[ Pobierz całość w formacie PDF ]
skiej.
W tym momencie z mieszkania na górze wytoczyła
36
się młoda kobieta. Trzymała się za bok, a spomiędzy
palców ciekła jej krew.
- Zabrał mi dziecko! Charlie porwał moje dziecko!
Proszę, o Boże... - Osunęła się z płaczem na ko
lana. - Proszę, błagam... On oszalał.
- Harrison - zaczęła Althea, gdy nagle usłyszała
szmer na schodach. Błyskawicznie wycelowała w tę
stronę i zaklęła na widok Colta. Powinna była domyślić
się, że nie zachce czekać z założonymi rękami w samo
chodzie. - Połącz się z centralą - zwróciła się znów do
Harrisona. - Wezwij posiłki. Powiedz, że wzięto za
kładnika, a policjant i cywil zostali ranni. Z jakiej broni
strzelano?
- Wyglądała na czterdziestkę piątkę.
- Dzwoń, a potem wracaj, żeby mnie osłaniać. -
Odwróciła się do Colta. - Chcesz się przydać? Zajmij
się tą dwójką.
Popędziła schodami na górę. Znów usłyszała płacz
dziecka; przeciągłe, przerazliwe zawodzenie, odbijają
ce się echem w wąskim korytarzu. Gdy dotarła na
ostatnie piętro, usłyszała huk zatrzaskiwanych drzwi.
Wyszedł na dach, pomyślała. Przywarła do framugi,
przekręciła ostrożnie gałkę, a potem otworzyła kop
niakiem drzwi i przykucnęła.
Mężczyzna wypalił tylko raz, na oślep. Kula przele
ciała ze świstem obok głowy Althei.
Wyprostowała się i stanęła oko w oko z porywa
czem.
- Policja! - krzyknęła. - Rzuć broń!
Stojący na krawędzi dachu mężczyzna był atletycz
nej postury, twarz miał czerwoną z wściekłości i oczy
szkliste od narkotyków. Z tym akurat potrafiła sobie
poradzić. Rzeczywiście miał w ręku czterdziestkę
piątkę. Z tym także da sobie radę. Chodziło jednak
o dziecko, może dwuletnią dziewczynkę, którą trzymał
37
za nogę, wywieszoną poza krawędz dachu. Althea nie
była pewna, czy potrafi zapobiec nieszczęściu.
- Upuszczę ją! - Wiatr zagłuszał jego krzyk. - Zo
baczysz, że to zrobię! Rzucę ją jak kamień! Przysię
gam na Boga! - Potrząsnął dzieckiem, które nie prze
stawało przerazliwie zawodzić. Różowa tenisówka
spadła z dziecięcej stopy i poleciała cztery piętra w dół.
- To byłby duży błąd, Charlie. - Althea odsunęła
siÄ™ powoli od drzwi, z dziewiÄ…tkÄ… wycelowanÄ… w jego
szeroki tors. - Cofnij się od krawędzi.
- Upuszczę tę małą dziwkę! - Wyszczerzył zęby
w upiornym uśmiechu. - Jest dokładnie taka sama jak
jej matka. Nic, tylko beczy i marudzi. Myślały, że mi
uciekną, ale je znalazłem. Teraz Linda żałuje, prawda?
Gorzko żałuje.
- Tak. - Althea spróbowała zbliżyć się do dziecka.
Musi przecież być jakiś sposób, by dotrzeć do małej.
Nagle dopadło ją obrzydliwe wspomnienie. Krzyki,
grozby, strach... Zdławiła je w zarodku. - Jeżeli skrzyw
dzisz tę małą, Charlie, koniec z tobą.
- Tylko mi nie mów, że to koniec! - Rozwścieczo
ny, zakołysał dzieckiem jak workiem z brudną bieliz
ną. Althei serce zamarło w piersi. Krzyki dziecka także
zamarły. Dziewczynka szlochała teraz cichutko. Ręce
zwisały jej bezwładnie w dół, a wielkie niebieskie oczy
były szeroko otwarte. - Ona też próbowała mi powie
dzieć, że to koniec. To już koniec, Charlie" - na
śladował cienki damski glos. - Niezle jej dołożyłem.
Należało jej się, Bóg mi świadkiem. Za to nieustanne
wiercenie dziury w brzuchu i w ogóle za wszystko. Jak
tylko pojawiło się dziecko, wszystko zaczęło się psuć.
Na co mi takie dwie dziwki? Ale to ja zadecydujÄ™,
kiedy będzie koniec.
W oddali zawyły syreny policyjne. Althea wyczuła
za sobą jakieś poruszenie, ale nie odwróciła się, bo
38
chciała, by mężczyzna skupił całą swoją uwagę na niej
i tylko na niej.
- Przynieś tu dziecko, a sam możesz odejść. Chcesz
odejść, prawda, Charlie? Chodz tu. Oddaj mi ją. Nie
jest ci potrzebna.
- Myślisz, że jestem taki głupi? - Grymas wy
krzywił mu usta. - Jeszcze jedna durna suka!
- Wcale nie myślę, że jesteś głupi. - Kątem oka
dostrzegła jakiś ruch, ale nie odważyła się zakląć. To
nie był Harrison. To Colt sunął jak cień ku porywaczo
wi. - Nie jesteś chyba taki głupi, żeby zrobić krzywdę
własnemu dziecku. - Była już trochę bliżej, dzieliły ich
jakieś dwa metry. Równie dobrze mogło być i piętnaś
cie.
- Zabiję ją! - wrzasnął Charlie. - Ciebie też zabiję,
i każdego, kto wejdzie mi w paradę! Nikt mi nie będzie
mówił, że to koniec, póki ja sam tego nie powiem!
Nagle Colt rzucił się do przodu i chwycił dziew
czynkÄ™, obejmujÄ…c jÄ… ramieniem w pasie. Althea do
strzegła błysk metalu w jego ręku i rozpoznała trzy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]