do ÂściÂągnięcia | pobieranie | ebook | download | pdf

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie. Nie czytałam, ale miałam taki zamiar.
-To bierz, szybko ją przeleć, bo obiecałam bratu. Jest młodszy, więc niech czeka.
-To może najpierw... - Buba zaczęła żałować swojej nieszczerości.
-Nie ma mowy! Zdobyłam ja specjalnie dla ciebie i Kajtek o tym wie.
- Dzięki - powiedziała Buba i po raz pierwszy dostrzegła, że Aga ma bardzo ładne oczy.
Takie uśmiechnięte, niezmącone żadną chmurką złej myśli. I takie czyste.
- Ta moja babcia, o której ostatnio ci wspominałam...
- Ta, która miała przyjechać? - Aga wykazała się idealną pamięcią.
- Aha. Więc ona przejęła rządy w naszej kuchni. I wiesz, co się stało? Mam w brzuchu
surową marchewkę, ziarna pszenicy i pół litra jogurtu, a mój dziadek. .. Nie wiadomo, co się z
nim stało, bo uciekłam z domu przed tą całą kulinarną aferą. Sprawę z babką stawiam
uczciwie, bo pamiętam, jak mi jej zazdrościłaś.
- I w dalszym ciągu ci zazdroszczę - westchnęła Aga - ale na dużej przerwie postawię ci
pączka z kremem. Ten krem pomoże ci odnalezć miłość do wszystkich babć świata.
W każdym razie mnie zawsze pomaga.
Gdy Buba usiadła w swojej ławce, posmutniała. Pomyślała, że byłoby znacznie przyjemniej
mieć Agę gdzieś niedaleko siebie. Na szczęście są duże przerwy - przypomniała sobie, zanim
energiczna polonistka o miłym przezwisku Redbulka rozpoczęła skomplikowany monolog o
świętym Aleksym. Nie wiedzieć czemu święty wydał się Bubie bohaterem średniowiecznej
kreskówki i całą lekcję z trudem tłumiła głupkowaty uśmiech.
W domu panowała atmosfera tak ciężkiego milczenia, że gdyby całe to milczenie włożyć na
plecy, człowiek nie dzwignąłby się do końca swego ziemskiego żywota. Albo targał je jak
Syzyf swój koszmarny głaz. Tak oceniła Buba zastaną sytuację.
Dziadek na powitanie zaledwie mrugnął do niej zmęczonymi powiekami. Babka nie odzywała
się z innych powodów. Nieszczęsna zapiekanka osiągnęła formę doskonałego węgla i zapach
spalenizny docierał z kuchni aż na korytarz.
- Nic się nie stało, babciu - zapewniała Buba, wspominając z żalem smak kremu w szkolnym
pączku. - Zaraz wymyślimy jakiś inny obiad.
Dziadek natychmiast się ożywił.
- Idziemy do restauracji! - ucieszył się jak dziecko. - Rito, ja stawiam! - zastrzegł natychmiast
- ale stawiam też warunek: każdy je to, na co ma ochotę - łypnął do Buby porozumiewawczo
okiem i podreptał szybko po swe sfatygowane obuwie.
Buba spojrzała zachęcająco na babkę i zrozumiała, co mają na myśli ludzie, gdy mówią o
obrazie nędzy i rozpaczy.
- Tu obok jest chińska knajpka - serdecznie objęła rozgoryczoną babkę. - Podają w niej
również bułki z warzywnym farszem.
- Ale chińskie, nie francuskie! - dziadek wykrzywił twarz W perfidnym uśmiechu, a babka
Rita, bez prób okazywania wyższości, pokornie podreptała do pokoju po kapelusz kupiony
specjalnie na eleganckie okazje.
Tłuszcz spływał gęsto po dziadkowej brodzie, od czasu do czasu zatrzymywany ręką. Potężna
golonka otoczona wiankiem kapusty uparcie kojarzyła się Bubie z kapeluszem babki.
Obie ze zdumieniem, choć wywołanym różnymi powodami, patrzyły na dziadka. Bubę
zachwycał jego nagle odzyskany apetyt, który można było nazwać apetytem na życie. W
oczach babki czaiło się raczej obrzydzenie. To samo obrzydzenie budził w niej talerz
wypełniony sajgonkami, które przypominały nieudany eksperyment obalenia chińskiego
muru.
- Współczuję ci, Rito - przemawiał dziadek z pełnymi musztardy ustami - zawsze trafiasz na
jakieś paskudztwo, którym człowiek nie poczęstowałby nawet bezdomnego psa.
Pomijając już fakt, że nie znosisz psów - dodał kąśliwie, a na jego wąsach w całym swym
kulinarnym majestacie osiadła musztarda.
