do ÂściÂągnięcia | pobieranie | ebook | download | pdf

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

idealnego i pozbawionego cech indywidualnych, które nie miało nic wspólnego z
wizerunkiem konkretnego człowieka.
Około roku 400 po Chr. legenda o Abgarze pojawia się w nowej wersji w dziele
zatytułowanym Nauka Addaja (Doctńna Addai) nieznanego autorstwa: według tego
opowiadania, król Abgar nie tylko napisał list do Jezusa, ale posłał do niego malarza, któremu
udało się namalować niezwykle wierny wizerunek Jego postaci, ozdobiony wspaniałymi
kolorami . Następnie, mniej więcej sto lat pózniej, historyk armeński Mojżesz z Chorene
mówił o mandylionie jako obrazie namalowanym na tkaninie jedwabnej. W ciągu VI wieku, a
szczególnie w okresie, gdy Edessa została podbita przez Persów, zaczęto mówić o
mandylionie nie jako o wizerunku będącym dziełem jakiegoś malarza, lecz określano go jako
acheropita, czyli dzieło nienamalowane ręką ludzką, lecz powstałe w wyniku cudu. Według
historyka bizantyjskiego Ewagriusza, który żył w tym czasie, mieszkańcy Edessy uważali go
za relikwię o wielkiej mocy i posługiwali się nią w niektórych nabożeństwach błagalnych,
dzięki którym ocaleli od wroga. Dopiero wraz z wyprawą Kurkuasa za panowania Romana I
w roku 943, która zaowocowała przeniesieniem relikwii do Konstantynopola, w tradycji
mandylionu zaczęły się pojawiać odniesienia do Męki Chrystusa. Były to odniesienia bardzo
jednoznaczne, nad którymi usiłowano jednak prześlizgnąć się z zauważalnym
zakłopotaniem: najwyrazniej dokonano odkrycia, że wizerunek Jezusa na płótnie był
wizerunkiem Jezusa zmarłego; szczegół, którego w żadnym razie nie można było uznać za
mało znaczący, a o którym tradycja nigdy nie wspominała.
Grzegorz Referendarz i Kurkuas udali się pod bronią aż do Edessy, aby przywiezć do
ojczyzny prawdziwy wizerunek Jezusa, który cieszył się wielką sławą. Z pewnością
spodziewali się zobaczyć podobiznę Chrystusa Pantokratora, potężnego Pana Zwiata, który
uśmiechał się i błogosławił wiernych na błyszczących złotem mozaikach na ścianach wielkich
bazylik. Według tego samego wzoru przedstawiano podobiznę cesarza Konstantynopola już
od czasów Justyniana, chociaż także Konstantyn był wysławiany jako Namiestnik Chrystusa
na ziemi i osoba co do rangi równa apostołom. Grzegorz Referendarz i Jan Kurkuas
spodziewali się zobaczyć wizerunek oblicza o nieziemskiej piękności, wizerunek żywego
Jezusa budzącego najgłębszy majestat, który mógł ujawniać się tylko w osobie Pana Zwiata i
Jego bezpośredniego podwładnego - cesarza Bizancjum. Tymczasem stanęli naprzeciw
strasznego odbicia zmarłego, zwłok ukrzyżowanego mężczyzny z ciałem pokrytym ranami.
Na mandylionie była krew; nie jakaś kropla krwi tu i ówdzie, lecz olbrzymi strumień, jak
dzieje się to w przypadku rozdartej klatki piersiowej.
Zamiast Króla Królów spotkali w Edessie człowieka boleści. Nic nie mogło być
bardziej odległe od chwały cesarza bizantyjskiego niż ten budzący litość widok, który
wydawał się symbolem ludzkości pokonanej przez cierpienie i śmierć. A mimo to mandylion
miał w sobie coś wyjątkowego, czego zródła nam nie opisują, i to dodało obu
funkcjonariuszom państwa odwagi, aby stanąć przez cesarzem, przynosząc mu przedmiot tak
radykalnie odmienny od jego oczekiwań. yródła opowiadające o przybyciu relikwii do stolicy
zawierają pewne osobliwe szczegóły, które niełatwo pojąć w pierwszej chwili. Synowie
cesarza Romana patrzą na relikwię, lecz nie udaje im się rozróżnić szczegółów, natomiast
jego zięć Konstantyn Porfirogeneta, który odziedziczy tron, natychmiast dostrzegł wyraznie
każdy szczegół i doświadczył wielkiego wzruszenia. Co to wszystko znaczy? Jeżeli - zgodnie
z intencją lana Wilsona - potraktujemy ten opis jako odnoszący się do Całunu Turyńskiego, to
opowiadanie to wyda się bardzo wiarygodne, ponieważ wiadomo, że wizerunek na całunie ma
niezwykłą właściwość optyczną, o której już wspominaliśmy. Wizerunek ten jest widoczny
jedynie wtedy, gdy oddalamy się od płótna na odległość przynajmniej dwóch metrów,
natomiast znika natychmiast, gdy ktoś usiłuje podejść bliżej. Osobiście mam wrażenie, że to
wydarzenie pokazuje nam jeszcze coś więcej. Konstantynowi VII udaje się zobaczyć
wizerunek, ponieważ potrafi zaakceptować go takim, jaki jest; z jakiegoś szczególnego
powodu, w odróżnieniu od wielu ludzi jego epoki i tych, którzy ich poprzedzili, potrafi
docenić wizerunek Chrystusa z bezspornymi znakami cierpienia i śmierci. Odkrycie
prawdziwej tożsamości mandylionu na pewno wprawiło w osłupienie i zrodziło delikatny
problem uzasadnienia powodów, dla których tradycja ukryła jego prawdziwe oblicze,
utrzymując, że jest on zwykłym portretem. Pomimo to Grzegorz Referendarz potwierdził
jednak jego autentyczność, ponieważ był pewny, że cesarz przyjmie relikwię z wielkim
zadowoleniem, nawet gdy odkryje jej niesłychaną nowość.
Roman I musiał walczyć przez długi czas z paulicjanami i innymi grupami
heretyckimi, które nieustannie dawały o sobie znać na terytorium cesarstwa i wykorzystywały
idee religijne do kontestowania władzy cesarskiej. Paulicjanie - i inne sekty tego samego
rodzaju - czerpali swe wierzenia z dawnej herezji gnostycyzmu, która w pierwszych wiekach
chrześcijaństwa doprowadziła do wielkiego zamętu doktrynalnego, szczególnie w Kościołach
Bliskiego Wschodu. Pomimo podziału na wiele oddzielnych grup, które podążały za różnymi
Ewangeliami, wszystkich gnostyków łączyło jedno przekonanie: Jezus nie był naprawdę
człowiekiem, lecz czystym duchem, rodzajem anioła pojawiającego się na ziemi, który nie
posiadał ciała, lecz tylko pozornie był człowiekiem. Chrystus był symbolem i równocześnie
posłańcem z niebios, który pojawił się pośród ludzi, aby nauczyć ich, jak dojść do poznania
Boga (po grecku gnosis), zaś po spełnieniu swej misji powrócił do pierwotnego stanu.
Według gnostyków Chrystus nigdy nie stał się człowiekiem, nigdy nie cierpiał Męki, nigdy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nutkasmaku.keep.pl