do ÂściÂągnięcia | pobieranie | ebook | download | pdf

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

starszego pana, które dzierżyły niebezpieczną broń. W pierwszej chwili
123
RS
nie zwrócił uwagi na ostatnie słowa pana Garrisona. Kiedy do niego
dotarły, uniósł głowę i spojrzał na niego.
- Skąd pan wiedział, że...
- %7łe to Joan O Leary? Widziałem jej zdjęcie w gazecie.
Aresztowano ją za morderstwo Tony'ego LoBianca. Mówiłem żonie, że to
chyba ona. Ale nie martwcie się. Nikomu poza Ethel nie zdradziłem
swoich podejrzeń.
Dana kompletnie zamurowało. Nie był w stanie wykrztusić z siebie
ani słowa. Pan Garrison tymczasem spojrzał na Joan.
- Pani nie zabiła tego faceta. Mam rację, młoda damo?
- Przez chwilę panowała cisza. W końcu Joan odpowiedziała:
- Nie, panie Garrison, nie zabiłam go.
Dan odetchnął z ulgą i zwrócił się do starszego pana:
- Niech pan próbuje utrzymać tu dyscyplinę. Nikomu nie wolno
stąd wyjść. Specjalnej opiece polecam panu pannę O'Leary. I błagam,
niech pan nie postrzeli tą armatą ani siebie, ani nikogo innego.
Pan Garrison kiwnął głową.
- Nie strzelałem nigdy bez potrzeby. A teraz niech pan powie,
młody człowieku, co pan zamierza zrobić, jak pan już sprawdzi generator
prądu?
Dan przesunął dłonią po twarzy. Joan patrzyła na niego za-
niepokojona. Postanowił nie zdradzać swoich planów.
- Jak tylko sprawdzę generator, zaraz tu wracam.
Pan Garrison pokiwał głową i przedrzezniając Dana, również potarł
twarz.
- Można i tak, ale jak bym był na pana miejscu, młody człowieku,
ruszyłbym za tym, kto to zrobił, i dowiedział się, dlaczego. Nie miałbym
też wątpliwości, że to morderca, który celowo wywabił mnie ze środka,
żeby się mnie pozbyć i dostać pannę O'Leary w swoje ręce.
- Dziękuję panu - powiedział ponuro Dan. - Teraz to ona już na
pewno...
Joan podbiegła do niego i uwiesiła mu się na ramieniu.
124
RS
- Dan, nie możesz tam pójść. Proszę, nie rób tego.
- ... zamartwi się na śmierć - dokończył, po czym odwrócił się do
Joan. - Nie mogę dopuścić, żeby Mark poszedł sam. Nie można pozwolić
temu komuś na zewnątrz czekać zbyt długo, bo mógłby tu wrócić i zacząć
strzelać. Rozejrzyj się. Mamy tu tłum niewinnych, bezbronnych ludzi.
Chcesz, żebym tak po prostu usiadł na kanapie i czekał?
Joan zacisnęła dłoń na jego ramieniu, ale pokręciła głową. Po
policzkach spłynęły jej łzy. Chwilę pózniej przytuliła się do niego. Dan
pogłaskał ją i pocałował w czubek głowy. Odsunęła się i uniosła
zapłakaną twarz.
- Bądz ostrożny.
Ogarnęła go czułość, jakiej nigdy dotąd nie doświadczył. Uśmiechnął
się do niej i otarł dłonią jej łzy.
- Obiecuję. Nie martw się, Joan. Wszystko będzie dobrze. Wierzysz
mi?
- Wierzę - skinęła głową.
Właśnie wtedy usłyszeli kroki. W jednej chwili Dan i Joan odsunęli
się od siebie i przygotowali na ewentualne niebezpieczeństwo. Pan
Garrison stał obok z pistoletem wycelowanym w kierunku
nadchodzącego. Dan docenił w duchu odwagę starszego pana.
- Jesteście otoczeni - zawołał. - Nie ruszać się i podać nazwiska.
Kroki ucichły.
