do ÂściÂągnięcia | pobieranie | ebook | download | pdf

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

już martwymi. Dinozaurami, po których zostaną tylko kości, rozrzucone pośród
szkieletów i popiołów naszych miast. Jak sądzisz, dokąd?
 W kosmos? Może na Marsa?
 Dalej  odparłam.  Do innych gwiazdozbiorów. Do zamieszkanych
światów.
 Odbiło ci do cna  stwierdził, jednak spodobało mi się, jak to powiedział:
delikatnym, spokojnym tonem, który wyrażał bardziej zdumienie niż kpinę.
Uśmiechnęłam się od ucha do ucha.
 Wiem, że jeszcze długo nie będzie to możliwe. Ale czas zacząć budować
podwaliny  wspólnoty Nasion Ziemi  skupione na wypełnianiu Przeznacze-
nia. Moje niebo przynajmniej rzeczywiście istnieje  i nie trzeba umierać, by się
tam dostać.  Przeznaczeniem Nasion Ziemi jest zakorzenić się wśród gwiazd . . .
albo wśród popiołów  kiwnęłam głową w kierunku obróconej w pogorzelisko
okolicy.
Travis słuchał. Nie wytknął mi, że ktoś, kto nie wiadomo dokąd wędruje pie-
chotą na północ z L.A., w dodatku z całym dobytkiem mieszczącym się w jednym
tobole, jakoś nie bardzo może zwoływać wyprawę na Alfę Centauri. Słuchał. Tro-
chę tylko się podśmiewał  jak gdyby bał się, że ktoś może przyłapać go na tym,
że zbyt poważnie traktuje moje idee. Ale nie odwrócił się ode mnie. Przeciwnie,
pochylił się do przodu. Spierał się. Krzyczał. Zadawał kolejne pytania. Nawet gdy
Natividad kazała mu, żeby przestał zawracać mi głowę, nie odszedł i drążył dalej.
Nie miałam mu tego za złe. Wiem, co to upór. Podziwiam tę cechę.
NIEDZIELA, 15 SIERPNIA 2027
Chyba Travis Charles Douglas został moim pierwszym nawróconym. A Zahra
Moss drugą. Przysłuchiwała się, kiedy w ciągu ostatnich dni Travis i ja rozprawia-
liśmy, bezustannie ścierając się o to czy owo. Czasem sama wtrącała pytanie albo
zwracała uwagę na coś, co uważała za niekonsekwencję. Któregoś razu stwierdzi-
ła:
 Nie obchodzi mnie żaden kosmos. Ten kawałek możesz sobie darować. Ale
jeśli chcesz zebrać jakąś wspólnotę, w której ludzie troszczą się nawzajem o siebie
i nie pozwalają nikim pomiatać, jestem z tobą. Pogadałam co nieco z Natividad.
Nie chcę tak żyć jak ona kiedyś. Los mojej matki też mi się nie uśmiecha.
Ciekawe, czym różniło się położenie Natividad, którą ekspracodawca potrak-
tował jak swoją własność, od sytuacji młodych dziewczyn, kupowanych przez Ri-
charda Mossa do swego haremu? Cóż, z pewnością to kwestia osobistego odczu-
184
cia. Natividad żywiła urazę do swego pana. Zahra zaakceptowała, a może nawet
pokochała Richarda Mossa.
W każdym razie właśnie tutaj, na autostradzie numer sto jeden, a dokładniej na
tym jej odcinku, gdzie niegdyś biegł El Camino Real  królewski trakt z czasów
hiszpańskiej przeszłości Kalifornii, rodzą się Nasiona Ziemi. Dziś jest tu szosa,
którą płynie rzeka biedaków, chcących zalać Północ.
Przyszło mi na myśl, że powinnam łowić w jej nurcie, nawet jeśli sama pły-
nę z prądem. Powinnam rozglądać się dookoła nie tylko po to, aby wyłuskiwać
wszystkich potencjalnie dla nas groznych ludzi, ale by szukać też takich jak Travis
i Natividad, którzy chętnie dołączyliby do nas i których my także byśmy zaakcep-
towali.
