[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zwiastowania. Obydwaj jesteście Gabrielami. Znam te obrazy, widziałem was. Gabrielu i
Gabrielu, jak to jest możliwe?
- On nas widzi - odezwał się anioł, który wcześniej mocno gestykulował. Mówił głosem
słabym i przytłumionym, lecz doskonale dla mnie słyszalnym. - On nas słyszy - dodał, a wyraz
zdumienia na jego obliczu jedynie przybrał na sile. Sprawiał wrażenie istoty nieskończenie wręcz
niewinnej i cierpliwej, choć nieco zatroskanej zarazem.
- A cóż ty, chłopcze, na litość boską, wygadujesz? - zapytał stojący przy mnie staruszek. -
Nuże, wez się w garść. Masz w tych torbach niemałą fortunę. Na twych dłoniach jest wiele
pierścieni. Mówże rozsądnie. Zaprowadzę cię do twojej rodziny, ale wpierw powiedz mi, gdzie jej
szukać.
Uśmiechnąłem się. Kiwnąłem głową, lecz przez cały czas patrzyłem na nieco
wystraszonych i zdumionych aniołów. Mieli niemal półprzezroczyste szaty, jak gdyby materiał, z
którego je wykonano, nie pochodził z naturalnego zródła, podobnie zresztą jak ich skóra.
Wyglądali na stworzenia eteryczne, ulotne, utkane z samego światła.
Istoty powietrzem będące, co składają się z obecności swej i swych czynów - czyż nie tymi
słowami opisywał je św. Tomasz w Summie teologii, czyli w dziele, na którym uczyłem się łaciny?
Och, jakże pięknie aniołowie ci wyglądali, jak bardzo odróżniali się od otoczenia. Stali
nieruchomo na ulicy, milczący, zamyśleni i wpatrzeni we mnie z ciekawością i troską swymi
szeroko otwartymi oczami.
W tej chwili anioł z wiankiem kwiatów na głowie, w błękitnej tunice - ten, który tak bardzo
mnie zachwycił, gdyśmy wraz z ojcem ujrzeli go na Zwiastowaniu - w tej oto chwili anioł ten
ruszył w moją stronę.
Zbliżając się, rósł w moich oczach, robił się wyższy i nieco większy niż zwykli ludzie. W
swoich bezgłośnie szeleszczących eleganckich szatach wyglądał na absolutną emanację miłości,
na niematerialną i wcieloną zarazem ekspresję boskiej woli tworzenia.
Pokręcił głową i uśmiechnął się.
- Nie, to tyś jest najdoskonalszym z boskich stworzeń - powiedział niskim głosem, który
przebił się dyskretnie przez do chodzące do mnie odgłosy rozmów.
Szedł krokiem typowym dla śmiertelników, stawiając swe czyste, bose stopy na brudnej i
mokrej nawierzchni tej florenckiej ulicy. Nie zważając na towarzyszących mi ludzi, którzy zresztą
go nie widzieli, zatrzymał się przy mnie, rozpostarł skrzydła i znowu je złożył. Dostrzegłem
jedynie fragment upierzone - go kośćca tych skrzydeł nad jego plecami, przygarbionymi jak u
młodego chłopaka.
Miał czystą, błyszczącą twarz, mieniącą się wszystkimi barwami, jakie nadał mu Fra
Filippo. A kiedy się uśmiechnął, ciało me gwałtownie zadrżało od przypływu niczym nie
zmąconej radości.
- Czy to jest właśnie szaleństwo, archaniele? - zapytałem.
- Czy w ten sposób spełnia się ich klątwa? Jąkam się, mam przywidzenia i ściągnę na
siebie pogardę kształconych mężów? - mówiąc to, roześmiałem się głośno.
Wystraszyłem tym jegomościów, którzy próbowali mi pomóc. Byli zupełnie
skonfundowani. - Co takiego? Możesz powtórzyć?
W tej wszakże chwili naszło mnie pewne wspomnienie, rozjaśniając mą duszę, serce i
umysł przenikliwie jasnym promieniem, jak gdyby słońce wdarło się nagle do ponurej i mrocznej
celi.
- To ciebie właśnie widziałem na tamtej łące; to ciebie widziałem, gdy ona piła mą krew.
Spokojny ten anioł spojrzał mi prosto w oczy. Widziałem jego idealne blond loki, jego
gładkie, nieruchome policzki.
- Gabrielu, archaniele - powiedziałem pełnym szacunku głosem. Do moich oczu napłynęły
łzy, choć płacząc, czułem się tak, jakbym śpiewał.
- Mój chłopcze, mój biedny chłopcze - powiedział stary kupiec. - Nie stoi przed tobą żaden
anioł. Posłuchaj nas, proszę.
- Nie widzą nas - powiedział anioł i znowu uśmiechnął się z uroczą swobodą. W jego
wpatrzonych we mnie oczach dostrzegłem odbicie jaśniejącego już nieba. Miałem wrażenie, że z
każdą chwilą jego spojrzenie coraz silniej przenika w głąb mnie.
- Wiem - odrzekłem. - Oni nie wiedzą.
- Aleja nie jestem Gabrielem. Nie wolno ci zwracać się do mnie w ten sposób - powiedział
uprzejmym i kojącym tonem. - Drogi młodzieńcze, daleko mi do archanioła Gabriela. Jestem
Seteus, anioł stróż, nic więcej.
Okazywał mi taką wielką cierpliwość, mnie, moim łzom oraz stojącym przy nas ślepym i
zatroskanym śmiertelnikom.
Był tak blisko, że mógłbym go dotknąć, lecz nie śmiałem tego uczynić.
- Jesteś moim aniołem stróżem? - spytałem.
- Nie - odparł anioł. - Nie jestem jednym ze strzegących cię aniołów. Sam musisz ich
odnalezć. Ujrzałeś właśnie aniołów opiekujących się innym człowiekiem, ale dlaczego tak się
stało, doprawdy nie wiem.
- Nie módl się teraz - powiedział staruszek zirytowanym głosem. - Kim jesteś, chłopcze?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]