[ Pobierz całość w formacie PDF ]
A zwracając się do córki dodawał:
– Ty przecież jesteś taka jak ja, ale cóż... I rzucał na zięcia spojrzenie znaczące, któremu
towarzyszyło pogardliwe wzruszenie ramion.
Lesable nie odpowiadał nic, jak człowiek wyższy, który dostał się w chamską rodzinę. W
22
ministerstwie spostrzeżono, że źle wygląda. Sam naczelnik zapytał go któregoś dnia:
– Czy pan nie jest chory? Wydaje mi się, że się pan zmienił.
– Ależ nie, drogi szefie – odparł Lesable. – Od pewnego czasu wiele pracowałem, jak to
pan mógł zauważyć.
Liczył bardzo na awans z końcem roku i w tej nadziei podjął pracowite życie wzorowego
urzędnika.
Otrzymał jedynie błahą gratyfikację, mniejszą niż wszyscy inni. Cachelin, jego teść, nie
dostał nic.
Ugodzony w samo serce Lesable poszedł do naczelnika i po raz pierwszy nazwał go
„panem”.
– Po cóż mi tedy, proszę pana, pracować tak, jak pracuję, jeżeli nie zbieram żadnych
owoców?
Wielka głowa pana Torchebeuf jak gdyby doznała wstrząsu.
– Powiedziałem już panu, panie Lesable, że w sprawach tej natury nie dopuszczam do
dyskusji między nami. Powtarzam panu, że pańską reklamację uważam za niestosowną, jeżeli
porównamy pański obecny majątek z ubóstwem, kolegów...
Lesable nie zdołał się pohamować.
– Ależ ja nie mam nic, proszę pana! Ciotka zapisała cały majątek pierwszemu dziecku z
naszego małżeństwa. Mój teść i ja żyjemy z naszych uposażeń.
– Jeżeli nawet – odparł zdziwiony naczelnik – dziś nie ma pan nic, to w każdym razie
będzie pan bogaty lada dzień. Wychodzi więc na jedno.
Lesable wyszedł bardziej zdruzgotany utratą awansu niż nieuchwytnością spadku.
Gdy kilka dni później Cachelin zjawił się rano w biurze, piękny Maze wszedł z uśmiechem
na wargach, potem z błyskiem w oku ukazał się Pitolet, po nim z wyrazem podniecenia na
twarzy pchnął drzwi Boissel, podśmiewając się i rzucając na obecnych porozumiewawcze
spojrzenia. Ojciec Savon kopiował bez przerwy, trzymając glinianą fajkę w kącie ust. Siedział
na wysokim krześle, mając obydwie nogi oparte na poprzeczce krzesła, jak to czynią mali
chłopcy.
Wszyscy milczeli, jak gdyby na coś oczekiwano. Cachelin zarejestrował dokumenty,
wymieniając swoim zwyczajem głośno ich treść: – Tulon. Dostawa menażek oficerskich dla
„Richelieu”. – Lorient. Skafandry dla „Dessaixa”. – Brest. Badanie płótna żaglowego
pochodzenia angielskiego.
Ukazał się Lesable. Przychodził teraz codziennie po odnoszące się doń sprawy, gdyż teść
nie zadawał już sobie trudu, aby mu je odsyłać przez gońca.
Gdy szperał w papierach rozłożonych na biurku sekretarza od spraw ogólnych, Maze
spoglądał nań spod oka, zacierając ręce, a skręcającemu papierosa Pitoletowi drgały od
powstrzymywanego śmiechu usta na znak nie dającej się już pohamować wesołości.
– Niech pan powie, papo Savon – zwrócą się do kopisty – czy wielu rzeczy nauczył się pan
w ciągu swojego żywota?
Stary nie odrzekł nic, pojmując, że zamierzano sobie z niego dworować i znowu
rozprawiać o jego żonie.
– W każdym razie – podjął Pitolet – doskonale zgłębił pan tajemnicę płodzenia dzieci,
skoro miał ich pan kilkoro?
Człeczyna podniósł głowę.
– Pan wie, panie Pitolet, że nie lubię żartów na ten temat. Miałem nieszczęście zaślubić
niegodną towarzyszkę życia. Rozstałem się z nią, gdy uzyskałem dowód jej niewierności.
– Uzyskał pan ten dowód kilka razy, prawda? – zapytał Maze bez uśmiechu i z
obojętnością w głosie.
– Tak, proszę pana – odrzekł poważnie ojciec Savon.
Pitolet znów zabrał głos:
23
– To nie przeszkadza, że jest pan ojcem kilkorga dzieci, trojga – mówiono mi – czy
czworga?
Człeczyna poczerwieniał i jął bełkotać:
– Pan się stara mi ubliżyć, panie Pitolet, ale to się panu nie uda. Moja żona miała
rzeczywiście troje dzieci. Mam podstawy przypuszczać, że pierwsze z nich jest moje, ale nie
przyznaję się do dwu następnych.
– W istocie – odparł Pitolet – wszyscy mówią, że pierwsze jest pańskie. To wystarczy.
Piękną rzeczą jest posiadanie dziecka, bardzo piękną i bardzo potrzebną do szczęścia! Wie
pan? Założę się, że Lesable byłby zachwycony, gdyby spłodził chociażby jedno, jedno
jedyne, tak jak pan.
Cachelin przestał rejestrować. Nie śmiał się, chociaż ojciec Savon był zazwyczaj jego
kozłem ofiarnym, a on sam bywał niewyczerpany w nieprzyzwoitych żartach na temat
małżeńskich niepowodzeń kopisty.
Lesable zagarnął już swe papiery, ale czując dobrze, że to jego zaatakowano, postanowił
zostać. Przykuty do miejsca gniewem, zmieszany i rozdrażniony, szukał zarazem w myślach,
kto mógł im zdradzić jego tajemnicę. Przypomniało mu się to, co powiedział naczelnikowi, i
pojął od razu, że musi natychmiast wykazać jak największą energię, jeżeli nie chce stać się
pośmiewiskiem całego ministerstwa.
Boissel chodził po pokoju wzdłuż i wszerz, wciąż śmiejąc się drwiąco. Wrzasnął
naśladując ochrypły głos ulicznych sprzedawców.
– Tajemnica płodzenia dzieci! Dziesięć centymów, dwa sous! Kupujcie tajemnicę
płodzenia dzieci, wynalezioną przez pana Savon! Mnóstwo straszliwych szczegółów!
Wszyscy poczęli się śmiać, wyjąwszy Lesable’a i jego teścia.
– Co się panu stało, Cachelin?– zapytał Pitolet, zwracając się do sekretarza. – Nie okazuje
pan swej zwykłej wesołości. Zdawałoby się, że nie ma dla pana nic w tym zabawnego, że
ojciec Savon miał dziecko ze swoją żoną. Dla mnie to świetny kawał, świetny kawał! Nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]