do ÂściÂągnięcia | pobieranie | ebook | download | pdf

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

świetle. Ale jeśli przeczytacie uważnie treść sztuki, przekonacie
się, że był skończonym smutasem. Taka jest prawda. I patrzył na
swoją sytuację w sposób o wiele bardziej melodramatyczny, niż
na to zasługiwała. Romeo cierpi z powodu Rozaliny, nie może
bez niej żyć, lecz jeszcze tego samego wieczoru zakochuje się w
Julii, i oczywiście nie może bez niej żyć. Ale epizod z cebulą
zmienił fabułę. Choć Romeo pozostał ze złamanym sercem, trzy
cebule ze szczypiorem uratowały mu życie. Nie poznał Julii i nie
groziło mu samobójstwo. I to właśnie mnie zawdzięczał ocalenie.
Gdybym tylko umiała jeszcze ocalić samą siebie. Bo przecież nie
chciałam pozostać do końca życia w tej szesnastowiecznej
historii. A już na pewno nie chciałam pozostać tam, mając na
karku tę szaloną panią Kapuleti.
Weszliśmy na stopnie starego kamiennego kościoła.
- Zabieraj te wstrętne pijawki! - usłyszałam znajomy głos z
jakiegoś okna z boku, na piętrze. W kościele Romeo i Benwolio
zanurzyli palce w misie ze święconą wodą
i zwyczajem katolickim uczynili znak krzyża. Kościół
prezentował się dość skromnie jak na renesansowe standardy. Na
ołtarz, na którym płonęły ogarki świec, spoglądała marmurowa
figura Zwiętego Franciszka. O tej porze nie było żywej duszy.
Weszliśmy na piętro po wąskich schodkach od strony zakrystii.
Było ciemno, więc trzymałam się blisko Benwolia. W chłodnym i
wilgotnym wnętrzu czułam ciepło jego ciała. Kiedy się
potknęłam, złapał mnie za rękę. Dłoń miał szorstką i silną.
Przypomniał mi się ten ciepły, szorstki dotyk, który poczułam już
wtedy, na balu w pałacu Kapuletich. To zastanawiające, jak
dokładnie zapamiętujemy podobne wrażenia.
- Mówiłem już, żadnych pijawek!
Nagle przeciąg otworzył jakieś drzwi i padło na nas światło
lampy. Chciałam tam pobiec, ale przytrzymał mnie Benwolio.
- To właśnie jest ten twój znajomy? - szepnął, a jego
aksamitny oddech łaskotał mnie w kark. Spojrzałam zza jego
pleców. W pokoju zobaczyłam pryczę, na której leżał Troy. Na
jego widok poczułam dziką, niewytłumaczalną radość. Choć
przez ostatnie miesiące unikałam go ze wszystkich sił, choć
usiłowałam przekonać samą siebie, że go nie znoszę, w tamtej
chwili chciałam podbiec do niego i objąć go za opaloną szyję. Bo
dzięki jego obecności nie byłam już sama w tym dziwnym
miejscu i czasie. Benwolio mnie przytrzymał.
-Poczekaj - szepnął. - Nie przeszkadzajmy mnichowi.
Ojciec Laurenty stał nad Troyem z miską i szczypczykami.
Masywny srebrny krzyż kołysał się na jego szyi, rzucając błyski
światła na twarz Troya.
- Muszę powtórzyć ten zabieg - powiedział stanowczo, ale
łagodnie, tak jak się mówi do dziecka. - Do tej rany trzeba
przykładać pijawki w regularnych odstępach czasu.
Troy podniósł głowę z brudnej poduszki.
- Nie ma mowy. Dotknij mnie tylko, a oddam sprawę do sądu.
- Mój synu, nie ma czego tak się bać. Pijawki są potrzebne,
żeby oczyścić ranę.
Mnich podrapał się szczypczykami w ogromne ucho. Kiedyś
czytałam, że uszy rosną ludziom przez całe życie. Ale uszy
mnicha urosły jakoś wyjątkowo.
-Bać się? Jestem wkurzony! Rozumiesz? Totalnie wkurzony!
Zabieraj te pijawki, nie chcę ich więcej widzieć.
Ale mnich nie dał się łatwo zbić z tropu.
