[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zmierzając w jej stronę. Ze zdwojoną energią ruszyła przed siebie, omal nie zwalając z nóg dwóch
greckich bogiń.
W drzwiach po raz ostatni zerknęła przez ramię i stwierdziła, że jej prześladowcę zatrzymała jakaś
starsza dama z laską. Wypadła z rezydencji jak burza i pobiegła przed front budynku, gdzie czekał na
nią powóz.
- Jedz, jedz! - krzyknęła do stangreta.
Karoca potoczyła się ulicą.
4
Uczestniczka niejednego balu maskowego doniosła piszącej te słowa, że Benedict Bridgerton byl
widziany w towarzystwie tajemniczej damy w srebrnej sukni. Mimo starań nie udało się jednak ustalić
jej tożsamości. A skoro pisząca te słowa nie
zdołała odkryć prawdy, z pewnością sekret jest dobrze strzeżony.
Kronika towarzyska lady Whistledown, 7 czerwca
Odjechała.
Benedict stał przed domem i rozglądał się po ulicy. Na całej Grosvenor Square panował ożywiony
ruch. Nieznajoma mogła być w którymkolwiek z powozów czekających na wydostanie się ze ścisku
albo w jednym z trzech, które właśnie skręciły za róg. Tak czy inaczej zniknęła.
Najchętniej udusiłby lady Danbury, która wbiła laskę w jego stopę i uparła się podzielić z nim opinią
na temat kostiumów. Nim zdołał się wyrwać, nieznana uciekła bocznymi drzwiami sali balowej. I
wiedział, że nie zamierza więcej się z nim zobaczyć. Zaklął pod nosem. %7ładna z dam, które przedsta-
wiała mu matka - a było ich wiele - nie zrobiła na
65
nim takiego wrażenia jak kobieta w srebrnej sukni. Od chwili gdy ją ujrzał, powietrze aż się iskrzyło z
napięcia, a on znowu czuł się jak młody chłopiec. Zycie raptem stało się pasjonujące, pełne
namiętności i marzeń.
A jednak...
Zaklął znowu, tym razem z żalem.
Nawet nie dowiedział się, jaki kolor mają jej oczy.
Na pewno nie były brązowe, ale w przyćmionym blasku świec nie potrafił stwierdzić, czy są niebieskie
czy zielone. A może orzechowe lub szare. Z jakiegoś powodu ten drobiazg nie dawał mu spokoju.
Podobno zrenice są oknem duszy. Jeśli naprawdę znalazł kobietę swoich marzeń, jedyną, z którą wy-
obrażał sobie przyszłość, to, na Boga, powinien chyba znać kolor jej oczu.
Wiedział, że niełatwo będzie ją znalezć. Miał niewiele wskazówek co do jej tożsamości. Kilka uwag na
temat kroniki towarzyskiej lady Whistledown i...
Spojrzał na rękawiczkę, którą nadal ściskał w dłoni. Zupełnie o niej zapomniał, pędząc przez salę ba-
lową. Uniósł ją teraz i powąchał, ale ku jego zaskoczeniu nie pachniała "wodą różaną i mydłem jak
tajemnicza dama, tylko pleśnią, jakby wiele lat przeleżała w kufrze.
Dziwne. Dlaczego nosiła stare rękawiczki?
Obrócił ją w dłoniach i zauważył monogram.
SLG. Czyjeś inicjały.
Jej?
I rodowy herb, którego nie znał.
Na szczęście jego matka zawsze wiedziała takie rzeczy. Mogła również się domyślić, do kogo należą
inicjały SLG.
66
W Benedicta wstąpiła nadzieja. Odnajdzie ją i zdobędzie. To takie proste.
Wystarczyło pół godziny, żeby Sophie zmieniła się z księżniczki w zwykłą służącą. Jedwabna suknia
wróciła do kufra, pantofle wysadzane brylancikami do szafy Araminty, a róż, którym pokojówka
umalowała jej usta, na toaletkę Rosamundy. Krótki masaż usunął z twarzy ślady po masce, włosy
zostały splecione w prosty warkocz.