- To my, Dan. Mamy kurtki i inne potrzebne rzeczy.
- Rany, Mark. - Dan odetchnął z ulgą. - Niewiele brakowało, a bym
cię zastrzelił. Poczekaj, już idę. - Spojrzał na Joan, ucałował ją i ruszył w
stronę wyjścia.
- Niech pan na siebie uważa, młody człowieku - odezwał się pan
Garrison. - Nie chcielibyśmy, żeby zjadł pana niedzwiedz.
Dan i Joan parsknęli równocześnie śmiechem. Spojrzeli na siebie
porozumiewawczo i oboje pomyśleli, że będzie trzeba wyjaśnić
Garrisonowi, co ich tak rozbawiło.
125
RS
Joan nie spuszczała oka z sylwetki oddalającego się Dana. Kiedy,
zniknął za drzwiami, patrzyła dalej w punkt, gdzie widziała go ostatnio.
W końcu odwróciła się do pana Garrisona.
- Nie zamierzam siedzieć bezczynnie, podczas gdy on jest tam, na
zewnątrz. Musimy coś zrobić.
- I zrobimy, panno O Leary - uspokoił ją Garrison. Odwrócił się na
pięcie, włożył palce do ust i gwizdnął przeciągle. Wszystkie głowy zwróciły
się w ich stronę. - Znacie swoje zadania. Najwyższy czas zająć pozycje.
Joan nie zdążyła otworzyć ust, kiedy pomieszczenie rozświetliły
mocne reflektory. Po chwili zaczęła rozpoznawać w ich świetle znajome
osoby. Wszyscy mieli na sobie długie płaszcze, a w dłoniach dzierżyli...
najróżniejszego kalibru i maści pistolety.
Chwyciła pana Garrisona za żylaste ramię.
- O co tu, do licha, chodzi?
- Zamierzamy pomóc młodemu człowiekowi. Skłamałem, że nikomu
o pani nie powiedziałem. Powiedziałem wszystkim. Wiemy, że pani nie
jest zbrodniarką. Nie taka miła dziewczyna, jak pani, młoda damo.
Obawialiśmy się, że morderca spróbuje panią dopaść dziś w nocy, więc
uknuliśmy pewien plan...
- Wie pan o płatnym mordercy, który mnie szuka? Skąd?
- Znikąd. Wydedukowałem to. Sam bym tu pani szukał na jego
miejscu.
- Słucham? Kim pan jest? To znaczy, tak naprawdę?
- Julius J. Garrison, emerytowany generał brygady w siłach
lotniczych Stanów Zjednoczonych Ameryki. Tak samo, jak wszyscy
pozostali. Emerytowani wojskowi. Zatrzymaliśmy mundury, broń i
założyliśmy klub. Podróżujemy razem, bierzemy udział w manewrach. To
niby niewiele, ale zawsze coś się dzieje.
- A co z waszym planem? - wykrztusiła z siebie Joan.
- Kiedy zmusiliśmy panią do opuszczenia naszego dzisiejszego
spotkania, dopracowaliśmy szczegóły. Oto, co zrobimy...
126
RS
- O, nie! Nie ma żadnych  my . Jestem tylko ja i to ja zaraz
wychodzę na zewnątrz. Z bronią, którą mi dacie.  Spojrzała wymownie
na uzbrojoną po zęby armię staruszków i ich dowódcę. Nikt nie
zaoferował jej swojego pistoletu. - Nie próbujcie mnie zatrzymywać.
- Tego nie było w planie - powiedział ostro emerytowany generał, po
czym chwycił Joan za ramię i wyprowadził z holu.
Inni rozstępowali się przed nimi, tworząc zgrabny szpaler. Nawet
pani Compton, uśmiechnięta jak zwykle, miała groznie wyglądający
muszkiet. Wcisnęła Joan do ręki silną latarkę.
- Major Edna Compton, kochanie. Wez to. Może ci się przydać, bo
na górze panują egipskie ciemności.
- Dzięki - wymamrotała zupełnie już wytrącona z równowagi Joan. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nutkasmaku.keep.pl