do ÂściÂągnięcia | pobieranie | ebook | download | pdf

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niego stopę i ustawia go pod łóżkiem tak, że wystaje do połowy. W ślady
pierwszego poszedł drugi but. Następnie lewa i prawa skarpetka, złożone
razem i z największą precyzją umieszczone na noskach butów. Wreszcie jego
palce przesunęły się w górę do talii spodni, rozpięły guzik i zaczęły
manipulować przy suwaku. Spodnie po zdjęciu zostały złożone wzdłuż
kantów i zaniesione na fotel. Następnie przyszła kolej na kalesony.
Conrad, w końcu nagi, wolno podszedł do brzegu łóżka i usiadł. Wreszcie
obrócił głowę i zauważył Annę. Stała czekając i drżąc. Obejrzał ją od stóp do
głów i z powrotem. A potem wyciągnął rękę, chwycił ją za przegub dłonią i
mocnym szarpnięciem powalił na łóżko.
Odczuła przeogromną ulgę. Oplotła Conrada ramieniem i przycisnęła do
siebie mocno, och, jak mocno, bojąc się, że odejdzie. Śmiertelnie się bała, że
odejdzie i nie wróci. Leżeli razem, ona trzymała go tak, jakby tylko jego
jednego na tym świecie mogła się przytrzymać, natomiast on dziwnie spo-
kojny, czujny, baczny, po trochu wyzwolił się z jej objęć i zaczął dotykać
różnych miejsc na jej ciele tymi swoimi fachowymi palcami lekarza. Annę
ogarnęło więc od nowa szaleństwo.
To, co zrobił z nią w ciągu kilku następnych chwil, było i straszne, i
rozkoszne. Zdawała sobie sprawę, że po prostu przygotowuje ją albo, jak to
mówią w szpitalu, preparuje do samej operacji, ale, Boże święty, nigdy
jeszcze nie doznała nawet w przybliżeniu czegoś podobnego. A odbyło się to
wszystko niezmiernie szybko. W ciągu, jak jej się zdawało, najwyżej paru
sekund doszła do tego nieznośnie cudownego momentu, którego już się nie
da cofnąć i w którym świat kurczy się do rozmiarów pojedynczego
malutkiego oślepiającego punkcika światła, który przy najlżejszym
muśnięciu gotów jest wybuchnąć i rozerwać kobietę na strzępy. W tej to
chwili, przemieszczając swoje ciało jak drapieżca, szybkim łukiem Conrad
runął na nią, by dokonać ostatecznego aktu.
Wówczas właśnie Anna poczuła, jak namiętność wydobywa się z jej ciała
niczym długi, obnażony, żywy nerw, niczym błyskawica elektrycznego
ognia, i krzyknęła do Conrada, żeby to robił jeszcze, jeszcze, jeszcze, a gdy
krzyknęła, to nagle w środku tego wszystkiego skądś z góry dobiegł ją
jeszcze jeden głos, przemawiający coraz to głośniej i głośniej, coraz
natarczywszy i zmuszający, żeby go usłyszeć.
— Pytałem, czy coś założyłaś? — chciał się dowiedzieć.
— Ach, kochanie, o co chodzi?
— Po raz kolejny pytam cię, czy coś założyłaś?
— Kto, ja?!
— Natrafiłem na jakiś opór. Masz tam coś, co przeszkadza. Na pewno nosisz
krążek domaciczny albo jakiś podobny środek.
— Ależ skąd, kochanie. Wszystko jest wspaniale. Och, proszę cię, przestań.
— Bynajmniej nie jest wspaniale, Anno! Niczym obraz filmowy na ekranie,
pokój na brał z powrotem ostrości. W tle tkwiła głowa Conrada. Wisiała nad
Anną, osadzona na nagich ramionach.
Jego oczy wpatrywały się prosto w jej oczy. Usta się nie zamykały.
— Jeżeli chcesz już stosować jakiś środek, to naucz się go zakładać jak
należy, na miły Bóg. Nic tak nie przeszkadza jak niedbale założenie krążka.
Musi być umieszczony z samego tyłu, tuż przy szyjce.
— Ależ ja niczego nie noszę!
— Nie? No cóż, w każdym razie coś tam stawia opór.
Miała wrażenie, że nie tylko pokój, ale i cały świat powoli usuwa się spod
niej.
— Niedobrze mi - powiedziała.
— Co takiego?
— Niedobrze mi.
— Nie bądź dziecinna, Anno.
— Conradzie, chciałabym, żebyś sobie poszedł. Idź, proszę.
— O czym ty, do licha, mówisz?
— Idź sobie, Conradzie.
— Zwariowałaś, Anno. No dobrze, przepraszam, że się odezwałem.
Zapomnij o tym.
— Idź już! — krzyknęła. — Odejdź! Odejdź! Odejdź!
Spróbowała zepchnąć go z siebie, ale był potężnie zbudowany, silny i
przygniatał ją swoim ciężarem.
— Uspokój się — powiedział. — Ochłoń. Nie możesz nagle, kiedy to
robimy, zmieniać zdania. I tylko nie płacz, na miłość boską.
— Zostaw mnie, Conradzie, błagam cię.
Miała wrażenie, że przytrzymuje ją wszystkim, czym tylko może — rękami i
łokciami, dłońmi i palcami, udami i kolanami, kostkami nóg i stopami-
Trzymał ją tak, jak trzyma ropucha. I rzeczywiście przypominał ogromną
ropuchę, która wczepiała się w nią, ściskała i nie chciała wypuścić z objęć.
Widziała kiedyś ropuszego samca, który zachowywał się identycznie.
Kopułował z żabą nad brzegiem strumienia, siedział nieruchomy i
odrażający, z żółtym złym błyskiem w oku, trzymał swoją ofiarę w dwóch
potężnych przednich łapach i nie chciał jej wypuścić...
— Przestań się wyrywać, Anno. Zachowujesz się jak rozhisteryzowane
dziecko. Na miły Bóg, kobieto, czym się lak przejmujesz?
— Zadajesz mi ból! -— wykrzyknęła.
— Zadaję ci ból?!
— To mnie strasznie boli!
Powiedziała tak tylko dlatego, żeby się odsunął.
— A czy wiesz, dlaczego cię boli? — spytał.
— Conradzie! Proszę cię!
— Zaraz, Anno. Pozwól, że wyjaśnię ci...
— Nie! — krzyknęła. — Mam dosyć wyjaśnień!
— Kobieto droga...
— Nie!
Anna wyrywała się rozpaczliwie, pragnąc się uwolnić, ale wciąż
przygważdżał ją ciałem do łóżka.
— Boli cię dlatego — ciągnął — że nie wytwarzasz żadnego płynu. Błona
śluzowa jest praktycznie sucha...
— Przestań!
— Nazywa się to starczym zanikowym zapaleniem pochwy. Przychodzi z
wiekiem, Anno. Właśnie dlatego nazywa się zapaleniem starczym. Niewiele
można na to poradzić...
W tym momencie zaczęła krzyczeć. Jej krzyki nie były zbyt głośne, niemniej
były straszne, rozdzierające i pełne udręki, tak że po kilku sekundach Conrad
jednym płynnym ruchem stoczył się z Anny i oburącz odepchnął ją w bok. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nutkasmaku.keep.pl