do ÂściÂągnięcia | pobieranie | ebook | download | pdf

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Okazało się, \e Conan nie mo\e dostać się przed oblicze księ\niczki Afriandry  a nawet potajemnie
zakraść się nocą do jej komnat. Powiadano, i\ skryła się w odosobnieniu z młodszymi kapłankami w
sanktuarium świątyni Sadity, by dokonać rytualnego oczyszczenia ciała i ducha przed odegraniem roli druhny
Jedynej Prawdziwej Bogini.
Nim Conan skończył doglądać chorych i wycieńczonych niedobitków wędrówki przez pustynię, oporządził
swego utrudzonego wielbłąda i wytrzepał piach z ubrania i ekwipunku, zaczęło się zmierzchać. Ledwie zdą\ył
uzgodnić pewne drobne naprawy ze zbrojmistrzem. Cały czas rozmyślał o niespodziance, którą planował na
dzień święta. Nie nękał Khumanosa prośbą o zapłatę, poniewa\ był pewny, i\ kapłan uzna słu\bę
Cymmerianina za zakończoną dopiero po wwiezieniu segmentów posągu przez bramy Qjary. Cymmerianin
spo\ył sutą, hojnie zakrapianą wieczerzę w karawanseraju.
Jego snu tej nocy \adną miarą nie mo\na było nazwać błogim.
Następnego dnia pod niemiłosiernie palącym porannym słońcem cię\ko obładowane rydwany ruszyły z
hałasem przez ulice Qjary. W asyście tłumów radosnych, rozśpiewanych mieszkańców jechały tempem
wolnego marszu w stronę Agory i świątynnego kompleksu. Segmenty posągu na skrzypiących pod ich
cię\arem wozach górowały znacznie nad głowami wiernych, a nawet starszymi, osiadającymi z wiekiem
domami z pobielanych glinianych cegieł. Conan towarzyszył Khumanosowi w procesji przez Bramę Kwietną,
dlatego te\ pospolite budowle zostały szybko za nimi. Przed nimi roztoczyły się koszary stra\y, sady i strojne
gmachy dzielnicy świątyni i pałaców.
Jak zwykle na Południu, wzrost Conana sprawiał, i\ górował nad tłumem. Odziany w luzny płaszcz
Cymmerianin wyglądał imponująco u boku czarnoskórego, wyglądającego jak trup kapłana, nadzorującego
transport odlewu.
Poniewa\ części posągu nadal były przykryte starymi, wyplamionymi wskutek wędrówki przez pustkowie
płótnami oraz nowymi, przybranymi lamowaniem całunami, mo\na było się domyślać jedynie ich ogólnych
zarysów. Conan stwierdził, i\ całość rzezby raczej nie przedstawia ludzkiej postaci, bowiem ka\dy z odlewów
był na to zbyt szeroki u góry  chyba \e Wotantę przedstawiono dzier\ącego włócznię i tarczę, mocującego
się z wę\em lub trzymającego inny równie du\y atrybut. Wyrazne podobieństwo odlewów kazało jednak
domyślać się trójstronnej symetrii rzezby, nie odpowiadającej podobiznie człowieka  chyba \e bóg był
trójręcznym, na poły ludzkim monstrum o trzech obliczach.
Taka ewentualność najwyrazniej nie przeszkadzała wiernym. Jak dotąd, Conan nie dosłyszał bluznierczego
Strona 64
Carpenter L. - Conan Wyrzutek
wyrzekania na domniemaną szpetność posągu. Qjaranie chętnie podbiegali do rydwanu i pomagali pchać go
na niedługich odcinkach, tak jakby dotknięcie cedrowego dyszla czy okutego stalą koła przynosiło szczęście.
Dzięki dobrowolnej pomocy rzeszy ludzi masywny pojazd toczył się jak gdyby z własnej woli, bez potrzeby
wyznaczających tempo pracy okrzyków nadzorców.
Pchający rydwany pielgrzymi  ci, którzy byli jeszcze w stanie utrzymać się na nogach  obdarzani byli
przez tłum nieustannymi dowodami szacunku. Nawet teraz z zapałem napierali na sięgające im do barków
koła i zaciskali pokryte wrzodami dłonie na poręczach kołyszących się rydwanów, pragnąc dotrzeć do końca
swej wyniszczającej wędrówki. Było jednak oczywiste, i\ rydwany toczą się głównie dzięki sile zdrowych,
muskularnych wartowników i rolników, wyznaczonych do tej pracy przez kapłanki Sadity.
