[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się tu działo.
Ujrzał teraz korytarz, po którym kręcili się technicy. Kieszenie ich kombinezonów
wypełniały najróżniejsze przedmioty, krany, kraniki, klucze, rurki, wałki, światłowody.
Kręcili się nieustannie we wszystkich możliwych kierunkach, w ponurej ciszy, co najwyżej
miotając od czasu do czasu przekleństwa.
Dotarły do niego z najbliższej kabiny fragmenty rozmowy oficerów.
- Na jeden obrót przed układem.
- Tak. Dojdziemy tam przez Hiper.
- Potem normalnie.
- Tak, potem normalnie.
Obraz przeniósł Offa do ładowni. Skryba zamykał notatnik. Zatrzaskiwał śluzy za
ostatnimi ładowaczami opuszczającymi pokład. Z głuchym łomotem opadła śluza. Echo tego
łomotu przetoczyło się przez puste, rude płaszczyzny, rozpostarte daleko jak okiem sięgnąć
na zewnątrz statku. Tylko po jednej stronie widać było niski biały budyneczek i gęste zarośla.
Widok oddalił się znowu. Tym razem ogarniał wszystko z jeszcze większej wysokości
niż na początku. Ogarniał wzrokiem całą wyspę, na której leżał kosmoport.
Należała ona kiedyś do Boydu, potem do Or-ratyai i jeszcze kilka razy na zmianę do
kogo innego, aż wreszcie, na krótko przed Pierwszą Rewolucją dostała się w wyniku układów
Orra-tyai i tak już zostało.
Wtem Off ujrzał na pełnym morzu tratwę. Niewielką, seledynową, dmuchaną tratwę, a
w niej kilku ludzi. Na razie nie potrafił określić ilu ich było. Chyba czterech. Nagle zobaczył
ich jak przez lornetkę, z bardzo bliska, nie na tyle, by rozpoznać rysy, ale wystarczająco
blisko, by policzyć, że jest ich pięciu i że wszyscy są mężczyznami. Za nimi, do połowy
zanurzona w wodzie, chwiała się na falach gigantyczna niczym zachodzące słońce, zielona
kula.
Off rozejrzał się dookoła. Wyspę otaczały inne, rozkołysane na dużych
przypływowych falach, kule!! Było ich sześć. Sześć zielonych kuł, które, wiedział to
doskonale, mogły tu przybyć niepostrzeżenie tylko dzięki wywołanemu przez niego
zamieszaniu w Valaco. Mogły przybyć, by otoczyć wyspę pierścieniem swych pól, nałożyć na
jej powierzchnię i niebo siatkę swych fal o nieznanych i niesamowitych właściwościach.
W tej chwili kule traciły coraz wyrazniej swą charakterystyczną barwę. Zatracał się
niepokojący i przerażający, jak go Off określał, odcień zieleni, zupełnie nieznanej na
Phasangu. Powoli odbarwiały się coraz bardziej i miejscami przenikał już przez nie krajobraz,
odległy horyzont, niebo i morze. Wkrótce znikły zupełnie i Off nie mógł dalej obserwować
ich zgrabnych, lekkich sylwetek.
Za to tratwa dobiła do brzegu. Do brzegu południowego. Tę część wyspy pokrywało
trochę brudnozielonej roślinności, wśród której stał, skryty jednym rogiem, biały budynek
kosmoportu. Off popatrzył na południe. Dalej, gdzie majaczyła niewyraznie szarawa smuga,
niemal identyczna ze smugą morza i nieba, łączącymi się na horyzoncie, widniał brzeg
Boydu. Morze niosło dochodzące stamtąd pomruki.
Off zrozumiał. To nad Valaco i Altalem unosiły się smugi dymów, toczyły się ciężkie
walki. Nowa Ofensywa tym razem poważnie zorganizowała swoje wystąpienia. Tam gdzieś,
nie wiadomo po czyjej stronie, walczyli Dager i Agis. Miał nadzieję, że po właściwej stronie.
Sentymentalizm. Sentymentalizm u niego? Nie znał tego uczucia i nie znał tego pojęcia.
Zadawał sobie nadal jedno dręczące pyta nie. Dlaczego właśnie on? Wiedział, że nie
uzyska na nie odpowiedzi. Nigdy. To tak, jakby pytać, dlaczego drzewo, które nazywamy sur,
ma czerwone liście, choć mogłoby mieć niebieskie, dlaczego tropsjańczycy są niebieskoskó-
rzy, a piunelijczycy mają ciała zabarwione czerwono, nie zaś na odwrót. Albo dlaczego vol-
łańczyków nazywa się vollańczykami, a nie na przykład trakidami. Pytania bez odpowiedzi.
Niewytłumaczalne, nierozwiązame.
Tymczasem ludzie wyszli na polanę świecącą jak mała łysina w kępie lasu. Zatrzymali
się. Dyskutowali nad czymś.
Off wytężył wzrok i przyjrzał im się dokładniej. Bardzo dokładnie. Obraz przybliżył
mu obserwowanych. Jeszcze nie potrafił wprawnie kierować za pomocą woli zmniejszaniem i
zwiększaniem pola widzenia, przybliżeniami. Przez chwilę zastanawiał się, jak się to dzieje,
lecz natychmiast dał sobie spokój. Jak oni pomniejszają i powiększają obraz? Jakżeż on,
przeciętny phasangańczyk może to zrozumieć?
Teraz przyglądał się więc pięciu mężczyznom z całkiem bliska. To, co zobaczył,
rozśmieszyło go niemal. Ależ to pięciu Offów!!
Pięciu plus jeden w budynku to sześciu - pomyślał. - Trzeba zobaczyć, co dzieje się
tam, w środku.
Przestał obserwować mężczyzn w momencie, gdy przywarowali w trawie, tuż za
graniczną kępą drzew. Patrole, krącące się naokoło i niemal ocierające się o nich, jakoś ich
nie zauważały.
Kawalkada transporterów dotarła już do białego budynku. Właśnie znikały w brzuchu
przycumowanego do kotwicznego słupka olbrzymiego sterowca. Zanim obraz przeniósł Offa
do pomieszczenia pożegnalnego, sterowiec wzniósł się i zatoczywszy łuk, pożeglował w
stronę brzegu orratyaiskiego, turkocząc kolorową flagą.
Wewnątrz budynku panował nieopisany gwar. Pożegnania dobiegały końca. Off nie
zauważył dziewczyny, która przyszła odprowadzić jego sobowtóra, nie mógł także odszukać
jej towarzysza. Tymczasem na zewnątrz powstał nagle jakiś ruch. Rozmowy umilkły, ludzie
tłocząc się i cisnąc, przez oszklone drzwi wylegli przed budynek. Po złocistej płaszczyznie,
szeroką tyralierą mknęło w stronę statku, co sił w nogach, pięciu Offów. OS-owcy, ustawieni
w rzędzie, mierzyli do nich z długich kuf i po sekundzie seria rozrywających się pocisków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]