[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mimo, pstryknął go palcem w ucho. Kocur zjeżył się i zgrzytnął niczym zardze-
wiała maszyneria.
Dwie księżycówki, dwie cytryny, sól zażądał Gryf, stukając w ladę,
by zwrócić na siebie uwagę karczmarza. Ten, nie zmieniając ani na jotę wyrazu
twarzy, błyskawicznie sięgnął w dół i podał mu dwie kamionkowe butle związane
kawałkiem sznurka. W równie magiczny sposób pojawiły się owoce i szarawa
bryłka soli.
Chcę drobną powiedział Obserwator, odliczając jednocześnie niewielkie
miedziane monety.
Szynkarz westchnął rozdzierająco, po czym zamordował bryłę, waląc w nią
drewnianym młotkiem, aż okruchy prysnęły na wszystkie strony. Szczątki zgarnął
do obtłuczonej miseczki i szurnął nią w stronę Gryfa, dobywając z siebie coś
w rodzaju d-sług. . . , co pewnie było szczytem uprzejmości w jego wykonaniu.
Ku pewnemu zaskoczeniu Promienia Obserwator zaprowadził go na płaski
dach gospody, gdzie leżały sfatygowane maty. Tutaj pito wieczorami, gdy palące
słońce już się schowało za widnokręgiem, a nocą zapewne baraszkowały rozpust-
76
ne pary. Na razie jednak było pusto i upalnie.
Usmażymy się. Dlaczego tutaj? burczał Promień.
Tu możemy swobodnie pogadać odparł Gryf. Wyciągnął zębami zatycz-
kę i powąchał zawartość butelki.
Jaki rocznik?
Trzecia nad ranem. Pokrój cytryny.
Po co?
Zobaczysz.
Gryf rozlał trunek do kubków. Nieufny Promień czekał, aż towarzysz spróbu-
je pierwszy. Obserwator przełknął wprawnie i zagryzł cząstką cytryny umaczaną
w soli.
To musi być obrzydliwe rzekł Promień, krzywiąc się niemiłosiernie.
Podobne leczysz podobnym. Na co czekasz? Chcesz się demoralizować
czy nie?
Pierwszy łyk alkoholu odebrał Iskrze dech. Krew nabiegła mu do twarzy, łzy
stanęły w oczach. Kasłał przez długą chwilę, trzymając się za gardło jak ofiara
trucizny.
Na miłosierną. . . Matkę. . . ależ to. . . jest paskudne! wykrztusił wresz-
cie.
Gryf podał mu cytrynę.
Przegryz, to nie jest takie złe.
Po tym świństwie. . . wszystko będzie smaczne powiedział Promień,
wycierając oczy. Losie, chroń niewinnych! Z czego TO robią?
Nie zdziwiłbym się, gdyby ze smoły, ale raczej z kłączy trzciny papierowej.
W domu tego nie miałeś, co?
Niespodzianie Promień zaczął się śmiać.
Nie, nigdy. Miałem różne rzeczy, ale nigdy samogonu za trzy miedziaki.
Ani odcisków na rękach. Pokazał wnętrze dłoni. Miałem za to służących.
Jednego do układania włosów, osobnego do garderoby, następnego do sypialni
i jadalni. Koniuszego, guwernera, fechtmistrza i sam już nie wiem, kogo jeszcze.
I narzeczoną. . . wtrącił Gryf, dolewając mu wódki do kubka.
Myślisz, że to zabawne?! Przynoszą ci pewnego ranka portret jakiejś wątłej
panienki ze zle ukrytym zezem i dowiadujesz się, że masz się z nią ożenić! I mieć
dzieci!
Zdenerwowany Promień popił księżycówki, znów się zakrztusił i łapczywie
wbił zęby w kwaśny owoc.
Nie każdy ma takie szczęście, jak Wiatr Na Szczycie westchnął Gryf.
Piękna kobieta. . .
Używana. . . mruknął Promień. Zastanawiam się. . . czy jemu jest
wszystko jedno?
