[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wanie na cieślę. Wasze ściany nie wymagają reperacji. -
Teraz Sam mówił poważnie, porzucając zupełnie swój
uwodzicielski ton. Po chwili oboje usłyszeli kolejny
dziwny szmer.
- W porządku. Poproszę Bucka i Otisa, aby ci podrzu-
cili dokumenty do domu. - Udało jej się powstrzymać
drżenie głosu.
- Cudownie. Doceniam to.
Odłożyła słuchawkę i obróciła się na krześle. Buck po-
winien być w domu. Zadzwoniła, ale nikt nie odebrał te-
lefonu. Gdzie się podziewał właśnie teraz, kiedy go po-
trzebowała?
Czuła, że zupełnie traci siły. Z kogo robiła sobie żarty?
Od czterech dni była chodzącym wrakiem człowieka.
Owszem, udało jej się pomóc w odnalezieniu zaginionej
krowy, udało jej się załagodzić spór pomiędzy niegdyś
wielce zaprzyjaznionymi farmerami, którzy teraz kłócili
się o mały skrawek ziemi, porośnięty jagodami i położo-
ny dokładnie między ich posiadłościami. Miała jednak
ogromny kłopot ze złośliwymi sąsiadami obu farmerów,
którzy stwierdzili, że skonfiskują jagody jako dowód rze-
czowy i oddadzą wówczas, kiedy wrogowie upieką
wspólnie ciasto na środową wieczerzę w kościele.
Gdziekolwiek poszła, musiała odpowiadać na pytania
S
R
dotyczące Sama Farleya. Wzięła teraz tabletkę w nadziei,
że uda jej się zapobiec bólowi głowy. Wiedziała jednak,
że dręczy ją coś innego czy też ktoś inny... Sam. Był gor-
szy nawet od letniego upału. Nie widziała tego mężczy-
zny od czterech dni, ale myśli o nim nie dawały jej
spokoju.
Być może, gdyby oddała mu dokumenty, spakowałby
plecak i natychmiast wyruszył w drogę. Być może wów-
czas pozbyłaby się dręczącego niepokoju, który trzymał ją
w swoich szponach od rana od nocy. Podniosła słuchawkę.
- Agnes, jadę do domu.
- Bucka tam nie ma.
- Myślę, że jest - stwierdziła zdecydowanym tonem. -
Siedzi na werandzie i nie może odebrać telefonu.
Dziesięć minut pózniej przekonała się, że Agnes miała
rację. Postanowiła więc odwiedzić Sama Farleya. Unika-
nie go było jeszcze gorsze niż bezpośrednia z nim kon-
frontacja.
Droga przed domem Mamie była uprzątnięta; krzewy
wokół alei - przycięte, a trawa - skoszona. Andrea wje-
chała na wzgórze i zaparkowała wóz za domem pod roz-
łożystą koroną drzewa obok świeżo skoszonego trawnika.
Sam usłyszał odgłos silnika i wyszedł jej na spotkanie.
Stanął na werandzie. Miał nadzieję, że Andrea przyjedzie.
Tym razem długie, gęste włosy dziewczyna spięła
w warkocz, który opadając przez ramię, sięgał z przodu
aż do piersi. Jej różowe usta i śniade policzki lśniły
w słońcu. Nie miała makijażu. Błękitne oczy ocienione
ciemnymi rzęsami nie wymagały upiększeń.
- Witam, Andreo.
Andreo". Pierwszy raz zwrócił się do niej po imieniu.
Zmieniło to ich wzajemny stosunek do siebie. Nagle
wszystko stało się inne.
- Więc jednak znasz moje imię.
- Tak, znam. - Sam cofnął się o kilka kroków i stanął
w kuchennych drzwiach.
S
R
- Aadnie tu - powiedziała, czując, że podłoga zapada
się pod jej stopami zupełnie jak w wesołym miasteczku.
Co takiego było w tym mężczyznie? Dlaczego z wrażenia
traciła równowagę? Jak zwykle miał na sobie wytarte
dżinsy z dziurą na kolanie i czarną koszulę. Był boso. Wi-
działa teraz jego długie i brzydkie stopy. Na szczęście -
udało jej się znalezć w tym człowieku coś, na co spokoj-
nie mogła patrzeć, nie czując przyspieszonego pulsu.
- Dzięki. Trochę pracowałem nad tym, by doprowa-
dzić to miejsce do porządku.
- Po co cały ten wysiłek? Zły pomysł, pamiętasz?
- Ponieważ... - zawahał się, lecz po chwili mówił da-
lej: - Dobrze mi to robi. Louise uczy mnie nawet goto-
wać. Miałem do wyboru: albo to, albo śmierć z głodu -
dodał. - Nie sądzę, abyś zrozumiała moje postępowanie.
Sam go nie rozumiem, ale póki tu jestem, miejsce należy
do mnie.
- Rozumiem dobrze, o co ci chodzi. - Rzeczywiście
rozumiała. W tak niedługim czasie dom zmienił się nie do
poznania. Nie był jeszcze w idealnym stanie, ale i tak
sprawiał przyjemne wrażenie. Andrea zauważyła z saty-
sfakcją, że Samowi spodobała się jej odpowiedz.
Skinął głową i wyciągnął do niej dłoń.
- To już widziałaś, pozwól, że pokażę ci teraz coś je-
szcze.
Spojrzała na jego dłoń, potem na twarz, nie wiedząc zu-
pełnie, jak się zachować. W końcu napięcie ustąpiło i za-
uważyła, że na twarzy Sama powoli pojawia się uśmiech.
Odpowiedziała mu tym samym. Przecież ani on nie był
[ Pobierz całość w formacie PDF ]