[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bardzo grzeczny i od razu mnie przeprosił, chociaż sam nie wiedział jeszcze co się dzieje.
Trolejbusy ginęły mu w nocy z terenu wystawowego bez żadnego śladu. Obiecał, że je wkró-
tce zabierze i odleciał. Dla niego sprawa była skończona, ale ja wiedziałem, że to c o ś jest
nadal w pobliżu. Nie było rady, wziąłem się w garść i jak w dym do Centralnego Analizatora,
bo wiedziałem, że sam już nic nie wymyślę.
Wiesz jak to jest, kiedy człowiekowi pakują łeb do tego pudła i każą wdychać coś, od
czego wszystkie gwiazdy stają w oczach... Zaczyna się wtedy żałować, że się przyszło, ale już
jest za pózno. Cały huragan prądów kręci się po mózgu i wścibia się do każdej dziury. Ja
mam zawsze wrażenie, że mi ktoś grzebie tam brudnymi paluchami, a ty?
Grunt, że się czegoś dogrzebie! W normalny sposób to już nie potrafię sobie przypo-
mnieć najprostszej sprawy. Na tym się skończyło, że wyszedłem na światło dzienne i trzyma-
łem w rękach pasek folii z dwoma słowami: DZIADEK GRACJAN.
Jasne! Wszystko jak żywe stanęło mi przed oczami. Uchwyciłem to, jak się mówi, zęba-
mi i pazurami i powiedziałem sobie, że mnie zaprowadzi po nitce do kłębka. Miałem dziadka,
bracie, to nic dziwnego, chociaż i to można zapomnieć, bo żył około dwutysięcznego i umarł
zanim byłem w stanie go zobaczyć. Potem byłem za młody, żeby chcieli mi to opowiadać, a
kiedy podrosłem, już sam nie bardzo się kwapiłem. Dziadek zginął w katastrofie ulicznej, a to
miało jakiś związek z aferą... No, zgadnij jaką? Trolejbusową, miły bracie!
To było wszystko co wiedziałem, ale teraz już nic mnie nie mogło powstrzymać, po
prostu musiałem dowiedzieć się wszystkiego do końca. Gdzie? Oczywiście w domu dzia-
dków! Byłem pewny, że stoi tam gdzieś na wzgórzach Pemboco. Wiadomo, nikt nie rozbiera
tych starych siedzib. Przyleciałem tu i do roboty! Nikt mi nie powie, że to było łatwe.
Stanąłem przed takim gąszczem krzaków, że nie wiedziałem gdzie palec wetknąć, a co
dopiero włazić cały! Rozsiewało się to dziko przez dziesiątki lat. Zrobiłem co było najlepsze-
go, położyłem się na ziemi i zacząłem pełzać przez tę wilgotną, pachnącą, bzową dżunglę.
Patyki właziły mi do oczu. Było mokro, ciemno i głową uderzyłem w ścianę domu. Znala-
złem drzwi, podniosłem się, żeby wejść do środka i byłbym się przewrócił dostałem za-
wrotu głowy od samego zapachu kwiatów. Nie wierzysz? Tam nawet liści nie widać, gałęzie
oblepione na fioletowo.
W hallu na podłodze gruby pył, pajęczyny. Zdejmowałem je z twarzy całymi garściami.
Wcale mi się to nie podobało. Jakbym brnął w pułapkę. Było ciemno, cicho i znowu to uczu-
cie czyjejś obecności. Odwróciłem się gwałtownie i serce podeszło mi do gardła ktoś stał
za mną... No, nie ciesz się, to było lustro. Brudne i porysowane. Dławiło mnie coś w gardle
kiedy wsuwałem się do gabinetu dziadka, ale już wolałem iść naprzód niż się cofać. Dałbym
głowę, że to coś tylko czeka, żeby mi wskoczyć na plecy...
Dobrałem się do biurka, wiesz, taka czarna drewniana skrzynia, trzymali w tym szpa-
rgały. Ciągle oglądając się za siebie wygrzebałem notatnik, w którym były stronice pisane
przez dziadka i babkę na przemian, oraz parę rolek taśmy z pamiętnikiem dziadka. Szperałem
w szufladach a ciągle zerkałem na drzwi. Obiecałem sobie, że jak tylko klamka się ruszy,
skoczę na łeb na szyję przez okno i żadne krzaki mnie nie zatrzymają.