Ale najsmutniejsze, że zniknął również książę z bajki.
Benedict Bridgerton okazał się taki, jakim go sobie wyobrażała na podstawie opisów lady
Whistledown: przystojny, silny i szarmancki mężczyzna z dziewczęcych marzeń. Niestety nie z jej
marzeń, pomyślała ze smutkiem.
Lecz przez jedną noc należał do niej i to wspomnienie powinno jej wystarczyć.
Sięgnęła po pluszowego psa, którego zachowała na pamiątkę po szczęśliwych czasach dzieciństwa.
Wśliznęła się do łóżka i skuliła pod kołdrą, tuląc do siebie maskotkę.
Zacisnęła powieki i przygryzła wargę, hamując szloch. Azy zmoczyły poduszkę.
To była długa, długa noc.
- Poznajesz to? - zapytał Benedict, wchodząc do
bardzo kobiecego różowo-kremowego buduaru.
Matka wzięła od niego jedwabną rękawiczkę i uważnie przyjrzała się herbowi.
Penwood - stwierdziła bez wahania.
Hrabia?
67
Violet Bridgerton skinęła głową.
- G to Gunningworth. O ile sobie przypominam,
tytuł przeszedł ostatnio na inną gałąz rodu. Odziedzi
czył go jakiś daleki kuzyn. Hrabia zmarł bezpotom
nie... jakieś sześć albo siedem lat temu. A ty wczoraj
nie zatańczyłeś z Penelope Featherington. Masz
szczęście, że twój brat cię zastąpił.
Benedict stłumił jęk.
Więc kim jest SLG? Matka zmrużyła oczy.
Dlaczego cię to interesuje?
Nie możesz po prostu odpowiedzieć na pytanie? Wicehrabina prychnęła.
- Przecież mnie znasz. Do kogo należy ta rękawicz
ka? - Widząc minę syna, dodała: - Równie dobrze mo
żesz wszystko mi wyznać. I tak wcześniej czy pózniej
dowiem się prawdy, a lepiej, żebym nie musiała zada
wać ci pytań.
Benedict westchnął. Nie lubił budzić w matce nadziei, że w końcu się ożeni, ale jeśli chciał odnalezć
nieznajomą, rzeczywiście nie miał innego wyjścia.
- Poznałem kogoś na wczorajszym balu - powie
dział niechętnie.
Violet klasnęła w dłonie.
Naprawdę?
To dlatego zapomniałem poprosić Penelope do tańca.
Kto to? Jedna z córek Penwooda? - Lady Bridgerton zmarszczyła czoło. - Nie, to niemożliwe. Ale
zaraz, hrabia miał przecież dwie pasierbice. - Na jej twarzy odmalowała się konsternacja. - Choć
poznawszy te dziewczęta...
-Co?
68
- Cóż, nigdy bym nie przypuszczała, że zaintere
sujesz się którąś z nich. Ale skoro tak, oczywiście za-
proszę hrabinę wdowę na herbatę. Przynajmniej tyle
mogę dla ciebie zrobić. Benedict już miał coś powiedzieć, ale matka ściągnęła brwi. - O co tym
razem chodzi?
- Och, o nic. Ja tylko... cóż...
- Wyduś to wreszcie, mamo.
Violet uśmiechnęła się blado.
Nie przepadam za lady Penwood. Zawsze uwazałam ją za zimną i nazbyt ambitną.
Ciebie również można nazwać ambitną - zauwazył syn. Wicehrabina się skrzywiła.
- Owszem, zależy mi na tym, by moje dzieci szczęś
liwie się pożeniły i powychodziły za mąż, ale nigdy
nie wydałabym córki za siedemdziesięcioletniego starca tylko dlatego, że jest księciem!
- A hrabina tak zrobiła? - Benedict nie mógł sobie
przypomnieć, żeby ostatnio jakiś siedemdziesięciolatek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]