do ÂściÂągnięcia | pobieranie | ebook | download | pdf

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bardzo kombinuje. Nie, według mnie Karen powinna przyjechać. Nie przywiózłbym jej, gdybym
uważał, że coś jej grozi, przysięgam na Boga. Chce wrócić do domu, a ja chcę z nią spędzić
trochę czasu. Wyjeżdżam z Miami.
 Tak? Dokąd?
 Dostałem robotę na St. John, będę kierownikiem restauracji w Cruz Bay. Niezle płacą.
Przyjaciel przyjaciela dał mi cynk. Nie znam go, ale on o mnie słyszał, a potrzebował kogoś,
więc&
 St. John. To daleko.
 Tu nic mi nie zostało. Bank nie da mi już kredytu. A tam dostanę mieszkanie. Nie będę
potrzebować samochodu. Tam się żyje przyzwoicie, bez stresu, bez korków, bez hałasu. Problem
w tym, że nie będę się często widywać z Karen. A to mnie boli. Bardzo. Mieliśmy takie wielkie
plany, chcieliśmy zobaczyć wszystkie kluby Old Island& strasznie się cieszyła. Pochwaliła się
wszystkim dzieciakom w budynku. Nie wiem, co mam jej powiedzieć.
 Kiedy wyjeżdżasz?
 Za parę tygodni. Kiedy gospodarz wyrzuci mnie z mieszkania. Słuchaj, nie chciałabyś
kupić za pół darmo wielkiego telewizora?
Obejrzała się, czując czyjąś obecność. Ciemnowłosa kelnerka w krótkich szortach  Vicki 
zachowywała się tak, jakby jej nie dostrzegała.
 Dave, dostawca alkoholu chce z tobą omówić porządek imprezy.
 Niech Pete to załatwi.
 Jeszcze nie przyszedł.
 Więc ty to zrób.  Wyciągnął rękę.  Niniejszym zezwalam na podpisanie moim
nazwiskiem dowolnego zamówienia. Zmiało!
Vicki obejrzała się na restaurację, potem na Dave a.
 Dobrze.
 I przynieś nam jeszcze po piwku. Gail, napijesz się?
 Czemu nie.
 Teraz potrzeba nam tylko marsza żałobnego na bębnach.  Oddał Vicki pustą butelkę. 
Spytaj ich, czy umieją grać żałobny marsz.
 Daj spokój.  Odeszła, wzruszając ramionami.
 Wie, że wyjeżdżasz?
 Na razie nikt nie wie. Sam w to nie wierzę. Chciałbym, żebyś pojechała ze mną, ty i Karen.
Dlaczego nie? Ucieknijmy na St. John.  Ujął jej dłoń, przytulił ją do policzka.  Wiesz,
prawie nam się udało. Prawda?  Odwrócił twarz, spojrzał na zatokę. Przez chwilę szukał
odpowiednich słów.  Nie wiem, jak mogłem cię o to poprosić. Chciałbym przywiezć do siebie
Karen na tydzień przed rozpoczęciem szkoły, ale nie mam nawet na bilet lotniczy. Mogłabyś mi
pożyczyć? Oddam ci. Trzysta lub czterysta dolców to nie tak dużo.  Przymknął oczy. 
Przepraszam cię. Cholera, strasznie cię przepraszam.
* * *
Przyjęcie u Pedrosów zaczęło się około trzeciej, a o siódmej miało się przenieść do hotelu
Biltmore. Wszyscy mieli przynieść ze sobą ogrodowe krzesła i koce, żeby móc usiąść na trawie i
słuchać wojskowej orkiestry. Potem planowano pokaz fajerwerków. Następnie mieli wrócić do
domu na posiłek i występy zespołu grającego salsę. W kolejce po hamburgery Elena wyjaśniła
Gail, że co roku dekoracje są coraz bardziej skomplikowane, a goście zjawiają się coraz liczniej.
Na podjezdzie powiewały rzędy amerykańskich i kubańskich flag. Wszyscy miejscowi politycy
uznali obecność na przyjęciu za swój obowiązek. Rodzina i przyjaciele tłoczyli się w korytarzach
i ogrodach. Postawiono karuzelę dla dzieci, a o czwartej w salonie wystąpił iluzjonista.
Widownia była pełna.
Koło piątej Gail poszła na górę po proszek od bólu głowy. Położyła się na łóżku, ale pod jej
oknem młodzi bawili się przy rykach rapu. Ernesto drzemał przez większą część popołudnia,
więc Anthony był zmuszony pełnić rolę gospodarza. Gail prawie go nie widziała, z wyjątkiem
chwil, gdy przedstawiał ją tej czy innej osobie. Mi novia. Encantada. Dokąd pojedziecie w
podróż poślubną? Włoskie jeziora, chatka w górach. Ach, jak romantycznie.
Na taras napływało chłodne powietrze z przewodów klimatyzacyjnych, dzięki czemu panował
tu mniejszy upał niż w ogrodzie. Ludzie jedli przy stołach przykrytych obrusami w kratę,
dostawcy sprzątali. Ktoś odpalił petardę, która przeraziła małe dzieci. Z radia płynęły stare
hiszpańskie ballady, z drugiego hip hop.
