do ÂściÂągnięcia | pobieranie | ebook | download | pdf

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pierwszych cięć, choć przy trzech ostatnich zaczynała już
tańczyć. Wziąłem następnie rózgi cienkie, dobrze oskubane i
bardzo elastyczne. Trzy poprzeczne cięcia w wystające
bezczelnie półdupki spowodowały nagłą utratę spartańskiego
ducha. Wybuchnęła płaczem, zaczęła odwracać głowę, szarpać
więzy i po każdym uderzeniu wydawać jęki i wycia rzucając
gwałtownie biodrami we wszystkie strony. Szpara między jej
pośladkami rozszerzała się, to znów zamykała, i w końcu
mogłem obejrzeć miękki różowy otwór jej cipki.
Po dwudziestu razach przerwałem. Zauważyłem, że na szczycie
lewego biodra, u podstawy prawego pośladka oraz na jego
krawędzi blisko szczeliny występują miejsca, w których skóra
jest już mocno naruszona i niewiele brakuje, by zaczęła krwawić.
Wiedziałem, że pani Wagstaffe, mimo swej surowości, przerywa
zwykle chłostę przy pierwszym pojawieniu się krwi. Ponieważ
chciałem kontynuować, odłożyłem rózgi, wyjąłem zelówkę i
spytałem przełożonej, czy - biorąc pod uwagę wiek dziewczyny,
jej bezczelność i ewidentną winę - życzy sobie przedłużyć karę.
Uzyskałem przyzwolenie. Wzrok wszystkich skierowany był na
mnie. Po dwudziestu pięciu
uderzeniach skórą siedzenie Hester było jedną wielką siną kulą.
Zakończyłem sześcioma cięciami cienkiej rózgi w poprzek obu
półkul. Wyła w niebo-głosy, że umiera, że ją zabiję, że nigdy
więcej nie zrobi niczego podobnego, że zrobi wszystko co
zechcę, byle bym tylko przestał. Wówczas przestałem.
Rozdział XII
Pod koniec pierwszego roku pracy w szkole pani Wagstaffe,
zdarzyła mi się pierwsza namiętna przygoda miłosna. Stało się to
zupełnie przypadkowo. Cztery miesiące wcześniej, moja
korpulentna, czarująca przełożona zatrudniła młodą kobietą do
prowadzenia zajęć baletowych i nauki języka francuskiego.
Osoba ta nazywała się Wera Esmirnow. Jej ojciec był białym
Rosjaninem, matka zaś wywodziła się ze znakomitej rodziny
marsylskiej. Wera miała wówczas, na oko, około trzydziestu lat.
Nigdy nie ustaliłem jej dokładnego wieku. Była to kobieta
średniego wzrostu, o owalnej twarzy, wielkich, przyciągających
uwagę czarnych oczach, prostym wąskim delikatnym nosie i
dojrzałych wyrazistych ustach. Kruczoczarne włosy zaczesywała
wysoko od czoła i formowała w gęsty owalny kok z tyłu głowy.
Była chłodna i niedostępna w stosunku do wszystkich, łącznie ze
mną. Czułem, że ta dojrzała kobieta o ciekawym, niebanalnym
pochodzeniu mogłaby być wspaniałą kochanką, tym bardziej że
mój organ dawno już nie kosztował
rozkoszy ciasnej i ciepłej piczki. Zauważyłem z niepokojem, że
zaczynam odreagowywać swe frustracje na gołych pupach moich
podopiecznych, a przecież zachowanie takie zawsze uważałem za
godne ubolewania.
Mimo usilnych starań z mojej strony, Wera Esmirnow nie
wykazywała najmniejszego zainteresowania. Pewnego
piątkowego popołudnia spotkawszy ją wychodzącą z klasy
uprzejmie zapytałem, czy nie zachciałaby wybrać się ze mną na
wykład w Ratuszu poprzedzony, ma się rozumieć, smacznym
obiadem w restauracji. Spojrzała na mnie zdziwiona, po czym
przecząco pokręciła głową bąkając coś w rodzaju:  Nie, dziękuję,
nie mam czasu".
Nie przychodziła do niej żadna korespondencja; wyglądało na to,
że jest typem samotniczym i należy do ludzi, o których życiu
osobistym nie wiadomo dokładnie nic i których zachowanie nie
zachęca do nawiązywania przyjazni. Z uwag wypowiadanych
mimochodem przez przełożoną wnioskowałem, że uchodzi za
świetną nauczycielkę, oraz że zajęła się pracą pedagogiczną
stosunkowo pózno - dopiero trzy lata temu, z powodu jakichś
osobistych problemów. Ta ostatnia okoliczność była raczej moim
domysłem.
