[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dworze, tak samo jak wczoraj wieczorem nie pojawiła się w jego bibliotece.
Cały dwór pękał ju\ w szwach od tłumu członków rodziny i gości weselnych,
jego własna siostra wychodziła za mą\, a on był w stanie zastanawiać się tylko
nad jednym. Dlaczego, do diabła, Kordelia Lyon znika, kiedy on jest właśnie
gotów prosić, \eby pozostała.
Mo\e oni po prostu odpoczywają, nie chcą forsować głosów przed
przedstawieniem.
Och, Ross! A ja mam przeczucie, \e potwornie się rozczaruję!
Zdenerwowana Emma przystanęła obok brata, chwyciła go kurczowo za
rękaw i zrobiła swoją najbardziej tragiczną minę, doskonale widoczną teraz w
lustrze.
Zlub powinien być momentem niepowtarzalnym, najdoskonalszym,
najwspanialszym w \yciu damy. A mój ślub będzie zepsuty, bo nie będę miała
mojej sztuki weselnej!
Cicho, Emmo, proszę, uspokój się powiedział, starając się, aby jego
głos zabrzmiał surowo, ale jednocześnie kojąco. Będziesz miała czerwone
oczy i nos jak rzepa i kiedy zejdziesz na dół na kolację, nasi goście gotowi
zacząć się zastanawiać, czy ty aby na pewno masz ochotę wyjść za biednego
Weldona!
Mój nos wcale nie będzie wyglądał jak rzepa, Ross, i ja na pewno chcę
poślubić mojego ukochanego Weldona. Emma \ałośnie siąknęła nosem i
przewróciła oczami, aby mocniej podkreślić dramatyzm swojej wypowiedzi.
Ale ty obiecałeś mi Triumf miłości , to miał być nadzwyczajny prezent ślubny,
a teraz wszystko ma być popsute!
Ross wziął ją mocno za ramiona i odwrócił ku sobie, \eby słodka
siostrzyczka skoncentrowała się przede wszystkim na nim, a nie na swoim
odbiciu w lustrze...
Posłuchaj mnie, Emmo. Nic nie będzie zepsute. Wszystko będzie
dobrze.
Emma znów demonstracyjnie pociągnęła nosem, po czym osuszyła kąciki
oczu chusteczką obszytą koronką.
W takim razie dotrzymaj swojej obietnicy, Ross. I upewnij się, \e ja
będę miała swój Triumf miłości !
Ross skinął głową, myśląc jednocześnie, jaka to będzie ulga, kiedy ślub
ju\ się odbędzie.
Zawsze dotrzymywałem danych ci obietnic, prawda?
Tak, zawsze! Emma skwapliwie przytaknęła głową. W takim razie
poszukaj Kordelii i spytaj, co się dzieje.
Dobrze, złotko, zrobię to. I obiecuję, \e doło\ę wszelkich starań, aby
wszystko było w porządku.
Doło\y jeszcze starań w innej sprawie, ale o tym... sza, teraz się tylko
modli w duchu, \eby te starania były równie\ po myśli Kordelii...
Kordelia wolnym krokiem szła po trawniku, ciągnącym się wzdłu\ drogi
dojazdowej, kiedy znów minął ją jakiś powóz, pełen wytwornie ubranych ludzi.
Koła powozu wzbijały \wir z muszelek, kilka białych kamyczków upadło koło
stóp Kordelii. Nigdy dotychczas nie widziała jeszcze dworu tak uroczystego. W
środku płonęło tyle świec, \e dwór wydawał się jedną wielką latarnią.
Wieczór był ciepły, wiosenny, wszystkie okna otwarte na oście\, słychać
było gwar, śmiech i dzwięki muzyki. Mała orkiestra zaczęła ju\ przygrywać
weselnym gościom. Kordelia przypomniała sobie, \e lady Emma mówiła o
wielkim przyjęciu, które będzie częścią ceremonii zaślubin, ale Kordelii trudno
było wyobrazić sobie coś jeszcze bardziej uroczystego ni\ ten jasno oświetlony
dwór.
