[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Lepiej o tym zapomnieć - orzekł ojciec. - Było, minęło.
Kit jednak nie zgodził się i zaczęli rozmawiać, z początku niepewnie, potem
coraz swobodniej.
- Tak, przepędziłem cię z domu - powiedział w pewnej chwili ojciec - ale nie
mówiłem wcale, że na zawsze. Nigdy nie użyłem też słowa wygnanie . To ty tak to
zrozumiałeś. Choć nie martwiło mnie to. Byłem uparty jak osioł. Zresztą
odziedziczyłeś po mnie tę cechę, synu. Nie pisałeś do nas; matka chciała, żebym ja
zrobił to pierwszy, Hieronim też, ale ja się zawziąłem. Oni, rzecz jasna, ani myśleli
chwytać za pióro. Jakąż bandą głupców się okazaliśmy! Wszyscy. Ty także. Kłótnie
rodzinne są najgorsze ze wszystkich, ciągną się bez końca.
- Hieronim chciał, żebyś do mnie napisał?
Hieronim przez kilka lat nadskakiwał Frei, przynajmniej tak mogło się
wydawać. Były to jednak błahe umizgi i żadnej ze stron nie spieszyło się do ołtarza.
Wtedy właśnie wrócił Kit, skłócony z całym światem, a najbardziej ze sobą samym.
Bliscy bezsilnie patrzyli na jego romans z Freją, który według nich nie miał nic
wspólnego z miłością. Hieronim, zaniepokojony, udał się do Bewcastle'a, żeby
rozmówić się z nim i z dziewczyną. Przy obiedzie oznajmił o swoich zaręczynach, co
skończyło się bójką Kita z nim, a potem z Rannulfem.
- Nigdy cię nie oskarżał ani nie miał do ciebie żalu - mówił hrabia. - Zły był
tylko na siebie. Uważał, że zle postąpił. Narzekał pózniej, że powinien był najpierw
spróbować wytłumaczyć ci wszystko i pomówić jak brat z bratem. Tylko że z tobą
wtedy mówić się nie dało. Po twoim wyjezdzie odłożył ślub. Chciał, żebyś wrócił.
Chciał się z tobą pogodzić. Chciał, żebyś sam zrozumiał, że to nie jest kobieta dla
ciebie. %7łądał, żebym napisał to w liście. A tymczasem ja się zawziąłem.
- A więc - mruknął Kit - wszystko przyszło nie w porę.
- Tak.
- On cię nigdy nie przestał kochać, Kit - przemówił po raz pierwszy Syd. - Inni
zresztą też. Przestań wreszcie znęcać się nad samym sobą. Za długo to już trwa.
Kit od lat nie był w rodzinnej kwaterze przykościelnego cmentarza. Przedtem
często przychodził na grób dziadka, którego bardzo kochał. Ostatnim razem był tam
jako osiemnastolatek, kiedy zamierzał wstąpić do wojska.
- Leżą tu wszyscy moi przodkowie - opowiadał Lauren, prowadząc ją dróżką
biegnącą między dwoma niskimi, starannie przystrzyżonymi żywopłotami, które
dzieliły cmentarz na dwie części. - Nie byłem tutaj od jedenastu lat.
Od razu odnalazł grób dziadka. Na marmurowej płycie leżały świeże róże -
babka przyjechała tu po wczorajszym pikniku z obydwoma synami i córką. Róże w
wazonie stały także na innej płycie, której przed jedenastu laty jeszcze nie było. Kit
zbliżył się do niej i przystanął, odczytując napis na kamieniu nagrobnym. Rzuciły mu
się w oczy tylko dwa słowa:
HIERONIM BUTLER
Trzymali się z Lauren za ręce, splatając ciasno palce. Czy jej zbyt boleśnie nie
ścisnął? Oswobodził dłoń i objął ostrożnie jej ramiona.
- Mój brat...
- Tak. - Kochałem go.
- Wiem.
Bał się, że powróci gorzki żal, że nie zdołał się z nim pogodzić przed jego
śmiercią. Wiedział jednak, że to nie jest ważne. Miłość nie ginie z powodu jednej
kłótni, a żadna kłótnia nie może przekreślić tego, co ją poprzedzało. Wszyscy trzej -
Hieronim, Kit i Syd - byli sobie tak bliscy. Razem się bawili, razem bili i śmiali. Byli
braćmi i pozostali braćmi.