A co potem? Zająć jakiś teren i osiedlić się na dziko? Niczym jakiś gang? Nie,
niezupełnie tak. Nie nadajemy się na bandę. Nie chcę wśród nas takich typów, któ-
rzy lubią dominować, terroryzować i rabować. Jednak może i nam przyjdzie do-
minować. Kto wie, czy nie będziemy musieli rabować, żeby przeżyć, albo nawet
terroryzować i zabijać, aby odstraszyć wrogów. Musimy bardzo uważać i pilno-
wać tego, w jaki sposób zaczną kształtować nas nasze potrzeby. Na pewno będzie
nam potrzebna uprawna ziemia, niezawodne zródło wody i dostateczne bezpie-
czeństwo przed atakami, by móc okrzepnąć we wspólnocie i dobrze się rozwijać.
Może gdzieś na wybrzeżu uda się znalezć takie odosobnione miejsce i doga-
dać się z mieszkańcami. Gdyby było nas trochę więcej i mielibyśmy lepszą broń,
w zamian za przestrzeń życiową moglibyśmy pilnować bezpieczeństwa. Dzieciom
zapewnilibyśmy oświatę, a dorosłym analfabetom naukę czytania i pisania. Chy-
ba znalezliby się chętni na takie usługi. Tyle ludzi  dorosłych, dzieci  nie
umie dziś czytać i pisać. . . Może by nam się udało  wyhodować własną żyw-
ność, a z nas samych i z naszych sąsiadów stworzyć zupełnie nową społeczność.
Nasiona Ziemi.
XIX
Ziemia pod twoimi stopami
Przeobraża się.
Galaktyki przemierzają przestrzeń.
Gwiazdy zapalają się,
płoną
starzeją się
i oziębiają.
W toku Zmian.
Bóg jest Przemianą.
Bóg jest zawsze górą.
 Nasiona Ziemi: Księgi %7ływych
PITEK, 27 SIERPNIA 2027
(zapiski z NIEDZIELI, 29 SIERPNIA)
Mamy trzęsienie ziemi.
Zaczęło się z samego rana, gdy dopiero ruszaliśmy w kolejną całodzienną
drogę, i to od razu potężnym tąpnięciem. Ziemia zadudniła niskim, zgrzytliwym
łoskotem, jak gdyby gdzieś pod powierzchnią rozdarł się grzmot. Grunt zadygotał
nam pod nogami, a potem jakby zapadł się w głąb. Właściwie jestem pewna, że się
zapadł, nie wiem tylko, jak głęboko. Kiedy wstrząsy ustały, wszystko wyglądało
tak samo  tylko na stokach brązowych wzgórz dokoła tu i ówdzie wykwitły
nagle plamy kurzu.
Parę osób wrzeszczało. Niektórzy, obładowani ciężkimi plecakami, tracąc
równowagę, padali plackiem w piach lub na spękany asfalt. Travisowi, który no-
sidełko z Dominicem niósł z przodu, a wielki plecak na grzbiecie, omal nie przy-
trafiło się to samo. Potknął się, zatoczył, lecz w końcu jakoś utrzymał się na no-
gach. Szarpnięty gwałtownym wstrząsem maluch, choć nic mu się nie stało, roz-
płakał się, dołączając do wrzasku idących niedaleko nas dwojga starszych dzieci.
Prawie wszyscy raptem zaczęli coś głośno mówić. Pewien starszy człowiek upadł
jak długi na ziemię i dyszał ze świstem.
186
Zapominając o zwykłej ostrożności, ruszyłam, żeby sprawdzić, czy wszystko
z nim w porządku  choć przecież gdyby było inaczej, i tak nie bardzo mogła-
bym mu pomóc. Podałam mu jego laskę, gdyż potoczyła się daleko, i pomogłam
mu stanąć na nogi. Okazał się lekki jak dziecko  był chudy, nie miał zębów
i wyraznie bał się mnie.
Poklepawszy go po ramieniu, pozwoliłam, by ruszył swoją drogą, obracając
się jednocześnie, by sprawdzić, czy niczego mi nie podwędził. Na świecie grasuje
pełno złodziei. Starcy i dzieci często okazywali się kieszonkowcami.
Wszystko było na miejscu.
Idący obok starszy Murzyn, ale jeszcze z własnymi zębami, uśmiechnął się
do mnie. Pchał swój dobytek w dwu blizniaczych sakwach przytroczonych do [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nutkasmaku.keep.pl