Podchodząc bli\ej do frontowych drzwi, przystanęła na moment, nagle
boleśnie świadoma swej bardzo skromnej płóciennej \ółtej sukni. Powinna
porozmawiać z Rossem, ale dla niej nie było miejsca wśród tych ludzi
wkraczających po marmurowych schodach. Ludzi dostojnych, wytwornych,
wokół ich szyi i nadgarstków lśniły klejnoty. Gdyby Kordelia chciała teraz
wejść przez frontowe drzwi, lokaj zapewne by jej nie wpuścił. Ale drzwi do
biblioteki Rossa te na pewno będą dla niej otwarte. Przez te drzwi wchodziła
razem z Rossem co wieczór.
Obeszła dom i wkroczyła na ście\kę prowadzącą przez ogród pod
bibliotekę. Za oknami biblioteki było ciemno, widocznie Ross dziś nie pracował,
był gdzieś we dworze i zabawiał gości.
Weszła jednak po schodkach i przyło\yła twarz do szyby. W mroku
rozpoznała biurko, jak zwykle zawalone, dostrzegła cios narwala, pod ścianą
majaczyła kadz z wodą do robienia fal. I dojrzała ławkę, zarzuconą poduszkami,
na której przesiadywali godzinami, rozmawiając i całując się...
Teraz to wszystko majaczyło w mroku, jak przedmioty ulepione z wosku,
same sprzęty, bez ludzi. Obraz, który na zawsze zachowa w pamięci. Za dwa dni
trupa wędrownych aktorów opuści Howland Hall, będzie to dla niej
wystarczająco bolesne, i jakby nie dość tego, dziś musi powiadomić milorda, \e
trupa zmuszona jest odwołać przedstawienie. Ross na pewno będzie zły... będzie
zły z powodu rozczarowania siostry, tak zły, \e na pewno nie będzie chciał się z
nią po\egnać.
Zmusiła się, \eby oderwać w końcu twarz od szyby. Odwróciła się,
owinęła sobie ręce końcami szala i stała bezradnie. Co robić? Mo\e podejść do
kuchennych drzwi i poprosić którąś z pokojówek albo lokaja, aby przekazał
Rossowi liścik, w którym poprosi go o spotkanie? O spotkanie, któremu milord
mo\e nie będzie chętny, ale...
Kordelio?
Skrzypnęły przeszklone drzwi. Nie zdą\yła się odwrócić, kiedy silne
ramiona objęły ją mocno, jakby nigdy nie miały jej puścić.
Och, dziewczyno! Wpadłem po ksią\kę, którą jeden z d\entelmenów
chce sobie przejrzeć przy śniadaniu. Nie marzyłem, \e ciebie tu zastanę!
Och, Ross, Ross... wyszeptała, wtulając głowę w jego ciepłe ramię. Jej
poczucie szczęścia zmącone było tym, co miała mu przekazać. Ross, musimy
porozmawiać, ja... och, Bo\e... mam dla ciebie fatalną wiadomość.
Naprawdę?
Puścił ją od razu. Jego twarz zrobiła się powa\na. Podszedł do biurka i
zapalił świece. Wyglądał niezwykle przystojnie w ciemnym fraku i białej
kamizelce, ozdobionej na brzegach złocisto-srebrzystym haftem.
Proszę, wejdz, Kordelio, usiądz i powiedz, có\ to za fatalna wiadomość.
Kordelia nie usiadła obok niego, lecz na krześle, ustawionym przed
biurkiem. Potrzebowała teraz tej dzielącej ich przestrzeni blatu.
To wiadomość najgorsza, Ross. Ralf Carter ma okropne zapalenie
gardła i chocia\ aptekarz puścił mu krew, Ralf nadal nie mo\e mówić. Jest
bardzo słaby, w ogóle nie mo\e wstać i... Kordelia zamilkła, zrobiła głęboki
wdech. Tyle wło\yła starań w tę głupią sztukę, a efekt tych starań jest tak
\ałosny! Och, jak ona nienawidziła tej myśli! Z tego powodu trupa Alfreda
Lyona zmuszona jest z wielkim \alem... Och, Ross! Musimy odwołać to
przedstawienie!
Wstrzymała powietrze, prawie pewna, \e Ross odpowie tak jak Alfred.
Wykrzykując przekleństwa, uderzając pięściami, gdzie popadnie, nie
wspominając o ciskaniu zastawą stołową.
Ale Ross nie był Alfredem. Ross tylko ściągnął brwi, bardziej dlatego, \e
się nad czymś zastanawiał, a nie z gniewu.
Nie macie \adnego zastępstwa?
Niestety. Ojciec mówi, \e nie jest w stanie utrzymywać darmozjadów,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]