do ÂściÂągnięcia | pobieranie | ebook | download | pdf

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kolejowych, gdzie drzemały nikomu już niepotrzebne wagoniki, jakieś opuszczone składy i
magazyny, zrujnowana fabryka z napisem  Na sprzedaż , stos zardzewiałych blach u podnóża
drewnianych schodów i w oddali, jak gigantyczne owady, dzwigi pojękujące na wietrze.
 Czy zna pan  Degradation, Damnation and Death  zapytał Higgins.
 Nie  odparł kierowca.  Musi to być jeden z tych podejrzanych lokali, które otwarte
są przez miesiąc czy dwa, a potem znikają.
Higgins zapłacił, wysiadł i ruszył małą, ponurą uliczką Vine Lane, prowadzącą w stronę
rzeki. W powietrzu, oprócz smrodu mazutu i zatęchłej wody, unosił się nierealny zapach
cynamonu, przypominający czasy, kiedy te cenne przyprawy z Dalekiego Wschodu
przypływały do londyńskiego portu.
Przy Vine Lane stały na pół zrujnowane ceglane domki. Niektóre drzwi były zakratowane.
U progów piętrzyły się worki z odpadkami. Tylko z rzadka błyszczały światła na wyższych
piętrach.
Jakaś syrena alarmowa włączyła się o osiemnastej piętnaście. Co oznajmiała? Koniec
pracy dla robotników, których już od dawna tu nie było? Alarm dla zjaw, kompanów Kuby
Rozpruwacza, który krążył kiedyś po tej dzielnicy, w dżdżyste i słoneczne dni jednakowo
szarej? Higginsa przebiegł dreszcz. Podniósł kołnierz nieprzemakalnego płaszcza i skierował
się ku latarni, która rzucała słabe, migotliwe światło. Pod lampą szyld ze sztucznej skóry
oznajmiał ledwie widocznym napisem:  Degradation, Damnation and Death. Godziny
otwarcia: 10:00-6:00 . Do krat w pobliżu wejścia przymocowany był dwoma łańcuchami,
zabezpieczającymi przed kradzieżą, wielki motocykl BMW K 100. Ten sam, na którym Filip
Mortimer wyjechał z rezydencji.
Drzwi miały prawie przyzwoity wygląd. Po lewej stronie przycisk dzwonka, nad którym
namalowano czerwoną farbą  Private . Higgins zakaszlał, zadzwonił i założył ręce do tyłu.
Usłyszał kroki po drugiej stronie, pózniej zgrzyt zamka. Drzwi się uchyliły.
 W jakiej sprawie?
Indywiduum, które zwróciło się do Higginsa, mało zielone-fioletowe włosy. Nosiło
poszarpane szorty i nabijaną gwozdziami bluzę, rozpiętą na owłosionej piersi, ozdobionej
tatuażem przedstawiającym bombę atomową z napisem:  Precz z wojną .
 Nie mam karty waszego klubu  zaczął Higgins  lecz jest tutaj jeden z moich
znajomych, Filip Mortimer, który może za mnie poręczyć.
 Pan jest kumplem Filipa?  zdziwił się cudak.
Inspektor skinął głową. Wolał nie wdawać się w długą dyskusję i podał dziesięciofuntowy
banknot, który pacyfista natychmiast schował do kieszeni.
 Dobra... Ponieważ nie jest pan gliną, to niech pan wchodzi. Normalnie to jesteśmy
zamknięci, ale, wie pan...
Higgins nie starał się dochodzić do sedna deklaracji swego rozmówcy. Wszedł. Stwierdził,
że przepisy ograniczające spożycie napojów wyskokowych jak zwykle nie były
respektowane. Oczywiście, słyszał o punkach i innych im podobnych, jednakże zadymiony i
rozwrzeszczany świat, jaki ukazał się jego oczom, wprawił go w zdumienie. Około
pięćdziesięciu młodych osobników obojga płci w najdziwniejszych odzieniach tłoczyło się w
czymś w rodzaju niskiej wilgotnej piwnicy, podzielonej na ledwie oświetlone świecami salki.
Higgins nie zwracał uwagi na różne gorszące widoki. Z głośników dochodziły rytmiczne
dzwięki, od których pękały uszy.
Musiał przejść przez całą piwnicę, aby znalezć tego, kogo szukał. W pobliżu
prowizorycznego baru, który w razie kontroli można było natychmiast zlikwidować,
spoczywał  jak okręt na mieliznie  Filip Mortimer z głową opartą na pachołku
cumowniczym, służącym za stół. Obok stała prawie pusta butelka ginu. Hinduski barman
wycierał szklanki brudną ścierką.
 Jeden  Royal Salut  zamówił Higgins, ceniący sobie tylko prawdziwą whisky.
 Nie znam.
Higgins surowym spojrzeniem ocenił wybór napojów. Zadowolił się  J & B , mając
nadzieję, że alkohol zabije bakterie zawarte w szklance podanej mu przez barmana.
 Filip... Filip... niech się pan obudzi, jestem przyjacielem...
Inspektor najdelikatniej jak mógł potrząsnął młodzieńcem, od którego bił zapach taniego
ginu. Filip poruszył się, mruknął coś, podniósł głowę i ponownie popadł w otępienie. Higgins
nie miał dość siły, aby wyciągnąć go na zewnątrz. Zastanawiał się, co robić. Trzeba się było [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nutkasmaku.keep.pl