do ÂściÂągnięcia | pobieranie | ebook | download | pdf

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wy dżentelmen, co jeszcze do niczego nie zobowiązywało. Prosta grzeczność. Okazałam
się szalenie przydatna.
 Jazda, do pokoju!  rozkazałam wytwornie jak prawdziwa dama.  Głupotę zro-
biliście obydwoje, tłumaczcie sobie sami. Idę po śledzie.
Spędziłam w kuchni dostatecznie dużo czasu, żeby mogli wyjaśnić sobie, co tylko
chcieli, i nawet nie przez uprzejmość to uczyniłam, a przez tłustość śledzi. Oliwa z nich
rozmazywała się wszędzie, ponadto nie miałam najmniejszej ochoty zapychać sobie zle-
wozmywaka monstrualnym zmywaniem, znalazłam zatem styropianowe tacki, prze-
chowywane specjalnie w takich celach, potem musiałam pokroić chleb, potem wygrze-
bać sztućce, przewidziawszy także i Witka, potem, na wszelki wypadek, znalazłam dwie
małpki czystej i kilka kieliszków, potem wyciągnęłam tacę, żeby z tym wszystkim pięć
razy nie latać i zrzuciłam nią papierowe ściereczki kuchenne, zawieszone na drążku, po-
tem z powrotem powiesiłam ściereczki, potem pomyślałam o gorącej herbacie, dolałam
wody do czajnika i pstryknęłam nim, wreszcie znalazłam masło, którego nijak nie mo-
głam doszukać się w lodówce, ponieważ stało na wierzchu. Razowy chleb lubi masło.
165
Kiedy z całym nabojem wkroczyłam do pokoju, Martusia z Bartkiem robili wraże-
nie pokłóconych na nowo, ale na jakiś inny temat. Wydało mi się, że mniej niebezpiecz-
ny. Apetytu im to, w każdym razie, nie odebrało.
 On miał pretekst, żeby tu przyjść, bo inaczej dłużej by dręczył i siebie, i mnie
 oznajmiła Martusia nieco kąśliwie, ale jakby z czułością.
 Kto kogo...?  wyrwało się Bartkowi.
 Jaki pretekst?  spytałam równocześnie, dzięki czemu nie zdołali pokłócić się na
nowo.
Bartek zastanawiał się przez chwilę.
 Mam wrażenie, że się przypadkiem czegoś dowiedziałem  oznajmił.  Nie,
z telewizją to nie ma nic wspólnego. Mój sponsor... no, taki jeden... Zły jest jak diabli, bo
chyba przez te zbrodnie jakaś forsa mu przepadła, i zamierza, trzymać rękę na pulsie.
Ogólnie on uważa, że prokuratura wszystko zatuszuje, żeby przypadkiem nie dotrzeć
do zródła, to znaczy do inspiratora czy zleceniodawcy, ponieważ siedzi w tym ktoś z ge-
neralnej.
 Masz na myśli: z Prokuratury Generalnej?
 To on ma tak na myśli  sprostował Bartek.  Sądząc z tego, co się dzieje w prze-
stępczości, prawdopodobnie ma rację, w każdym razie osobiście nie zamierza popuścić.
Potwierdza wszystko o tym Lipczaku i Kubiaku. On też sroce spod ogona nie wyleciał,
więc jakieś zamieszanie w górnych sferach będzie. Nawet już chyba jest, tylko my tego
nie widzimy.
 Szkoda, że tyle samo wiesz, ile my się domyślamy  westchnęłam.  Myślałam,
że rzucisz jakieś konkretne kalumnie na konkretne osoby, przy czym prokurator gene-
ralny albo prezes sądu najwyższego, albo minister spraw wewnętrznych, albo... kto tam
jeszcze...?...bardzo by mi pasowali. Bo niemożliwe, żeby taki prokurator generalny nie
wiedział, co się dzieje w tych wszystkich prokuraturach poniższych, żeby nie czytał pra-
sy, nie oglądał telewizji, nie rozmawiał z ludzmi... I co? Jak reaguje?
 Otóż to  przyświadczył Bartek z przekonaniem.
