do ÂściÂągnięcia | pobieranie | ebook | download | pdf

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

najbliższa szafa i poczułem silne uderzenie w policzek. Przyłożyłem rękę i nie wierząc
własnym oczom dojrzałem rubinową  Gwiazdę Arktyki". Nie namyślając się wiele
włożyłem go do ust.
 Wycofujemy się!  komenderował któryś z bandziorów.
Rozpłaszczyłem się na podłodze czując jak przy braku śliny kamyczek utkwił mi
przysłowiową kością w gardle. Chrupot szkła świadczył, iż wygarniane są ostatnie
precjoza. Z braku powietrza robiłem się cały czerwony.
Raptem trzasnął mnie ktoś po karku i poderwał gwałtownie w górę. Kamień
wślizgnął się do żołądka. Już chciałem podziękować, kiedy zobaczyłem gębę
wybawcy. Był podobny do goryla, a wymiary naprawdę miał nie gorsze. Zarzucił mnie
na plecy jak worek cementu i pobiegł w kierunku wyjścia. W skaczącym obrazie
dostrzegłem przerażone miny leżących ludzi, ktoś strzelał za nami, lecz chybił, a
potem były schody na parter, podjazd przed pałacykiem i wrzucony zostałem do
wnętrza furgonetki. Silnik zawarczał i jak rakieta wystartowaliśmy do przodu. Aapiąc
krawędz ławeczki starałem się dociec, w co tym razem się zaplątałem.
Nieśmiertelność jest rzeczą bardzo przyjemną, niestety nie dodaje sił fizycznych. W
czasie jazdy starałem się wyważyć drzwi furgonetki, ale równie dobrze mógłbym się
starać wyjść przez ścianę. Następne kilka godzin mogłem poświęcić zakładom, który
przedmiot w wozie uderzy mnie przy kolejnym podskoku: łopata, wiadro, czy
zapasowa opona. Jechaliśmy po niesamowicie morderczych wertepach.
Kiedy osiągnąłem stan, w którym człowiekowi jest już wszystko jedno, samochód
stanął. Goryl wszedł do mnie i bez słowa skrępował kajdankami. Nie protestowałem,
gdy prowadził mnie na zewnątrz. Było ciemno, ponura okolica, wzgórza porośnięte
nędzną trawą. Samochód stał przy wjezdzie do bunkra, albo innej fortyfikacji. Rudera
wyglądała na dawno nie odwiedzaną przez ludzi, a mimo to gorylowi udało się zapalić
światło. Ujrzałem, że poza nim jest tu jeszcze jedna osoba. Zredniego wzrostu
przystojny mężczyzna z czarną brodą. Jedyne co miałem mu do zarzucenia, to wyraz
oczu. Tak patrzą ludzie, którym walka o byt przegnała wszelką litość z serca. Po
metalowych schodach zeszliśmy do podziemi. Na końcu ponurego jak sama śmierć
korytarza, tkwiły duże drzwi, podobne do wierzei skarbców bankowych. Za nimi loch
prezentował się równie ponuro. W mętnym świetle nie osłoniętej żarówki dojrzałem
ślepe oczka wskazników. Domyślałem się, iż był tu kiedyś jakiś punkt kontrolny, lecz
kurz i zdjęte osłonki pozbawiały złudzeń co do przydatności urządzeń. Posadzono
mnie na taborecie. Brodaty kazał gorylowi stanąć przy wejściu i wycelował palcem w
mój tors.
 Widzieliśmy, że połknąłeś rubin  zaczął.  Oddelegowano nas, abyśmy go
odzyskali. Nie chcemy rżnąć ci brzucha i lepiej będzie, jeśli zwrócisz go normalną
drogą. Zrozumiano?
Nie chciało mi się zaprzeczać, po prostu nie chciało. Skinąłem głową.
 Macie jakieś Zrodki przeczyszczające? Brodaty uśmiechnął się paskudnie i z
przyniesionej torby podróżnej wyjął butelkę.Byta to oliwa jadalna. Przyznam, że
zbladłem.
 Mam to wypić?
 Musisz to wypić - poprawił mnie.
Ciekaw, czy nieśmiertelność uchroni mnie od rozwolnienia, przyłożyłem szyjkę do
ust. %7łółta ciecz chlupała w gardle. Gdy skończyłem, brodacz miał minę pełną
obrzydzenia i z ciekawością obwąchał butelkę.
 Ale ty masz gust!?  mruknął i przełknął ślinę.
Podał mi miskę i rozpiął kajdanki.
 Nocnika nie mamy  powiedział.  Dajemy ci czas do jutra do południa.
Wyjął jeszcze dwie puszki piwa i położył koło miski.
 %7łebyś nie umarł z pragnienia.
Wychodząc pogroził palcem.
 Nie szperaj tutaj, bo sobie krzywdę zrobisz. Nie wiem, czy wiesz, że jesteśmy na
terenie poligonu nuklearnego. Tu niejedno świństwo może być schowane.
Zmiejąc się do rozpuku, zamknęli drzwi. Dobrze, że chociaż światła nie zgasili.
Pomacałem brzuch. Na razie nic się nie działo.
Pomieszczenie, w którym przebywałem, miało nie więcej niż cztery metry na sześć.
Zciany zagracone starymi atrapami pulpitów pokrywała odpadająca tapeta. Chcąc im
się lepiej przyjrzeć ruszyłem na obchód. Ciekawe, myślałem czy moja
nieśmiertelność chroni przed promieniowaniem. Ma ono przecież to do siebie, że jest
niewidzialne i zabija bezszelestnie. Paskudna sprawa. %7łebym miał chociaż licznik
Geigera.
Nagle kucnąłem, gdyż moją uwagę wzbudziła odstająca od ściany kratka.
Chwyciłem ją i szarpnąłem. Ruszała się i po paru mocniejszych pociągnięciach
zostawiła za sobą ciemny otwór. Nie mając nic do stracenia, odetchnąłem głębiej i
macając dłonią wsunąłem się do środka. Było tu niesamowicie wąsko i za każdym
ruchem dotykałem brudnych i lepkich ścian. Tak właściwie była to długa rura,
stanowiąca z pewnością część układu klimatyzacyjnego. Miałem nadzieję, że dojdę
nią do innego pomieszczenia, skąd już łatwiej będzie mi się wydostać na
powierzchnię. Na kolanach parłem do przodu nie zrażony absolutnymi ciemnościami. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nutkasmaku.keep.pl