77
%7łe. . . używana? zapytał ostrożnie Gryf, marszcząc brwi. Promień miał
już nieco szkliste oczy mocna wódka w gorący dzień działała jak cios obu-
chem.
Nie. On sypiał. . . z chłopcami. W Zamku Promień starannie odmierzał
słowa. Ale z nią też. Czy jemu obojętne. . . co ma w łóżku?
Samogonu ubywało. Gryf zastanowił się głęboko, wspominając własne do-
świadczenia i usiłując uruchomić wyobraznię.
Może nie. Może Wiatr bierze to. . . co najlepsze. Z obu stron.
Nie będę dokonywać porównań powiedział Promień stanowczo i wlał
w siebie resztę wódki. Nie osobiście. Kamyk robił to z Wiatrem?
Co ty? Oszalałeś? żachnął się Gryf, trzezwiejąc odrobinę.
Chyba się upiję oznajmił Iskra melancholijnie.
Już się upiłeś.
No proszę. . . jakże nisko. . . upadam powiedział Promień i faktycznie
łagodnie osunął się na matę.
Niebo spada dodał. Idiotyczne uczucie. Czy tak jest zawsze?
Za każdym razem.
Gryf położył się także. Mrużył oczy w ostrym blasku słonecznym. Inaczej
niż Promienia, jego mocny alkohol nigdy go nie oszałamiał. Działał na organizm
młodego Obserwatora, zmieniając go czasowo w zle funkcjonujący mechanizm.
Nie tykał jednak umysłu i Gryf doświadczał swoistego rozdwojenia był zu-
pełnie trzezwy we wnętrzu pijanego ciała. Księżycówka ostrzyła mu też talent
w nieskończenie cienką szklaną igłę i był w stanie sięgać precyzyjnie do ludzi od-
dalonych o wiele dni drogi albo drążyć umysły, obierając je jak cebule warstwa
po warstwie. Umysł Promienia tętnił tuż obok mocne, lecz dziwnie pełgające
światełko. Snuły mu się po głowie różności, pojawiające się i gasnące jak iskry
ulatujące z ogniska. Może Gryf był nieco zamroczony, bo zadał niedyskretne py-
tanie zupełnie bez zastanowienia:
Promień, skoro jesteśmy już na kontynencie. . . masz zamiar wracać do
domu?
W zasnutych alkoholową mgłą oczach Promienia odbiło się zaskoczenie i ura-
za, a Obserwator aż skulił się wewnętrznie, gdy uderzył w niego gejzer smutku,
lęku i tłumionej złości.
Ja nie mam domu mruknął Iskra pogardliwie. Ja mam pałac.
A więc to tak. Co też za tajemnice skrywa Promień, że tak obsesyjnie boi się
powrotu do domu? Podzamcze oraz sam Zamek Magów kojarzyły mu się z nie-
bezpieczeństwem, przymusem i uwięzieniem. I było w tym coś więcej niż zwykły
strach przed karą za nieposłuszeństwo wobec Kręgu. Iskra nienawidził całej swej
przeszłości. Może dlatego chciał ją wymazać, stać się kimś innym. Zabić arysto-
kratycznego Zwycięskiego Promienia Zwitu kandydata do cesarskiego tronu,
ofiarę polityki, a dać miejsce zwykłemu Promieniowi myśliwemu, magowi,
78
człowiekowi, któremu wolno pić najpodlejszy trunek w Lengorchii, jeśli tylko
będzie miał na to ochotę.
Gryf uśmiechnął się smętnie, wycofał z kontaktu. Przekręcił się na bok i spo-
glądał nad krawędzią tarasu w natłok wąskich zaułków. Niedaleko na podobnym
płaskim dachu jakaś kobieta rozwieszała płótno do bielenia. W miniaturowym
wąwozie uliczki snuli się niespiesznie znużeni upałem przechodnie. Ponad przy-
tłumionym gwar wybił się nagle wesoły dzwięk gongów. To właściciel malej łazni
wyszedł przed próg i wygrywał prostą melodyjkę na kilku kawałkach mosiężnej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]