-Zlubowałem Bogu, że będę leczył chorych. A Bóg w swojej
mądrości postawił mnie na twojej drodze.
-Moje ubezpieczenie nie obejmuje takich procedur. Nie ma w
nim ani słowa o mnichach i pijawkach - Troy usiadł na pryczy,
opuszczając nogi na podłogę. Lewe udo było sine i przewiązane
kawałkiem tkaniny nad kolanem. Tkanina była przesiąknięta
krwią. - Kiedy mój agent dowie się, że zamiast wyprawić do
szpitala, przetrzymujecie mnie w tej norze, z miejsca dobierze się
do waszych tyłków i wtedy dopiero okaże się, kto tu powinien
się... bać!
Mnich potrząsnął głową.
- Mój synu, gniew odbiera ci rozsądek - postawił miskę z
pijawkami na nocnym stoliku. - Ale masz prawo nie zgodzić się
na moją metodę leczenia. Jeśli nie życzysz sobie pijawek,
zrezygnujemy z nich.
I pociągnął łyk z niebieskiego dzbanka.
- Doskonale. Więc je stąd zabierz - powiedział Troy, drapiąc
się w głowę. - Skąd ja się tu w ogóle wziąłem? Co za kretyn mnie
tu przyprowadził?
Cofnęłam się o krok, żeby skryć się w ciemnościach korytarza.
Bo przecież zawinił popiół z mojej fiolki.
- Moim zdaniem to niebezpieczny człowiek - szepnął Romeo.
-Zgadzam się z tobą - Benwolio poprawił szpadę u boku. -
Zostań tu, Mimi, sam się z nim rozmówię. Wszedł do izby, a za
nim Romeo.
- Widzę, że już się obudziłeś.
Troy zerwał się na równe nogi lub raczej na tę nogę, która nie
ucierpiała. Widząc ich obu razem, zauważyłam, że spotkały się
przeciwieństwa. Benwolio wyglądał jak wojownik zimy, ciemny
jak noc i spokojny jak morze o świcie. Troy, złoty książę lata, był
ruchliwy jak kalifornijski wiatr, który unosi surferów na falach.
Mierzyli się nawzajem nienawistnym spojrzeniem.
- Kim jesteś? - spytał Troy.
- Jestem Benwolio Monteki. A to Romeo Monteki, mój młody
kuzyn.
Troy skrzywił się.
- Ludzie! Jesteście fanami Szekspira? Jak ci wariaci od
Gwiezdnych wojen, co przebierają się za Kłingonów? A ten udaje
szesnastowiecznego mnicha?
- To o nim ci mówiłem - powiedział mnich, wskazując
Benwolia. - Znalazł cię rannego i przyniósł tutaj.
- Naprawdę? A czemu nie do szpitala? I co to za przebieranka?
-Przyniosłem cię tutaj, bo nosiłeś barwy Montekich - wyjaśnił
Benwolio, opierając dłonie na szczupłych bio-
drach. - I zostałeś zraniony przez gwardzistę Kapuletich.
Gdybym zostawił cię tam, gdzie leżałeś, ludzie Kapuletich
wróciliby za chwilę, żeby cię posiekać na drobne kawałeczki.
Romeo tylko skłonił się przed Troyem, po czym oparł się
plecami o ścianę i westchnął. Troy skrzywił się.
- Ludzie Kapuletich? Barwy Montekich? Co to wszystko
znaczy? Jesteśmy w ukrytej kamerze, tak? Robicie mnie w
bambuko? - nagle jęknął i usiadł na pryczy. - Ta cholerna noga
doprowadza mnie do rozpaczy.
Skrzywił się i zdjął bandaż.
-Odniosłeś ranę, mój synu, stąd ból - powiedział mnich.
Wyciągnęłam szyję, żeby zobaczyć, na co Troy tak się gapi.
Jego rana ciągnęła się od kolana aż po biodro. Sterczały z niej
czarne szwy jak z ciała potwora Frankensteina. Złote pukle
opadły Troyowi na płonące z gniewu oczy.
- Coście mi zrobili? Jutro miałem kręcić wideoklipa na plaży!
Jak ja mam teraz włożyć szorty? I co to w ogóle za bandaż! - [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nutkasmaku.keep.pl