W miesiącu lutym, w słotne sobotnie popołudnie, nie mając
towarzystwa, które mogłoby mi uprzyjemnić czas, wybrałem się
na długi spacer po terenie szkoły. Pogoda była okropna: mżawka
i silny świszczący wiatr. Myślałem sobie, że następna
posada powinna mnie koniecznie przenieść do cieplejszego
klimatu. Znalazłem się przypadkowo w pobliżu sal
gimnastycznych i z nudów wszedłem do tej części budynku.
Wewnątrz panowała cisza. Przeszedłem w głąb korytarza i nagle
usłyszałem odgłos grającego fonografu dochodzący z małej salki
służącej do gry w siatkówkę i innych zajęć wychowania
fizycznego, które z wielkim zapałem prowadziła żylasta i wąsata
panna Priscilla Bowman.
Podchodząc bliżej rozpoznałem mój ulubiony fragment z
 Jeziora łabędziego". W ten paskudny, wietrzny dzień muzyka
Czajkowskiego była jak balsam na bóle mej duszy; pozwalała mi
wyobrazić sobie, że gdzieś w innych częściach świata ludzie
kochają się namiętnie i świeci im słońce.
Nacisnąłem klamkę i ostrożnie wszedłem. Zobaczyłem Werę
Esmirnow tańczącą. Miała na sobie czarny kostium baleriny, tak
dokładnie dopasowany do ciała, że uwidaczniał nawet delikatny
rysunek warg sromowych. Nogi miała gołe, z wyjątkiem
specjalnych pantofli-baletek. Wykonywała właśnie jakiś skok z
taką gracją i mistrzostwem, jakby była członkinią zespołu
Niżyńskiego.
- Brawo, brawo! - powiedziałem, klaszcząc w dłonie.
Odwróciła się, patrząc na mnie wielkimi oczyma i otwierając
małe usteczka ze zdziwienia. Podeszła do fonografu by wyłączyć
muzykę. - Co pan tu robi? Mam pozwolenie pani Wagstaffe
używania tego pokoju do ćwiczeń - rzuciła pełnym wrogości
tonem.
Zarumieniłem się. Nie chciałem jej spłoszyć, poza tym moja
ambicja została podrażniona agresywnym jej odezwaniem.
- Nie miałem zamiaru podglądać. Po prostu usłyszałem muzykę,
którą bardzo lubię i zajrzałem skąd się ona dobywa -
odpowiedziałem najuprzejmiej, jak mogłem.
- Lubi pan Czajkowskiego? - spytała podejrzliwie. Wreszcie
zdecydowała się ze mną rozmawiać. Był to wielki krok naprzód. -
Bardzo lubię. Szczególnie koncert skrzypcowy, poemat
symfoniczny  Manfred", niektóre opery, na przykład  Damę
pikową". Uważam, że to wspaniała muzyka.
Nagle Wera szeroko się uśmiechnęła. Podeszła do mnie kładąc
rękę na moim ramieniu i mówiąc innym już całkiem tonem: -
Przepraszam, mam nie wyparzony język. To dlatego, że bez
przerwy się kontroluję. Wybaczy mi pan, da?
- Oczywiście, ale pod jednym warunkiem, że pójdzie pani ze mną
na obiadek. Restauracja w mieście nie jest najgorsza. A może uda
nam się pójść na koncert?
- Co też pan plecie! Tu nie ma żadnych koncertów - odparła, ale
już z uśmiechem.
- Wobec tego możemy posłuchać muzyki z płyt. Mam u siebie
sporą kolekcję dobrej muzyki - szedłem odważnie za ciosem.
- No dobrze. To brzmi fajnie. Tylko muszę się przebrać. W tym
do miasta nie pójdę.
- Byłaby wielka sensacja. Młodzi ludzie łamaliby nogi, a starzy
pisali wiersze na pani cześć - ciąg-
nąłem żartobliwie czując nagły przypływ radości na myśl o
miłosnym zespoleniu ze wspaniałą uduchowioną piczką, jaką
zapewne była Wera Esmirnow.
Zgrywając się dalej, ująłem jej dłoń i ucałowałem jak dłoń [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nutkasmaku.keep.pl