Babka milczała, ale Buba miała wrażenie, że poza obrzydzeniem, jakie budziło w babce
łakomstwo dziadka, w jej' oczach zapalała się i gasła jakaś dziwna iskierka tęsknoty. Buba
dałaby głowę, że gdyby na sajgonkach można było odjechać w siną dal, babka natychmiast
dosiadłaby jednej z nich i ruszyła w drogę powrotną. Do świata swoich kapeluszy, czółenek i
leczniczych syropów, czekających w sterylnej kuchni jej młodszego syna.
- Jestem już tym wszystkim zmęczona - westchnęła bezradnie, potwierdzając Buby
przypuszczenia. - Czas wracać - dodała i spojrzała na zegarek.
Dziadek przyśpieszył żucie, ale Buba wiedziała, że babce chodzi o zdecydowanie inny
powrót. O najzwyczajniejszą na świecie ucieczkę przed dziadkiem.
* * *
Rodzice rozpakowywali się w zupełnym milczeniu. Babka Rita siedziała na walizkach, a
dziadek nawet nie próbował udawać, że interesuje go cokolwiek więcej niż przywiezione
znad morza prezenty.
- Niech ojciec nie grzebie mi w torbie. Nic tu nie ma burczała matka, ilekroć ręka dziadka
zachłannie wpadała do kolejnej reklamówki.
- A bursztyn? - upominał się dziadek, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę.
- Całkiem już ojciec zdziecinniał - mruknęła gniewnie, wręczając mu butelkę piwa.
- Piwo jest moje! - zaprotestował ojciec, a jego głos wcale nie zabrzmiał jak w telewizji. Był
to głos znękany i uwięziony w krtani.
- Twoje są wspomnienia - tym razem matka zasyczała.
Jeszcze bardziej gniewnie.
Zostawiła cały bałagan i wymownie trzasnęła drzwiami do sypialni.
- Wybacz, synku, ale ja wyjeżdżam - przypomniała o sobie babka Rita, jakby zastrzegając, że
nie zamierza się mieszać do spraw małżeńskiej alkowy.
- To najlepsze, co możesz zrobić dla tego domu - pochwalił dziadek - Im szybciej, tym lepiej.
- Babciu, j est już taksówka! - Buba opuściła balkon, pracując nad miną, która najlepiej odda
atmosferę czułego pożegnania. Ale babka najwidoczniej zapomniała o rytualnym rozstaniu.
Dyrygując ruchem swoich walizek, w pośpiechu opuszczała stanowisko dowodzenia. Gdy jej
kapelusz zniknął w głębi taksówki, a dziadek usłużnie zatrzasnął za nim drzwi, Buba
mechanicznie pomachała ręką. Ojciec wykonał ten sam gest z wysokości balkonu. Matka nje
pojawiła się na nim wcale, co sprowokowało dziadka do lakonicznego komentarza.
- Zobacz, Bubo, jak to jest - powiedział, strzygąc wąsem - jedno nieszczęście zażegnane, ajuż
mamy następny dramat. Romeo na balkonie, a Julia we łzach. Jak to dobrze, że są jeszcze
karty na tym najlepszym ze światów.
Bubie nie przeszkadzało, że dziadek zmiksował swą literacką wiedzę, bo tak naprawdę trudno
było się z nim nie zgodzić.
- To co, dziadku? - filuternie przymknęła oko - remiczek czy ogór?
- Ogór, moje dziecko, tylko ogór - odpowiedział dziadek rozmarzonym głosem i z miłością
spojrzał na wnuczkę.
* * *
Sprawa pani Marylki, kelnerki z ośrodka wypoczynkowego, która zdaniem ojca niezle
tańczyła, a zdaniem matki była wypłoszem i lafiryndą, odbiła się głośnym echem po
mieszkaniu i klatce schodowej. Matka nabrała nad morzem
jakiegoś szczególnego upodobania do głośnego wyrażania swego stanowiska w sprawie
wypłosza. A ojciec milczał. Im bardziej milczał, tym głośniej matka płakała, skarżąc się, że
od tygodnia nie włączyła komputera.
- To go włącz - poradził dziadek, co wywołało prawdziwą morską burzę.
- Nie mogę tworzyć w atmosferze zdrady i upokorzenia! - głos matki bez problemu osiągał
górne, piskliwe C i nawet Bartoszowa wychylała głowę z kuchni, aby upewnić się, że należy
on do jej pracodawczyni. - Tak mnie sponiewierać... Mnie, znaną pisarkę.! to kto? Taki... taki
drugoplanowy lektorek z zepsutą dwójką.
- Tylko nie drugoplanowy! - protestował ojciec, najwidoczniej zobojętniały już na
stomatologiczny kłopot. - Bez obrazy, proszę! - postulował. W ciąż niemęsko i coraz słabiej.
- Przyczepiłaś się do tej kelnerki jak do rzepu - pomylił ojciec frazy. - Nawet jak pani [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nutkasmaku.keep.pl