Conan zauwa\ył, \e członkowie pierwszego orszaku, który dotarł do Qjary, nie wrócili do zdrowia podczas
jego nieobecności. Właściwie to wyglądali jeszcze gorzej, jak gdyby trawiła ich jakaś wyniszczająca choroba.
Pielgrzymi otrzymali od kapłanek długie, lamowane szale z takiego samego płótna, co spowijające posąg
całuny. Płótno miłosiernie zasłaniało pokryte odstręczającymi plamami, wyłysiałe głowy i najprzykrzejsze dla
oka zeszpecenia twarzy i kończyn. Był to nie tylko dowód delikatności kobiet, lecz równie\ sposób na
upiększenie parady.
Mimo to podczas procesji Conana trapiły niepokojące myśli. W ciągu ostatnich tygodni miał do czynienia z
trzema rozproszonymi po pustyni grupami niewolników. Podczas wysiłków i trudów, związanych z niesieniem
im pomocy, nie zadawał sobie pytania, dlaczego wszystkich dotknęła ta sama choroba. Nale\ałoby
spodziewać się, \e wskutek niejednakowej długości wędrówki ró\nymi szlakami przez okolice o odmiennym
podło\u, ró\nice w dolegliwościach i stanie pielgrzymów powinny być wyrazniejsze.
Mo\na było wykluczyć niezdrową wodę jako przyczynę zarazy. Po\ywienie tak\e, poniewa\ wszystkie trzy
grupy zaopatrywały się oddzielnie w napotkanych po drodze samotnych gospodarstwach i oazach. Co więcej,
je\eli plaga była dziedziczna, powinna dotknąć albo szartumskich niewolników, albo sarkańskich nadzorców,
nie zaś obie grupy. Conan nie mógł pojąć, jaka\ niesamowita choroba mogła dotknąć wyłącznie pielgrzymów
w świętej wyprawie, i to wszystkich w tym samym stopniu  mo\e z wyjątkiem Khumanosa i jego dwóch
pomocników.
Gdy tak maszerował u boku Khumanosa doglądającego transportu segmentu posągu, wyjaśnienie poraziło
go z mocą lodowatej kąpieli. Jedynym, co trzy grupy miały wspólnego ze sobą, była sama rzezba. Wszystkie
części odlano z tego samego ciepłego w dotyku, niesamowicie świecącego metalu. Kapłani trzymali się od
niego z daleka, lecz niewolnicy w pocie czoła pchali wozy z segmentami posągu za dnia i spali tu\ przy nich w
nocy. Nieszczęśnicy nie oddalali się od swojego boga nawet w Qjarze, gdy powinni byli dochodzić do siebie
po znojnej wędrówce. Conan zdał sobie sprawę, \e zabija ich właśnie święty wizerunek, któremu byli oddani
całym sercem.
Myśli te poraziły Cymmerianina, gdy części posągu wtaczały się na Agorę. Natychmiast jednak rozproszyły
się pod nawałą nowych wra\eń. Na placu zebrała się bodaj\e cała ludność miasta  było nawet bardziej
tłoczno ni\ podczas pojedynku barbarzyńcy z Zajusem. Alabastrowy posąg Jedynej Prawdziwej Bogini
wystawiono przed szeroki portyk świątyni. Rzezba nieśmiertelnej bogini lśniła w południowym słońcu,
dzier\ąc wzniesioną ku niebiosom połyskującą włócznię. Oblicze Sadity zwrócone było ku środkowi wielkiego
dziedzińca, na którym lada moment miał zostać ustawiony posąg Wotanty.
Obok rzezby bogini pod baldachimem w jaskrawych barwach stała królewska rodzina  oczekująca
przybycia pana młodego grupa gości weselnych. Odziani w wielobarwne stroje król Semiarchos i królowa
Regula roztaczali wokół siebie aurę dostojnej godności. U ich boku młoda Afriandra przewodziła orszakowi
kapłanek w identycznych jak ona strojach  delikatnych, koronkowych sukniach druhen, przystrojonych
girlandami bujnego kwiecia z pałacowych ogrodów. Po obydwóch stronach królewskiej świty ustawili się
świątynni wojownicy w paradnych strojach. Jak zwykle, dumnie wyprostowani szermierze nie nosili pancerzy,
lecz przy ich pasach znajdowały się wypolerowane miecze.
Afriandra nie wydała się Conanowi przera\ona  ani nawet zaniepokojona czy zdenerwowana. Księ\niczka
wyglądała na w pełni pogodzoną z losem. Barbarzyńca rozpoznał w orszaku dwóch czy trzech wojowników,
którzy zaatakowali go na pałacowym dziedzińcu, lecz sztywno wyprostowani szermierze najwyrazniej nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nutkasmaku.keep.pl