do ÂściÂągnięcia | pobieranie | ebook | download | pdf

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przewodniczącego Gwiezdnej Izbie, 2104
(Patrz też:  Life: A Legal Definition autorstwa Jego Gorącości 456o)
56
* * *
Dom wcisnął się do budki i odczekał minutę, spoglądając przez kryształową
płytę drzwi na dwa, czy trzy tysiące ludzi w centralnym hallu, ale nikt nie: zwracał
na niego uwagi. Przed sobą miał kryształową ścianę usianą czerwonymi punkci-
kami świetlnymi skupionymi najgęściej wokół zwykłego miedzianego dysku.
 Proszę powiedzieć, co pana sprowadza  odezwał się dysk.
Dom odprężył się.
 Ty jesteś Bank?  spytał.
 Nie, proszę pana. Jestem Teller, zwykły i prosty serwomechaniczny podze-
spół.
 Aha. . . no dobra. W takim razie dokonaj, proszę, transferu siedemnastu
standardów z mojego konta na konto rasowe sundogów  polecił uprzejmie Dom
i grzecznie odczekał, aż niewidoczne oczy sprawdzą wzór jego siatkówki, ziden-
tyfikują głos, porównają stan uzębienia i kod DNA.
 Transakcja zakończona, proszę pana.
 Chcę poinformować Instytut Jokerów o zlokalizowaniu nowej Wieży. Opis
i pozycja, jak zanotowano w dzienniku.  Wsunął kopię dziennika pokładowego
w czytnik pod dyskiem.
 Nagroda zostanie wypłacona po zweryfikowaniu  poinformował go dysk.
Dom już wielokrotnie się zastanawiał, czy niedoszły zabójca także zameldo-
wał o odkryciu. Bo tego, że czekał tam na niego zabójca, był pewien. Podobnie
jak i tego, że w znacznej części wszechświatów Dom Sabalos był już martwy,
jako że zgodnie z rachunkiem prawdopodobieństwa na każdą możliwość zajścia
jakiegoś wydarzenia przypadał jeden wszechświat.
 Czy to wszystko, proszę pana?  spytał dysk.
Dom zmarszczył brwi: była to jego pierwsza wizyta w Banku i nie bardzo wie-
dział, jak postępować. Bank był co prawda jego ojcem chrzestnym i na wszyst-
kie właściwe okazje, na przykład dwudzieste ósme urodziny, przysyłał mu ży-
czenia i prezenty, przeważnie interesujące. Wskazywały na ciekawą osobowość.
%7łyczenia na nic nie wskazywały, poza tym że były podpisane w oficjalnym wy-
sokim creapijskim IV, ulubionym piśmie praworęcznych kaligrafów amatorów.
Teraz najważniejszą sprawą było nawiązanie kontaktu.
 Jestem Dom Sabalos, Bank jest moim ojcem chrzestnym  przedstawił się
oficjalnie.  Chciałbym go zobaczyć.
 Wystarczy, że się pan tylko rozejrzy  oznajmił poważnie dysk, najwyraz-
niej nie wyposażony w program zawierający niuanse ludzkiej mowy.
 Chcę się z nim spotkać, porozmawiać z jego ośrodkiem świadomości 
sprecyzował.
57
Nastąpiła pauza, po której dysk powiedział:
 Bardzo dobrze, proszę pana. Zobaczę, co da się zorganizować.
Dom z ulgą wyszedł z kabiny i odszukał kryjącego się nieporadnie za wyso-
kim na pół mili, połyskującym słupem germanu Hrsh-Hgna. Kolejnym krokiem
była zmiana odzieży i prawdziwy posiłek  w ciągle przetwarzanych przez au-
tokucharza molekułach było coś dziwnie niezadowalającego. Przecisnął się obok
grupy średniocieplnych creapii i zatrzymał taksówkę.
Główna jaskinia Banku była na tyle duża, że wymagała systemu kontroli po-
gody, by zapobiec solidnym burzom. Taksówka przemknęła między różnobarw-
nymi słupami  każdy u podstawy otoczony był kioskami i budkami, a wszędzie
pełno było czerwonych światełek. Od czasu do czasu pierścień statyki wędrował
w górę słupa, znikając w efektownym rozbłysku w silnie ozonowanych górnych
warstwach suchego powietrza, dzwięczącego milionami głosów. Można je było
bardziej wyczuć, niż usłyszeć, i był to ogólnie zrozumiały dzwięk  pieniądze
rozmawiały ze sobą przez lata świetlne. Całość, ogólnie rzecz biorąc, sprawiała
wrażenie początkowych wyobrażeń piekła. Z turystami. Z których część dosko-
nale pasowała do wrażenia.
Taksówka dostarczyła ich do jednej z mniejszych jaskiń, gdzie robot krawiec
zaopatrzył Doma w szare kombinezony z typu noszonego na wszystkich prak-
tycznie planetach zamieszkanych przez ludzi. Do tego dodał płaszcz w pasy ko-
lorystycznie nawiązujące do purpury, pomarańczy i żółci, mając nadzieję stwo-
rzyć wrażenie prostaka z zadupia rodem z komediowego serialu. Jako kolonista
z obrzeża miał prawo gadać głupoty, mieć niefortunne przyzwyczajenia i gapić
się na wszystko z otwartą gębą.
Gdy skończył ze swoim strojem, zainteresował się Hrsh-Hgnem, który obser-
wował go ubrany w stary ceremonialny strój samca beta.
 Nie możesz ubrać się w coś bardziej kolorowego?  spytał z lekkim obrzy-
dzeniem Dom.  Część phnobów tak chodzi, nie będziesz wtedy aż tak do siebie
podobny.
Zapytany cofnął się nerwowo o krok i kurczowo otulił szatą.
 A co? Jak tak chodzę, to łamię prawo? To znaczy, czy jeszcze bardziej
mogę ssseksssualnie obrażać?! Jeśśśli tak to. . .
 Nie chodzi o prawo, tylko o przebranie.
 Wątpię, żebym mógł udawać sssamca alfa. Oni sssą ważniejsssi, bardziej
wojowniczy, mniej oddają sssię rozrywkom intelektualnym. . . [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nutkasmaku.keep.pl