiejętność pisania
dawno już poszła w zapomnienie, dawno już zapomniano czasy, kiedy nie trzeba było
uczyć tej sztuki, kiedy wybuchała ona i rozprzestrzeniała się jak pożar - teraz pisanie
64
wydaje się czymś równie nieprawdopodobnym, jak wydobywana niegdyś z
monstrualnych fortepianów muzyka, która chyżo szemrała albo rozszczepiała nagle
świat na ogromne, połyskujące, lite bloki - to ja wyobrażam to sobie tak wyraziście,
ale wy nie jesteście mną i w tym całe nieuchronne nieszczęście. Nie umiejąc pisać,
ale przeczuwając jakimś występnym zmysłem, jak się składa słowa i co trzeba zrobić,
żeby wytarte słowo ożyło, żeby zapożyczyło od swego sąsiada jego blask, żar, cień,
samo się w nim, słownym sąsiedzie, odbijając i jednocześnie jego odświeżając tym
odbiciem, tak że cała linijka zaczyna żyć i opalizować - przeczuwam istotę takiego
sąsiedztwa słów, nie mogę go jednak w żaden sposób uchwycić, a tego właśnie
przede wszystkim wymaga moje zadanie, które nie dotyczy ani teraz, ani tutaj. Nie
tutaj! TÄ™pe «tutaj», które podpiera i w którym rozpiera siÄ™ «t», twarda twierdza, w
której murach zamkniÄ™to nieustannie skuczÄ…cÄ… upiornÄ… trwogÄ™, to «tutaj» trzyma
mnie, tłoczy, przygniata.
Ale nocami - jakie przebłyski, jakie... On jest, jest mój senny świat, nie może
go nie być, bo przecież musi istnieć wzór, skoro istnieje nędzna kopia. Senny,
wypukły, granatowy - odwraca się powoli do mnie. I to jest tak, jak gdy w
pochmurny dzień leży się na plecach, z zamkniętymi oczami - i nagle pod powiekami
porusza się ciemność, powoli zmienia się w tęskny uśmiech, a potem w gorące
doznanie szczęścia, i wie się: zza chmur wyjrzało słońce. Od takiego właśnie
doznania zaczyna się mój świat: stopniowo rozjaśnia się mgliste powietrze - i rozlewa
się w nim taka promienna, drżąca dobroć, tak swobodnie rozprostowuje się moja
dusza w swojej ojczystej okolicy - Ale co dalej, co dalej? - tak, tu przebiega linia, za
którą przestaję być panem sytuacji... Słowo, wyciągnięte na powietrze, pęka, jak
pękają w sieciach kuliste ryby, które oddychają i połyskują tylko w ciemnych,
sprężonych głębinach. Czynię jednak jeszcze ostatni wysiłek i oto, zdaje się, jest
zdobycz - ach, to tylko ulotny obraz zdobyczy! Tam - niezrównaną mądrością płonie
ludzkie spojrzenie; tam swobodnie przechadzają się dręczeni tutaj dziwacy; tam czas
układa się zgodnie z wolą człowieka, jak wzorzysty dywan, którego fałdy można
65
zebrać w taki sposób, by zetknęły się ze sobą dwa dowolne wzory - i znowu dywan
się rozwija, i człowiek żyje dalej albo nakłada kolejny obraz na poprzedni, bez końca,
bez końca - z leniwą, długotrwałą uwagą kobiety, dobierającej pasek do sukienki - i
oto kobieta płynnie ruszyła ku mnie, miarowo bodąc kolanem aksamit, wszystko
zrozumiawszy, i dla mnie zrozumiała... Tam, tam - oryginał tych ogrodów, po
których błąkaliśmy się tutaj, w których ukrywaliśmy się; tam wszystko uderza swoją
czarowną oczywistością, prostotą doskonałego dobra; tam wszystko raduje duszę,
wszystko przeniknięte jest tą uciechą, którą znają dzieci; tam błyszczy to lustro, które
czasami puszcza zajączka aż tutaj... Ale wszystko to - nie tak, niezupełnie tak, i
mieszam się, przestępuję z nogi na nogę, łżę bez miary - a im dłużej poruszam się i
szperam w wodzie, gdzie na piaszczystym dnie szukam blasku, który mignął mi
przed oczami, tym mętniejsza woda, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że znajdę,
pochwycę. Nie, niczego jeszcze nie powiedziałem albo raczej powiedziałem same
rzeczy książkowe... i koniec końców należałoby to rzucić i rzuciłbym, gdybym się
trudził dla kogokolwiek spośród żyjących teraz, skoro jednak nie ma na świecie ani
jednego człowieka umiejącego mówić moim językiem; albo krócej: ani jednego
człowieka umiejącego mówić; albo jeszcze krócej: ani jednego człowieka - to
przychodzi mi troszczyć się tylko o siebie, o tę siłę, która każe mi się wypowiedzieć.
Zimno mi, osłabłem, strach mnie przenika, mój kark mruga i mruży się, i znowu z
szaleńczą uwagą patrzy - a jednak, jak kubek do miejskiego zdroju, jestem przykuty
łańcuchem do tego stołu - i nie wstanę, dopóki się nie wypowiem... Powtarzam
(nabierając nowego rozpędu, posłużywszy się rytmem powracających zaklęć),
powtarzam: coÅ› niecoÅ› wiem, coÅ› niecoÅ› wiem, coÅ› niecoÅ›... Jeszcze jako dziecko,
jeszcze mieszkając w kanarkowożółtym dużym, chłodnym domu, gdzie mnie i setki
innych dzieci przygotowywano do szczęśliwego niebytu dorosłych bałwanów, w
których wszyscy moi rówieśnicy bez trudu, bezboleśnie się przekształcili; jeszcze
wtedy, w tych przeklętych czasach, pośród zmurszałych książek i jaskrawo
pomalowanych pomocy naukowych, i przejmujących duszę chłodem przeciągów -
66 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nutkasmaku.keep.pl