[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nadciągającą z całą świtą, jestem raczej pewna, że by się ulotnił. Kto by tego nie zrobił?
Tak więc, z talizmanem na odwagę w dłoni, przedzieram się z Amber przez kampus, idąc
między budynkami, żeby uniknąć otwartych przestrzeni, omijając patrole ochrony
poruszające się po terenie. Wybieramy najdłuższą możliwą drogę, przy bibliotece. Byleby
tylko nie przechodzić w nocy koło O'Briana.
- Cholernie zimno -- szczęka Amber, przełamując napięcie. Wciska dłonie do kieszeni.
- Już prawie jesteśmy - pocieszam ją.
Café Sceniczna, lepiej znana wÅ›ród studentów jako Wisielec, jest tuż przed nami.
Kremowy budynek ze spiczastym dachem kiedyś służył jako szkolny teatr. Ale po tym, jak
dziewczyna się powiesiła, stał się kampusową kawiarnią/czytelnią. Ponura myśl.
- Myślisz, że podają jeszcze gorące kakao? - pyta Amber.
- Nie jak jest zamknięte.
- Może ten, kto wysłał maiła, pracuje tam i może nas wpuścić. Może przygotował już
dla nas kakao.
Ignoruję życzeniowe myślenie Amber i idę dalej w stronę szklanych drzwi. Widzę, że
z tyłu, przy kasie, zapalone są światła, na sali, na dawnej scenie i na widowni panuje zupełna
ciemność.
- Czy powinnyśmy zapukać? - szepcze Amber.
- Może wcale nie jest w środku. - Oglądam się przez ramię na ścieżkę, którą
przyszłyśmy.
- To byłoby naprawdę okrutne. Zciągnąć nas tutaj, wabiąc gorącym kakao
i biszkoptami, tylko po to, żebyśmy umarły z zimna.
- Czy ty żartujesz? Nie pamiętasz, po co tu przyszłyśmy? - Amber przewraca oczami.
- To się nazywa robienie najlepszego użytku z każdej sytuacji. - Podchodzi do drzwi
i puka.
- Nie! - syczÄ™.
- Dlaczego? Nie mam zamiaru czekać na tego palanta przez całą noc. - Dalej uderza
w drzwi, szczelnie owinięta płaszczem ze sztucznego lamparta.
- Nie! - powtarzam. - Zwrócisz na nas uwagę.
- Spójrz, Stacey. - Amber podświetla zegarek-biedronkę, żeby było widać godzinę, i mi
pokazuje. -Jest po wpół do. Albo len świr wyjdzie i potraktuje nas poważnie, albo stąd
spadam. Mam wrażenie, że język mi zamarza.
Racja, jest niesamowicie zimno. To chyba najzimniejszy listopad, jaki pamiętam. Ale to
nie znaczy, że chcę zostać złapana tutaj po ciszy nocnej.
- Dobrze. - Zciskam talizman. - Umówmy się tak. Ty przestań pukać i patrz, czy ktoś
wyjdzie. A ja się rozejrzę wokół budynku. Jeśli nic nie znajdziemy, pójdziemy stąd.
-WyciÄ…gam latarkÄ™ z plecaka.
- W porzÄ…dku - zgadza siÄ™ Amber.
Idę wzdłuż budynku i przeszukuję promieniem latarki krzewy, drzewa na trawniku
i ceglany chodnik, który zawraca do głównych budynków. Ale wszystko wydaje się puste.
Może więc Drea miała rację. Może to tylko wielki dowcip. Może rocznica wydarzeń
ubiegłego roku naprawdę wywleka z ludzi to, co w nich najgorsze - może nawet to, co
najgorsze w moich koszmarach.
Odwracam się, żeby wrócić przed front budynku. Wtedy zauważam dwa szerokie
promienie światła zbliżające się przez trawnik, jakby wielkie latarki. Zaglądam za róg
budynku i widzę Amber próbującą wytłumaczyć się przed dwoma oficerami ochrony
kampusu.
- Chyba zostawiłam tam sweter - słyszę. - To mój ulubiony. Oryginalny od Stelli
McCartney. Nie mogę pozwolić, żeby tam został. Ktoś go na pewno ukradnie.
- JesteÅ› tu sama?
- Tak. - Obraca się przez ramię w moim kierunku. - Całkiem sama.
Niestety, jej próba kłamstwa ma efekt odwrotny do zamierzonego. Jeden z oficerów
zwraca latarkę w moją stronę tuż przed tym, jak udaje mi się schować za róg.
Wspaniale.
Aby uniknąć upokorzenia bycia wyciąganą przed budynek, wychodzę sama.
- Przepraszam - mówię do większego z nich. - Moja przyjaciółka zostawiła tam sweter
i przyszłam z nią, żeby nie musiała iść sama.
- To co robiłaś z tamtej strony budynku?
Dobre pytanie.
- Próbowałam zajrzeć do środka przez okno i sprawdzić, czy go gdzieś nie zobaczę.
Młodszy oficer, wyglądający jakby właśnie zszedł ze stron katalogu Abercrombie & Fitch
- opalona twarz, szeroka klatka, ciemne falujące włosy opadające na czoło nad absolutnie
słodkimi czekoladowobrązowymi oczami - świeci swoją gigantyczną latarką do środka
budynku. W świetle ukazuje się twarz.
To Cory.
- Komputerowy świr! - krzyczy Amber.
Ma na sobie fartuch, jakby naprawdę tu pracował. Wyciąga z kieszeni kółko z kluczami
i otwiera drzwi.
- Co się dzieje? - pyta, przypatrując się przez chwilę duchom wciąż wymalowanym na
policzkach Amber. - Sprzątałem tu tylko.
- Gdzie jest pan Gunther? - pyta Abercrombie. - Czy to nie on powinien się zająć
zamknięciem kawiarni?
Pan Gunther to nasz noszący szelki, wyłamujący sobie palce na wykładach
i nadużywający wody kolońskiej nauczyciel matematyki.
- Nie czuł się dziś zbyt dobrze i musiał wyjść wcześniej. - Cory krzywi się, jakby właśnie
wpakował Gunthera w kłopoty.
Oficer Abercrombie zapisuje szczegóły w notesie, zanim spojrzy znowu na chłopaka.
- Czy ktoś przychodzi po nim zamknąć?
- Nie. To znaczy, to nic wielkiego. Wszystko, co muszę zrobić, to zgasić światła
i zamknąć drzwi. Gunther wie, że jestem odpowiedzialny.
- Brrr... - Amber krzyżuje ramiona na piersi. - Przydałoby mi się coś na siebie narzucić.
- Spogląda na kurtkę Abercrombiego. - a może powinniśmy wszyscy wejść do środka
i omówić to nad kubkiem kakao. Mamy czas. - Wydyma wargi jak supermodelka, unosi brwi
z uznaniem dla jego wyrzezbionej klatki piersiowej i patrzy mu w oczy. Ale to i tak nie
przyciąga jego uwagi, co skłania ją do kolejnej desperackiej próby. Zaczyna wykonywać ten
idiotyczny taniec, który ma pokazać, jak bardzo jej zimno - tupiąc, kiwając głową na boki
i machając ramionami jak kura skrzydłami.
- Znalazłeś tam może sweter przy sprzątaniu? - pyta Cory'ego oficer, zupełnie odporny
na uwodzenie.
Cory kręci głową i robi minę - obwisłe policzki, smutne usta - jakby byt zupełnie
zaskoczony całą sceną.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]