[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jednakże całkiem nieoczekiwanie, na sucho, wetknięto mi między pośladki kolejny fallus i
zmuszono do biegu. Wraz z innymi pobiegłem w głąb sadu, gdzie trawa łaskotała mnie po
członku i jądrach, aż znalazłem następne jabłko i szybko zaniosłem je do kosza, popychany
przez fallus tkwiący we mnie. Za sobą dostrzegłem znoszone buty jakiegoś młodzieńca.
Poczułem ulgę na myśl, że nie należą one ani do mego pana, ani do pani.
Starałem się znalezć następne jabłko na własną rękę, mając nadzieję, że instrument zostanie
ze mnie wyciągnięty, lecz zamiast tego zostałem mocno popchnięty do przodu, gdyż nie
potrafiłem dość szybko dotrzeć do kosza. Fallus pchał mnie to w tę, to w tamtą stronę, a ja
zbierałem jabłka, dopóki kosz się nie napełnił i dopóki wraz z innymi niewolnikami nie
zostaliśmy przepędzeni w kierunku oddalonej od nas kępy drzew. Byłem jedynym, który był
kierowany za pomocą fallusa. Twarz paliła mnie na myśl o tym, że tylko mnie było to
potrzebne, lecz bez względu na to, jak bardzo się starałem, narzędzie i tak bezdusznie
zmuszało mnie do jeszcze większego wysiłku. Trawa torturowała mój członek. Drażniła
delikatną skórę po wewnętrznej stronie ud i nawet na szyi, kiedy pochylałem się, żeby
podnieść kolejny owoc. Jednak nic nie było w stanie powstrzymać mnie przed pośpiechem.
Kiedy dostrzegłem daleko postaci moich państwa, zmierzające w kierunku domu, poczułem
przypływ ogromnej radości, że nie zobaczą moich beznadziejnych wysiłków. Starałem się
pracować jeszcze lepiej.
Wreszcie wszystkie kosze były już pełne. Na próżno szukaliśmy następnych jabłek.
Popchnięto mnie za niewielką grupką, która już wstała i ruszyła kłusem w kierunku stajni, z
rękami splecionymi na plecach, tak jakby tam były związane. Pomyślałem, że może teraz już
wyjmą ze mnie fallus, lecz nadal przenikał mnie i popędzał, abym nie odstawa! od stadka.
Widok stajni napełnił mnie zgrozą, choć nie byłem pewien dlaczego.
Zagoniono nas do długiego, zasłanego słomą pomieszczenia, gdzie pozostali niewolnicy
zostali natychmiast zmuszeni do przykucnięcia pod długą, grubą belką umieszczoną jakieś
cztery stopy nad ziemią i mniej więcej w takiej samej odległości od ściany. Każdy z
niewolników obejmował belkę od spodu, tak że łokcie ostro wystawały mu do przodu. Każdy
miał nogi tak szeroko rozstawione, że członek i jądra skierowane były boleśnie w przód.
Każdy stał z głową skłonioną poniżej belki, z włosami opadającymi na poczerwieniałą twarz.
Czekałem, drżąc, żeby ze mną uczynili to samo, lecz zdałem sobie nagle sprawę, że bardzo
szybko przytroczono pięciu z nas, podczas gdy ja nadal stałem samotnie. Poczułem
przeszywający strach.
Zmuszono mnie do przyjęcia pozycji na czworakach i podprowadzono do niewolnika, który
prowadził zaprzęg, potężnie zbudowanego blondyna. Targał on głową i podrzucał biodrami,
szukając najwygodniejszej pozycji w tym niskim przysiadzie.
Natychmiast zrozumiałem, jakie czeka mnie zadanie, i ogarnęło mnie ogromne zdumienie.
Miałem wielką ochotę na ten gruby członek kołyszący się tuż przed moją twarzą! Mogłem
mieć tylko nadzieję, że pózniej okażą mi litość. Otwierałem już usta, kiedy stajenny mocno
pociągnął za tkwiący we mnie fallus.
Najpierw jądra warknął. I dobrze je wyliż!
