[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zwieciły? zainteresowała się Martusia.
Nie, to plazma świeci, a nie fluidy.
To skąd wiesz, że leciały?
Mówię ci przecież, że to nie ja wiem, tylko moja dusza!
A przyjaciółka?
Co przyjaciółka? Przyjaciółka nie leciała. Było by ją widać.
O Jezu... Przyjaciółka, ta blondynka w samochodzie, było gadanie o przyjaciółce
czy nie?
A...! Masz rację, było. No właśnie. Tę przyjaciółkę powinno się znalezć...
Zaraz, moment przerwał nam fotoreporter Tomek. Bo ja nie wiem, o której
panie mówią. Przyjaciółek Barbary wcale nie znam!
Nie, to przyjaciółka nieboszczki. Niejasna postać...
111
I w ogóle możliwe, że wróg!
Trochę nam się ta konferencja skomplikowała. Fotoreporter wyprowadził ją na pro-
stą, przypominając, że zna osobiście żywą Borkowską, martwą zaś widział zaledwie dwa
razy i jej życie prywatne jest mu całkowicie obce. Moja dusza wpadła na kolejne pomy-
sły.
A jeśli ktoś jej zlecił tę maskaradę i był w nią jakoś wplątany zaczęłam a pan
mówi, że nieboszczka zaczęła przesadzać, może się rozpędziła, cechy frywolne wzięły
górę, i musiał ją utemperować. Bo inaczej szydło wylazłoby z worka...
I co z tego? Co by mu zrobili?
%7ływa Borkowską mogłaby dać mu po mordzie zaproponowała Martusia.
Po mordzie, może być zgodziłam się. Ale jak to tam było z tym rozwiedzio-
nym mężem? Co to za facet? A jeśli potrzebował pretekstu do rozwodu? O, niech pan
popatrzy...!
Nie, nie pojawił się podejrzany mąż, tylko koty na kamieniach przeszły same siebie.
Fotoreporter rzucił okiem i zareagował błyskawicznie, trzasnął parę zdjęć przez otwarte
okno, zachwycony bez granic. Nie zrzucił sobie ryżu na spodnie, tylko kawałek pomido-
ra na podłogę, ale nigdy nie byłam drobiazgowa. Serwetkę chwyciła Martusia.
Musiało jej takie malutkie sprzątanko dobrze zrobić, bo natychmiast sprecyzowała
wnioski.
No to nie ma siły, musisz złapać tych dwóch palantów! zarządziła. Męża ży-
wej i konkubenta, o ile dobrze mówię, nieboszczki.
Dlaczego ja? Gliny ich połapią.
I nic nam nie powiedzą, tak? A ja nie chcę! Ja ją znalazłam i chcę wszystko wie-
dzieć!
Też chciałam wszystko wiedzieć, więc zawahałam się. Pomysły mojej duszy uległy
lekkiemu zamgleniu, ale za to przypomniałam sobie, że mam jeszcze jedną drogę, przez
prokuraturę. Może znajdzie się tam ktoś znajomy...
Jeszcze tego samego wieczoru, energicznie popychana przez Martusię, której się
śpieszyło, bo nazajutrz odjeżdżała, zadzwoniłam do mojej przyjaciółki, Ani.
No oczywiście, że coś słyszałam powiedziała Ania od razu. Cała pale-
stra grzmiała oburzeniem, można robić różne świństwa, ale przecież nie tak jawnie!
Ja w ogóle znałam tę Basię Borkowską, luzno bardzo, w samych początkach jej pracy,
a może nawet jeszcze na studiach była, bo protokółowała rozprawę. I muszę ci się przy-
znać, że w całej mojej karierze nie miałam takich protokółów. Odbiegały od normy do
tego stopnia, że trudno zapomnieć.
W górę czy w dół?
W górę oczywiście. W dół już nic nie mogłoby odbiegać... Zwietnie pisane, pięk-
nym polskim językiem, wyobraz sobie, że pierwszy raz w życiu z przyjemnością czy-
112
tałam protokóły z własnej rozprawy; Uzasadnienie wyroku na ich podstawie samo mi
wyszło. Spotykałam ją jeszcze pózniej i trudno mi było uwierzyć, że mogła wywołać
taki głupi skandal. Nie, właściwie nie uwierzyłam. Jakieś nieporozumienie.
Zgadza się, potężne przyświadczyłam gorliwie. Miała tam ona jakichś przy-
jaciół?
Nie wiem. Siedziała w rejonowej... Ale, zaraz! Przy tych plotkach... Wiesz, Hania
mi wierciła dziurę w brzuchu, nie, Hani nie znasz, jedna sędzina, żyła tą aferą, można
powiedzieć... Ona mi przypomniała, że razem z Borkowską pracuje taki jeden Jacuś.
Jacuś %7łygoń, przez samo żet. Jacusia znam, to siostrzeniec prokuratora Wesołowskiego,
nawet graliśmy kiedyś w brydża. Już samo imię wskazuje, Jacuś da się lubić, nikt o nim
nie mówi Jacek, tylko Jacuś. Więcej nie wiem o nikim. Chcesz Jacusia?
Chcę, dziko i szaleńczo! Da się z nim jakoś umówić?
Sądzę, że tak, Jacuś się pracą nie przemęcza; Ale zdolny i bystry. Złapię go jakoś
i dam ci potem jego telefon. Rozumiem, że coś się dzieje...?
No, wiesz, jeżeli zamordowanego trupa znajduje się pod moim śmietnikiem... Do
was to chyba jeszcze nie dotarło, na razie męczy się pierwszy szczebel.
I, oczywiście, ty...?
A jak? Taka okazja...?!
No dobrze, to dam ci Jacusia...
Martusia kazała sobie powtórzyć każde słowo z rozmowy, po czym zdenerwowała
się okropnie.
Nie wyjeżdżam! Nie, muszę... Słuchaj, zadzwoń, jak się umówisz z tym Jacusiem,
ja przyjadę! Zapisz wszystko! Albo nagraj! Zostawię ci magnetofon!
Puknij się wszędzie, który prokurator zgodzi się na nagrywanie?!
A musi wiedzieć...? No nie, to za duże, żeby ukryć, rozpozna... No dobrze, to za-
dzwoń natychmiast potem!
Pocieszyła ją wyłącznie myśl, że i tak musi przyjechać ponownie za kilka dni...
* * *
Tegoż samego wieczoru Bieżan z Górskim poszli za ciosem.
Powtórzyli układ poprzedni, Robert uczepił się Kazimierza Młyniaka, a potem od-
nalezionego w parę minut Jerzego Kapilskiego, Bieżan zaś ponownie zwizytował podej-
rzaną, odnosząc jej notes.
O ile wiem, ta osobliwa akcja, skierowana przeciwko pani, zaczęła się jeszcze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]