do ÂściÂągnięcia | pobieranie | ebook | download | pdf

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

lekko wysuniętym, co miało jej pomóc w skoncentrowaniu
się, i raz po raz zerkała na leżącą obok niej instrukcję.
- Co robisz?
Przerażona ugryzła się w język.
- Ouu! - Dotknęła koniuszka bolącego języka. - Aleś mnie
przestraszył! - Rzuciła Gilowi oskarżycielskie spojrzenie.
- Powinienem chyba móc wchodzić do własnego biura bez
obaw, że sekretarka na mój widok dostanie ataku serca -
powiedział, wchodząc do pokoju. W jego oczach rozbawienie
walczyło z lekką irytacją. - Co się znów stało?
- Usiłuję ustawić liczby w kolumnach tak, żeby potem je
podsumować i nie wiem, dlaczego to jest tak okropnie skom-
plikowane. Na zwykłej maszynie już dawno bym to napisała...
- narzekała. - A tu, do licha, żeby wykonać to samo, trzeba
mieć skończony przynajmniej roczny kurs!
Gil z rezygnacją pokiwał głową i nawet uśmiechnął się lekko.
Była przyzwyczajona w podobnych wypadkach do kąśliwych
uwag z jego strony, poczuła więc teraz ulgę i odwzajemniła
uśmiech.
- Przyznaję ze skruchą, że nie jestem nadzwyczajną sekre-
tarką...
- Nie przesadzaj, idzie ci całkiem niezle.
Nie był to szczególnie wylewny komplement, ale wystarczył,
by Debora rozpromieniła się ze szczęścia. Gil jednak przybrał
z powrotem poważną minę i podszedł do swego biurka.
- Och, byłbym zapomniał... - Odwrócił się raz jeszcze w jej
stronę. - Zaprosiłem na jutro na kolację miejscowego szefa
policji wraz z żoną oraz Pascala i Sylvie.
- Czy, nie daj Boże, będę musiała coś ugotować? - jęknęła.
- Myślę, że powinnaś zrobić jakiś wysiłek... Gdy wyjadę,
Pascal będzie musiał się tu wszystkim zająć, także kontaktami
z policją. Pomyślałem, iż będzie korzystnie, jeśli pozna
Tatanga najpierw na gruncie towarzyskim.
Gdy wyjadę... - dzwięczało w uszach Debory. Prawie już
zapomniała o nieuchronnym wyjezdzie. Zupełnie nie potrafiła
sobie wyobrazić, że nadejdzie taki dzień, w którym opuści
Terawati i pożegna Gila... na zawsze.
- Nie jestem zbyt dobrą kucharką - ostrzegła lojalnie, od-
rywając się od smutnych myśli.
- No, chyba cokolwiek potrafisz - rzekł z rosnącą irytacją. -
Nie musisz od razu dorównać Sylvie!
Debora ze złością wpatrywała się w połyskliwy ekran.
- Przypuszczam, że również Debbie potrafi znakomicie
gotować? - wtrąciła złośliwie.
- Tak... - W jego głosie było słychać dziwne wahanie. I nagle
dodał w przypływie szczerości: - Właściwie, sam nie wiem...
Zazwyczaj się odchudza, poza tym w ogóle nie pije alkoholu,
więc i gości przyjmuje rzadko.
Jego zwykle nieodgadniona twarz miała teraz taki wyraz,
jakby przypomniał sobie pasmo bardzo nudnych wieczorów.
Debora odniosła nawet, być może złudne, wrażenie, że w
oczach Gila Debbie powoli traci nieskazitelną opinię - na-
tomiast ona sama zyskuje jego cieplejsze uczucia. Czyżby to
było możliwe? Dręczona zwątpieniem, pozwoliła sobie jednak
na małą, bardzo maleńką iskierkę nadziei.
- Powinnaś też trochę posprzątać - powiedział ostrym,
bardziej do niego podobnym tonem. - Nie znałem nigdy takiej
bałaganiary. W sypialni leży mnóstwo porozrzucanych rzeczy,
a poza tym nie masz zwyczaju zakręcać szamponu ani pasty
do zębów. To karygodne! Rano po twoim wyjściu łazienka
wygląda tak, jakby przeszedł przez nią huragan!
- Jeślibyś rano mnie tak nie popędzał, miałabym czas na
porządki - powiedziała głosem pełnym goryczy, ponieważ
wszystkie jej złudzenia pierzchły.
- Gdybym cię nie popędzał, nigdy byś nie dotarła do biura -
odciął się, - Nie zapominaj, że tu pracujesz. - Popatrzył na nią
wymownie i skierował się do drzwi, uważając dyskusję za
zamkniętą.
Następnego dnia po południu Debora pojechała rikszą na targ.
Nie miała żadnej koncepcji na eleganckie menu - szczerze
mówiąc, łudziła się w duchu, że na bazarze dozna szczę-
śliwego objawienia. Bezradnie wędrując wzdłuż straganów,
prędko doszła do wniosku, iż Sylvie, która wydała kolację
godną paryskiego kucharza, musiała być czarownicą, skoro
udało jej się zdobyć tu wszystkie niezbędne składniki. Zamie-
ni mnie w żabę, jeśli nie będę dla niej milsza, pomyślała z
zabobonnym strachem. W końcu kupiła ryż, niezbyt apety-
cznie wyglądającego kurczaka oraz mnóstwo ostrej papryki.
- Czy dasz sobie radę? - upewnił się Gil, gdy wrócił do domu
i zastał w kuchni niebywały bałagan.
- Oczywiście - powiedziała beztrosko Debora, zwiększając
płomień pod patelnią.
Sylvie i Pascal przybyli pierwsi. Sylvie w obcisłej czarnej
sukni prezentowała się jak zwykle bardzo elegancko. Uniosła
wyniośle brwi na widok Debory ubranej w tę samą niebieską
sukienkę.
- Jesteś szczęśliwa, Deboro, że nie przywiązujesz wagi do
swego wyglądu - powiedziała z przekąsem. - Niestety, nie
każdy potrafi nosić takie tanie rzeczy... - Uśmiechnęła się
jadowicie i wymownie spojrzała na swoją wspaniałą, czarną
kreację.
- Nie strój zdobi człowieka - nieoczekiwanie Pascal przyszedł
Deborze w sukurs. - Uroda Debory płynie z jej wnętrza -
uśmiechnął się szarmancko. - Równie pięknie wyglądałabyś w
worku, Deboro.
- Właśnie mam go na sobie - przyznała cicho, patrząc na swą
bezkształtną sukienkę, ale poczuła się znacznie lepiej dzięki
komplementowi Pascala i miała nadzieję, że Gil go słyszał.
Chwilę pózniej przybyli Tatang z żoną. Atiek była nieśmiałą
kobietą i bardzo słabo znała angielski, ale Debora, która dzięki
codziennym konwersacjom z Dedenem i Idją podszkoliła swój [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nutkasmaku.keep.pl