Książę jęknął i wysunął biodra ku mnie. Pospiesznie usłuchałem; wielki fallus nadal tkwił
między moimi pośladkami, a mój własny członek zdawał się pękać w szwach. Dotknąłem
językiem miękkiej, słonawej skóry, unosiłem jądra i pozwalałem im wysuwać się z moich ust,
potem znowu je lizałem, szybko, starając się dotrzeć w każde zagłębienie, a słony smak
ciepłej skóry doprowadzał mnie do szału. Książę wiercił się i skręcał, tańczył i napinał
niesłychanie umięśnione nogi, starając się jak najbardziej wykorzystać niewielką przestrzeń.
Lizałem całą mosznę, ssałem i przygryzałem. Nie mogłem się już doczekać jego drąga, więc
wreszcie cofnąłem głowę i otworzywszy usta, wsunąłem go na całą długość, aż poczułem
miękkie włosy łonowe. Poruszałem mocno całą głową, dopóki nie zdałem sobie sprawy, że
piękny książę sam rusza biodrami we własnym rytmie; wystarczyło teraz, żebym trzymał
głowę nieruchomo. Fallus zdawał się płonąć między moimi pośladkami, a kiedy jego członek
wsuwał się i wysuwał z moich ust, czułem, że oszaleję od jego rozmiaru, od wilgoci i
miękkiego końca obijającego się o moje podniebienie. Moje biodra poruszały się bezwstydnie
we własnym rytmie, lecz kiedy wytrysnął mi głęboko do gardła, mój tańczący w powietrzu,
rozszalały członek nie znalazł zaspokojenia. Mogłem jedynie żarłocznie przełknąć słono-
kwaśny płyn.
Natychmiast zostałem odciągnięty. Podano mi płytką miseczkę wina, a potem
podprowadzono do kolejnego czekającego księcia, który już szarpał się w nieuchronnym
rytmie.
Kiedy doszedłem do końca rzędu, bolały mnie szczęki.
Bolało mnie gardło. Mój członek zaś nie mógł być już bardziej sztywny czy bardziej chętny.
Znajdowałem się na łasce stajennych i czekałem na najmniejszy choćby znak, że zaznam ulgi
od tej tortury.
Natychmiast zostałem przywiązany do belki, z wyciągniętymi ramionami i nogami w tej
samej niewygodnej pozycji. Nie było jednak w pobliżu żadnego niewolnika, który mógłby
mnie zaspokoić. Kiedy stajenni wyszli ze stajni, rozpłakałem się strasznymi, zduszonymi
łkaniami i bezradnie wysunąłem biodra do przodu.
W stajni panowała cisza.
Pozostali musieli chyba zasnąć. Póznopopołudniowe słońce wciekało niczym woda przez
otwarte drzwi i kładło się na podłodze. Marzyłem o uldze w jej najpiękniejszej formie, o
lordzie Stefanie leżącym pode mną w tym odległym kraju, dawno temu, kiedy byliśmy
przyjaciółmi i kochankami, zanim którykolwiek z nas przybył do tego dziwnego królestwa; o
smakowitej płci Różyczki, która mnie ujeżdżała; o dotyku dłoni moich państwa.
To jednak sprawiło, że poczułem się jeszcze gorzej.
Potem usłyszałem cichy głos niewolnika przywiązanego obok mnie.
Tak jest zawsze powiedział śpiącym głosem. Przekręcił głowę tak, że jego długie
czarne włosy opadły swobodnie; widziałem zaledwie fragment jego twarzy. Jak wszyscy
pozostali, był bardzo piękny. Jeden jest zmuszany do zaspokajania wszystkich. A kiedy
przybywa nowy niewolnik, zawsze on jest do tego wybierany. Czasami wybierają jednego z
nas, lecz ten wybrany musi cierpieć.
Tak, rozumiem odparłem z rozpaczą. Zdawało się, że on znowu zasnął. Jak ma na
imię nasza pani? spytałem, mając nadzieję, że wie; w końcu nie był tu nowy.
Pani Julia, tak się zwie. Lecz ona nie jest moją panią szepnął tamten w odpowiedzi.
Odpoczywaj. Wierz mi, że potrzeba ci odpoczynku, choćby nawet w tej niewygodnej pozycji.
Ja mam na imię Tristan powiedziałem. Jak długo tu przebywasz?
Dwa lata odparł. Ja zwę się Jerard. Usiłowałem uciec z zamku i prawie udało mi się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]