- Zawsze mi docinał, kiedy przyjeżdżałem na urlop do domu, i musiał
wysłuchiwać, ile to razy wyróżniono mnie w raportach. Gdy tylko nie było w pobliżu
matki, powtarzał, że powinienem umrzeć śmiercią bohatera, bo wtedy nic by po mnie
nie zostało. Nie mogłem tego ścierpieć.
Ależ by się śmiał, gdyby wiedział, że właśnie jemu pisana była bohaterska
śmierć. %7łegnaj, bracie. Spoczywaj w pokoju.
Zapiekło go pod powiekami.
Już po wszystkim, teraz może pójść swoją drogą. Zdarzało mu się robić rzeczy
szalone, a nawet złe, ale czy tylko jemu? Spróbuje być lepszy. To wszystko, co może
zrobić.
Nagle poczuł się najszczęśliwszym z ludzi.
- Chodzmy do domu.
- Chodzmy.
Wziął Lauren za rękę i ruszyli ścieżką do bramy.
Po południu do dworu zjechali się tłumnie przyjaciele, sąsiedzi, farmerzy,
wyrobnicy i wieśniacy. W ogrodzie rozpoczęło się przyjęcie.
Kiedy hrabia i hrabina przestali podziwiać ręczne robótki, ciasta i wyroby z
drewna przyniesione w prezencie, a babka wysłuchała wierszy na swoją cześć
(odmawiając jednak ich oceny) - Lauren i Kit urządzili zawody i inne gry
zręcznościowe.
Były więc biegi, wyścigi w workach, trzynożne gonitwy* dla wszystkich dzieci i
walki na kije do krykieta oraz kule dla chłopców, a także na drewniane polana dla
młodzieńców. Strzelano również z łuku. Wygrała jedyna uczestniczka płci żeńskiej,
Morgan Bedwyn, która przyjechała do Alvesley z Alleyne'em. Oznajmiła jednak
wyniośle, że na wieczornym balu nie zostanie, ponieważ książę Bewcastle z iście
*"Biegi, w których każdy z ich uczestników ma jedną nogę przywiązaną do nogi swego partnera (przyp.
tłum.).
barbarzyńskim uporem sprzeciwił się temu. Uznał, że jako szesnastolatka jest jeszcze
za młoda na bale. Kiedy Alleyne zaśmiał się, słysząc to wyjaśnienie, Morgan zagroziła,
że strzeli mu z łuku między oczy.
Kiedy skończyły się gry, wszystkich poczęstowano herbatą, a Lauren krążyła
wśród gości z tacą i niemal dla każdego miała miłe słowo. Zgrzała się jednak i
zmęczyła. Czy nie zabraknie jej siły na wieczorne tańce?
Hrabia po wyjściu ostatniego z gości rzucił pomysł, żeby wszyscy poszli
wypocząć. Głośnym dzwonkiem miano dać sygnał, że już czas wstać i ubrać się na
obiad i bal.
- Pójdziesz się przejść? - spytał Kit, biorąc ją za rękę.
Spacer był ostatnią rzeczą, której życzyłaby sobie w tej chwili. Spędzała swój
ostatni dzień w Alvesley. Czuła paniczny lęk na myśl, że mogłaby tu zostać dłużej. Ma
tak mało czasu... Tylko ten wieczór i resztę popołudnia.
A jednak zgodziła się. Z uśmiechem.
Nie odeszli daleko. Z początku, gdy skierował się w stronę jeziora, pomyślała,
że chce znów zabrać ją na wysepkę. Czyżby mieli się tam kochać jeszcze jeden raz?
Choć jakaś jej cząstka pragnęła tego szczerze, nie zmartwiła się, gdy zaprowadził ją
tam, gdzie stali wczoraj z Sydem. Słońce zeszło już nisko i drzewa rzucały cień na
brzeg.
Och, cóż to był za dzień! - jęknęła, siadając na trawie koło Kita. - Mam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]