 Mnie się wydawało, że odmówiłaś zajmowania się polityką?  wtrąciła Martusia
słodkim głosikiem.
Oburzyłam się.
 A czy ja zamierzam napisać o tym w scenariuszu bodaj jedno słowo? Ale sko-
ro głupi trup włazi mi na głowę...! W naturze. I jeszcze do tego rozmaite dupki żołędne
pchają się przed oczy...
W tym momencie w domofonie zabrzęczał Witek, co z niezrozumiałych powodów
przestawiło mi umysł na inny temat.
 A ty nie pleć tych bredni  kontynuowałam, idąc ku drzwiom  Bo owszem,
pretekst może mu i był potrzebny, ale sama się o to postarałaś. Mnie by też zdenerwo-
wało, gdybym zobaczyła, jak ci Dominik wyje na gorsie!
166
Otworzyłam drzwi i wróciłam do pokoju, nie przerywając przemówienia, z tym że
teraz zwracałam się do Bartka.
 A ty też dobry jesteś, prawdziwy mężczyzna, cholera, spojrzy, nadmie się i zadem
do frontu odwróci, zamiast jak człowiek wyjaśnić sprawę. Co to ma znaczyć, kompleks
niższości cię znienacka opętał?! Ja wam zle nie życzę, ale niechby tak jaka Dulcynea
w twojej pracowni w histeryczną rozpacz wpadła, dom jej się spalił, gach ją rzucił
z czworgiem dzieci, wszystko jedno, z litości byś ją po łopatkach klepał i na to by ci
Marta wlazła. I co? Też byś chciał, żeby wzięła tyłek w troki i wybiegła, na śmierć obra-
żona? Jakiś umiar, do diabła, trzeba czasem zachować!
 Popieram  powiedział Witek, stając w progu  chociaż nie mam pojęcia,
o czym mówicie. Jak usiądę, to dasz mi kawy?
 Kawy, do śledzia...?  zdziwiła się Martusia.
 Ja to będę jadł oddzielnie, a nie razem...
 A jeszcze kawałek chleba masz?  spytał niepewnie Bartek.
 I piwo...?  podchwyciła Martusia.  Bo ja nie chcę wódki.
Dość szybko udało mi się opanować żywioły spożywcze i można było przystąpić do
dalszego ciągu konferencji, nie wiadomo, służbowej czy prywatnej.
Witek nie ukrywał swojej wiedzy, zdobytej bez wątpienia pokątnie, metodą trzez-
wego szeptania na ucho, względnie słuchania zwierzeń, mamrotanych po pijanemu.
Konfrontacja jednego z drugim dawała najlepsze rezultaty.
Wszystkie trzy sprawy, Słodkiego Kocia, Lipczaka-Trupskiego i pożar na
Bluszczańskiej, załatwił Paścik osobiście, o czym wszyscy wiedzą. Policja też.
Prokuratura nie wystąpiła z aktem oskarżenia, twierdząc, że akta są niekompletne i bra-
kuje niezbitych dowodów. Paścika owszem, przesłuchano, trzech szacownych obywa-
teli zaświadczyło, że w chwili strzelania do Słodkiego Kocia znajdował się w ręcznej
myjni samochodowej na Mokotowie, gdzie najpierw bardzo długo czekał, bo nie był
umówiony, potem bardzo długo był myty, bo zażądał podwójnego woskowania, a po-
tem jeszcze bardzo długo rozmawiał z jakimś znajomym, siedząc w lśniąco czystym sa-
mochodzie. Razem trwało to około półtorej godziny. W czasie pożaru natomiast prze-
bywał w Ogrodzie Zoologicznym, czego żadna siła ludzka nie podważy, bo przy mał-
pach odbył rzeczową i pouczającą pogawędkę z jednym takim z Ministerstwa Handlu
Zagranicznego, a jeden taki, oczywiście, to potwierdził.
Fakt, że oglądałam go na własne oczy, a także widoczny był, jak byk, na pożarowych
kasetach, nie miał żadnego znaczenia. Kto powiedział, że na kasetach plącze się Paścik?
Jakiś podobny do niego, z kitką i z wąsami, on zaś ani kitki, ani wąsów nie nosi. Numer [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nutkasmaku.keep.pl