do ÂściÂągnięcia | pobieranie | ebook | download | pdf

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się do mnie Corazziniego.
- Słuchajcie, czy długo zamierzacie siedzieć tam na dole?
Nie potrafię opisać tego wszystkiego, co działo się w moim mózgu, zanim obaj z
Jackstrawem znalezliśmy się w bezpiecznym miejscu. Nie rozumiałem sytuacji. Wahałem się
między nadzieją a przerażeniem. Nie wiedziałem, czy to przypadek, czy Corazzini igra z nami
niczym kot z myszką. Drżałem na całym ciele, co Corazzini oczywiście dostrzegł, ale udał, że nie
zwraca na to uwagi. Zbliżył się do mnie i trzymając berettę za lufę, podał mi ją.
- Powinien pan lepiej pilnować swojej artylerii, doktorze. Już od dłuższego czasu wiem,
gdzie pan chowa ten pistolet. Wydaje mi się, że w ciągu ostatnich kilku minut mógłby on się
komuś bardzo przydać.
- Ale& dlaczego& ?
- Dlatego, że mam doskonałą robotę, która czeka na mnie w Glasgow, fotel wiceprezesa -
powiedział ostrym tonem. - Chciałbym któregoś dnia w nim zasiąść.
- Odwrócił się do mnie plecami, nie dodając już ani słowa.
Zrozumiałem go. Wiedziałem, co chce wyrazić. Wiedziałem również, że zawdzięczamy mu
życie. Corazzini, tak samo jak i ja, był przekonany, że cała ta historia, ten nasz wypadek, był z góry
przygotowany. Nie musiał się długo zastanawiać, by odgadnąć, kto jest autorem tego pomysłu.
Zająłem się Jackstrawem. Kiedy zdjąłem z niego skafander, wystarczyło mi jedno
spojrzenie, by zdać sobie sprawę, że na szczęście ręka jest tylko zwichnięta. Nawet nie westchnął
głośniej ani nie zmienił wyrazu twarzy, kiedy mu ją nastawiałem. Gdy zakończyłem zabieg,
uśmiechnął się. Czułem, iż odetchnął z ulgą, gdy uświadomił sobie, że znów będę mógł na niego
liczyć.
Podszedłem do Heleny Fleming. Siedziała na saniach i ciągle drżała. Pani Dandsby - Gregg
i Margaret Ross robiły wszystko, co tylko mogły, aby ją uspokoić. Pomyślałem, że chyba po raz
pierwszy w życiu pani Dandsby - Gregg próbuje komuś pomóc, i to komuś dużo od niej&
gorszemu.
- Miała pani szczęście, drogie dziecko - odezwałem się do Heleny. - A teraz już wszystko
dobrze& Czy nie złamała sobie pani czegoś? - Próbowałem mówić do niej w sposób żartobliwy.
- Nie, doktorze Mason. - Westchnęła przeciągle. - Nie wiem, jak mam panu dziękować.
Panu i panu Nielsenowi&
- Niech pani nawet nie próbuje - odpowiedziałem. - Kto panią popchnął?
- Co? - spytała, przyglądając mi się uważnie.
- Przecież pani słyszała. Kto to zrobił?
- Tak& to prawda. Byłam popchnięta. Ale to z pewnością był wypadek.
- Kto? - nalegałem.
- To ja - odezwał się Solly Levin. Był zdenerwowany.
- Ale tak jak twierdzi ta młoda pani, to był wypadek, doktorze. Musiałem się potknąć. Ktoś
podstawił mi nogę i kopnął&
- Kto pana kopnął?!
- A czy ja wiem? Po cóż miałbym ją popychać?
- Bardzo chciałbym to wiedzieć - powiedziałem. Zauważyłem, że przygląda mi się.
Zagero wykonał ruch, jakby chciał do mnie podejść, ale brutalnie odsunąłem go i
skierowałem się w stronę traktora. Pastor Smallwood, siedząc na saniach, okręcał sobie bandażem
twarz. Corazzini tłumaczył mu się:
- Jest mi bardzo przykro, pastorze, naprawdę bardzo przykro! Ani przez chwilę nie
myślałem, że jest pan jednym ze zbrodniarzy, ale nie mogłem ryzykować. Czy pan mnie rozumie,
pastorze?
Pastor Smallwood, jak przystało na dobrego chrześcijanina i kapłana, rozumiał i wybaczał.
Nie czekałem na koniec tego dialogu. Chciałem, żebyśmy jak najszybciej znalezli się po
drugiej stronie górskiego łańcucha i możliwie najdalej posunęli się naprzód przed zapadnięciem
ciemności. Powinienem był zrobić coś jeszcze, ale wiedziałem, że nie wolno mi stracić ani chwili,
a poza tym nie chciałem tego robić dopóty, dopóki będziemy musieli posuwać się wzdłuż tej
przeklętej szczeliny.
Aańcuch górski minęliśmy bez dodatkowych przygód. Na najwyższe miejsce lekko
wstępującej wyżyny, która prowadziła do samych wybrzeży Grenlandii, dotarliśmy, kiedy zgasł
ostatni promień polarnego dnia. Tu zatrzymałem traktor. Zamieniłem kilka słów z Jackstrawem i
poprosiłem Margaret Ross, aby podgrzała na mocno już spózniony obiad konserwę wołową.
Przyglądałem się właśnie na wpół przytomnemu Mahlerowi i Marii le Garde, których przed
sekundą przeniesiono do kabiny, gdy nagle pojawiła się obok mnie Margaret Ross. W jej oczach
widniało przerażenie.
- Puszki, doktorze Mason& wołowina. Nie mogę jej znalezć.
- Jak to? Wołowina? Przecież nie może leżeć daleko, Margaret. - Po raz pierwszy nazwałem
ją po imieniu.
- Chodzmy, poszukamy.
Przeszukaliśmy wszystko i nic nie znalezliśmy. Puszki znikły. Oto był motyw, na który
czekałem od dawna. Jackstraw stał obok mnie, patrząc ironicznie, jak przetrząsamy sanie. Dałem
mu znak głową.
- Za mną! - powiedziałem.
Odnalazłem pozostałych wewnątrz kabiny i usiadłem tak, by wszystkich mieć na oku. W
pierwszym rzędzie Zagera i Solly ego Levina.
- No cóż! - powiedziałem. - Słyszeliście. Nasze ostatnie puszki z wołowiną znikły. Nie
mogły wyparować, ktoś więc je ukradł. Ten ktoś zrobi lepiej, jeżeli mi o tym powie, bo jestem
pewien, że i tak je znajdę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nutkasmaku.keep.pl