Schodząc po schodach Gail zauważyła Ernesto Pedrosę w fotelu inwalidzkim koło stawu ze
złotymi rybkami. Wraz z młodszymi dziećmi rzucał do wody kawałki chleba. Zamienił
słomkowy kapelusz na wspaniałą białą panamę z amerykańską flagą, zatkniętą przekornie za
wstążkę.
Gail stanęła obok niego.
 Dobrze się pan bawi?
 Zawsze dobrze się bawię na przyjęciach.
Podał skórkę chleba małej dziewczynce w jaskrawoczerwonej sukience. Wyciągnęła rączkę,
ale cofnął się. Zaczęła krzyczeć i tupać nóżkami. Dopiero wtedy podał jej chleb. Roześmiał się
cicho, gdy go zjadła, zamiast rzucić rybkom.
Gail przysiadła na niskim, omszałym murku. Chleb się skończył. Pedrosa pokazał dzieciom
puste ręce.
 Mas. Buscan mas.
Pobiegły, żeby przynieść więcej chleba. Gail wstała i chwyciła rączki fotela.
 Dokąd jedziemy?
 Na przejażdżkę.
Ruszyli ceglaną dróżką. Goście uśmiechali się i pozdrawiali Pedrosę, a ten kiwał im łaskawie
ręką jak monarcha w powozie. Gail zatrzymała się za rogiem gościnnego domku i usiadła na
ławeczce w cieniu.
 Usłyszałam historię o Hectorze Mesie  o jego oddaniu dla tej rodziny. Pański syn Tomas
został schwytany podczas inwazji na Playa Girón. Kiedy go przesłuchiwali, powtarzał tylko:
Viva Cuba libre. Kubański żołnierz uciął mu język i pobił go na śmierć. Wiele lat pózniej Hector
Mesa przyniósł panu jego język w pudełku. Czy to prawda?
Starzec nie starał się zaprzeczać.
 To były trudne czasy.
 Słyszał pan kiedyś o Wendellu Sweecie?
Wydął usta. W kącikach spieniła mu się ślina.
 Nie znam tego nazwiska.
 Zastrzelono go, a jego ciało wyłowiono z rzeki.
 A, pamiętam. Mówili o nim w dzienniku. Handlował narkotykami. Tacy jak on zasługują
na wszystko, co ich spotyka.
 Hector Mesa wyjechał z miasta po śmierci Wendella. Wie pan, dlaczego?
Duże, poznaczone plamami wątrobowymi dłonie uniosły się w bezradnym geście.
 Przecież musiał panu powiedzieć. Jest pan jego szefem.
Ernesto Pedrosa powoli odwrócił głowę i spojrzał jej prosto w twarz. Miał blade, wodniste
tęczówki koloru lodu. Zaróżowione dolne powieki zwisały w dół, obciążone sinymi workami pod
oczami. Czarne zrenice wycelowane były w Gail, a przez nie, jak przez szparę w murze,
popłynęło czyste światło.
 Ohidate de Hector. No mepreguntes mas.  Machnięciem ręki rozkazał jej odwiezć się do
innych. Posłuchała go.
Zapomnij, powiedział, zapomnij o Hectorze. Nie pytaj mnie o to więcej. Ciekawe, dlaczego
postanowił dziś pojawić się pod jej balkonem. Nazwał ją swoją wnuczką, ładną nieta, wzbudził w
niej litość swoją słabością.
Zostawiła go ze starymi ludzmi, słuchającymi boleros. Wstał niepewnie z fotela i przetańczył
parę kroków z jedną z pań. Gail poszła do domu. Anthony stał na tarasie w otoczeniu mężczyzn.
Palił cygaro. Wydawał się pewny siebie, roześmiany. Był ubrany w lniane spodnie i
bladobłękitną koszulę. Obok niego raczkował jakiś brzdąc. Pogłaskał go po główce.
Ten upał, ten hałas, to wszystko ją przytłaczało. Kręciło jej się w głowie.
Anthony zauważył ją i uśmiechnął się, skinął na nią, żeby podeszła, przyłączyła się.
Mężczyzni obejrzeli się na nią.
Wycofała się i pobiegła przez tłum, rozpychając ludzi. Uciekła za domek gościnny i dalej,
biegła coraz szybciej, aż dotarła do krańca posiadłości, do bramy. Za jej plecami rozlegał się głos
Anthony ego. Odsunęła ciężką żelazną zasuwę, otworzyła bramę. Pole golfowe rozciągało się
szeroką płaszczyzną, poznaczone niewielkimi jeziorkami i białym piaskiem. Ruszyła przez nie,
ominęła gęstą kępę fikusów. W oddali widziała wieżę hotelu, słyszała muzykę. Wbiegła na
wzgórze, zbiegła w dół, a potem dotarła do jeziora i nie miała już dokąd uciekać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nutkasmaku.keep.pl