[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kanoniczne określa wiek 24 lata jako staropanieństwo, ale po tym okresie
większość przeszkód co do zawarcia ważnego małżeństwa już ustaje i nie ma
znaczenia.
Tylko dwóch gostków odważyło się do mnie podejść z opłatkiem,
oprócz wielu dziewcząt, które życzyły mi tego samego, co sobie, czyli
znalezienia odpowiedniego narzeczonego i rychłego wyjścia za mąż. Choć
nie czułam się zle w ich towarzystwie, wymknęłam się po angielsku, gdy
impreza zaczęła się dopiero rozkręcać.
W domu od progu mama poinformowała mnie, że wydzwaniał już dwa
razy za mną pan Mikołaj II. Nie minęła godzina i zadzwonił znowu. Tym
razem musiałam odebrać i dowiedzieć się, że wszystko już prawie gotowe na
mój przyjazd i żebym konkretnie określiła porę mojego przybycia, aby
kaczka była w sam raz. Cóż innego mogłam zrobić, odpowiedziałam, żeby
spodziewał się mnie koło dwudziestej. Na szczęście nasza rozmowa tym
razem była krótka. Przypomniało mi się, co mnie najbardziej w nim
denerwowało, właśnie takie wydzwanianie w mało odpowiednich
momentach, jakieś szpiegowanie mnie, narzucanie pewnych zachowań i
wiele innych drobiazgów. Ma jednak sporo zalet, których nie mają inni
absztyfikanci, sporo od niego można się nauczyć, jest gentelmanem pełnym
galanterii. Odebrał świetne wychowanie od swojej babci i zdobył bardzo
dobre wykształcenie.
Sama jestem ciekawa, jak spędzimy jutrzejszy wieczór. On jest trochę
dziwny. Wymyślił, że skoro nie spędziłam z nim sylwestrowej nocy (bez
podtekstów!), a on siedział kompletnie sam, podczas gdy wszędzie strzelały
radosne race, to urządzi specjalnie dla nas Sylwestra właśnie teraz. Brzmi
romantycznie. Co tam daty!
16 stycznia
Kilka minut po dwudziestej nacisnęłam guzik domofonu pana
Mikołaja. Po chwili usłyszałam pytanie: Czy to gość z Krakowa? i
zostałam wpuszczona do środka. Przywitaliśmy się jak starzy przyjaciele
szeroko otwartymi ramionami, uściskami i cmoknięciami. Od razu poczułam
się swojsko, niemal jak u siebie, ponieważ znam rozkład jego mieszkania i
zapamiętałam, gdzie, co mogę położyć i jak się rozgościć (prawie nic się u
niego nie zmieniło od mojej ostatniej wizyty półtora roku temu). Mikołaj nie
spieszył się, sam nie był gotowy, ani stołu jeszcze nie nakrył (poustawiał
tylko kilka rzeczy), jakby do końca nie dowierzał, że przyjadę.
Rozmawialiśmy swobodnie i wyjątkowo byliśmy mili dla siebie. Przyznam,
że ja się bardzo starałam; byłam radosna, dużo się uśmiechałam, wesoło
opowiadałam o tym i owym. Bardzo się kontrolowałam, żeby nie palnąć
jakiegoś głupstwa i nie zrobić czegoś nietaktownego. Wcześniej, po
nabożeństwie dziękczynnym, modliłam się, bym mogła być miła dla
Mikołaja, żebym mogła wytworzyć sympatyczną atmosferę. Wiedziałam, że
mogę mieć z tym kłopot z uwagi na własną drażliwość. Poprzednie nasze
spotkanie oko w oko zakończyło się dla niego niezbyt pomyślnie (jak on
mnie potrafi prowokować do negatywnych reakcji!). Uznałam wtedy, że
najwyrazniej nasza chemia jest całkowicie odmienna. Sama się dziwiłam, że
mimo tak wielu walorów i dobrej woli z jego strony więcej zaczęło mnie w
nim denerwować niż nastrajać pozytywnie. Minęło jednak trochę czasu i
najwyrazniej Mikołaj trochę się zmienił. On to samo zauważył we mnie,
stwierdził, że zmieniłam się na lepsze. Wypakowałam parę drobiazgów, które
przywiozłam dla niego, między innymi moją wiśnióweczkę, a on ją od razu
spróbował. Lubi słodkości, więc mu posmakowała. Od razu wdrożyłam się
do przygotowania sylwestrowej kolacji i jak już prawie wszystko było
gotowe, postanowiłam popracować nad swoim wyglądem, żeby było całkiem
elegancko. Założyłam kieckę, swoje wizytowe szpilki i biżuterię, a on
zauważył, że na ręce mam srebrną bransoletkę, którą mi podarował podczas
ostatniego naszego spotkania. Był zauroczony, sam też się przebrał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]