Normalnie wcale mi się nie spieszy, ale tym razem jakoś bardzo szybko znalazłem to co
potrzebne. Myślisz, że łatwo było odczytać te staroświeckie bazgroły? Wcale nie! Za to co się
dowiedziałem, to dowiedziałem... Można boki zrywać jak oni wtedy żyli! Puściłem sobie
taśmę i to było tak, jakby sam dziadek opowiadał całą historię. Rozwaliłem się na fotelu,
słucham tego słabiutkiego głosu, taśmy były zetlałe, i wciąż nie wiem czy dziadek kpi sobie,
czy mówi prawdę. Chyba jednak to drugie, bo nie zginąłby tak kiepsko.
Więc mówiłem ci, że około dwutysięcznego pracował w Eksporcie Międzyplanetarnym.
Któregoś dnia wzywa go szef i mówi: Mamy klienta, trzeba się nim zająć a przy tym
daje do zrozumienia dziadkowi, że to niby on ma zrobić. Staruszek się zmieszał, bo ten gość,
to był robot jakiegoś zupełnie nieznanego typu i nikt nie mógł wiedzieć, w jaki sposób mu
dogodzić. Od słowa do słowa dowiedzieli się, że przybył z jakiejś planety w VI sektorze.
Kapujesz, musieli mu wierzyć na słowo, bo nikt tej planety nie widział, była zasłonięta przez
ciemny obłok, ona i jej słońce.
Dziadek wraca jak struty do domu, ogląda się, a ten robot za nim krok w krok. Dziadek
wita się z babką, robot też, dziadek idzie się zdrzemnąć po obiedzie, u robot za nim, staje przy
tapczanie i mówi, że nie szkodzi, on zaczeka. Chłopie! Dziadek musiał mieć zdrowe nerwy,
bo nie tylko to wytrzymał, ale ubił niezły interes. W pierwszej chwili jak usłyszał o co chodzi,
poszedł wsadzić głowę pod kran, ale nic mu się nie przesłyszało, bo robot powtórzył to
jeszcze parę razy. Chciał, żeby im dostarczać trolejbusy w partiach po 40 tysięcy sztuk mie-
sięcznie. Człowieku! Ty wiesz ile to jest? Czterysta kilometrów bieżących trolejbusa!
Dziadek miał duszę na ramieniu kiedy powtarzał szefowi, ale tamten, stary wyjadacz,
nawet nie mrugnął, tylko pyta co dają w zamian? A to! mówi dziadek i podaje jakiś
zwitek, który dostał od robota. Co takiego? pyta szef. %7ładnych weksli nie przyjmu-
jemy!
Wiesz, stary, co to weksel? Bo ja też nie. Zresztą nieważne. Dali zwitek do badania
specjalistom i okazało się, że to nie weksel tylko skrócony zapis nowej, zupełnie nieznanej na
Ziemi nauki. Dziadek twierdzi rewelacyjnej! Więc przystali na wszystko i rzucili się do
roboty. Wcale nie musiało im być lekko z wyprodukowaniem tylu trolejbusów.
No i dobra. Zaczęły się dostawy. Robot wszystko zabierał własnym transportem, raz na
miesiąc wracał i jak w dym od razu do dziadka. Przez cały czas pobytu na Ziemi nie odstępo-
wał go, zamykali się w gabinecie i nawet babka nie mogła podsłuchać pod drzwiami o czym
mówią. Miała tylko niedobre przeczucia.
Cała heca zaczęła się dopiero wtedy, kiedy sprawa zainteresowała Służbę Ochrony
Ziemi. Dziadek zaraz zwietrzył, że interes musi być niepewny i chciał się wycofać, no, ale
zbyt głęboko siedział w tym interesie, żeby go teraz mieli puścić. Zaraz ci powiem o co im
chodziło i wcale się nie zdziwisz. Zaczęli obliczać z ilości trolejbusów ilu tam może być mie-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]