[ Pobierz całość w formacie PDF ]
— Pewnie policjant na motocyklu gonił jakiegoś automobilistę, który jechał z niedo-
zwoloną szybkością — odparła Dina, jednakże bez wielkiego przekonania.
— Gdzieś blisko... — powiedziała April.
— Jeżeli znowu kogoś zabili, to ja nie idę — rzekł Archie
— Och, dajcie spokój! — zirytowała się Dina. Po chwili jednak dodała z namysłem:
— Może byśmy się ubrali i spróbowali sprawdzić, o co chodzi?
W korytarzu rozległy się szybkie, zdecydowane kroki i w progu stanęła matka. Była
94
ubrana jak do pracy.
— Dlaczego jeszcze nie śpicie? — spytała.
— Spaliśmy już — rzekła Dina.
— Ale się zbudziliśmy — dodała April.
— Usłyszeliśmy syrenę — wyjaśnił Archie. — Znowu kogoś w sąsiedztwie zamor-
dowali!
— Macie bujną wyobraźnię! — energicznie i żywo zaprotestowała matka. — Za dużo
widzieliście kryminalnych filmów. Jazda do łóżek! — Dała Archiemu lekkiego klapsa:
— Spać, dzieci!
— Wy też, dziewczynki, nie bawcie się w Indian po nocy. — I matka zamknęła drzwi
stanowczym gestem.
— No — szepnęła w chwilę potem Dina — to już nie mamy wyboru!
Czuwała jednak przez parę następnych minut, nadstawiając uszu. To była na pew-
no syrena policyjna. Co mogło się zdarzyć? Gdyby policja znalazła pana Sanforda, syre-
na zawyłaby o wiele bliżej. Zatem nowe morderstwo? Po tajemniczych wypadkach, za-
obserwowanych tego wieczora w willi Sanfordów, Dina gotowa była we wszystko uwie-
rzyć. Spróbowała porozumieć się z siostrą. Ale April już spała. Wobec czego szepnąw-
szy: — Niech się dzieje co chce — Dina usnęła także.
Zbudził ją zapach smażonego boczku. April ocknęła się w tej samej chwili. Siedząc
na łóżku patrzały na siebie zaspanymi oczyma. Dina spojrzała na zegarek: było wpół do
jedenastej!
— Ach,April! — jęknęła. — Mamusia pracowała do późna w nocy. Powinnyśmy były
wstać wcześniej i zrobić dla niej kawę!
Wyskoczyły z pościeli, opłukały wodą twarze, naciągnęły szlafroki i zbiegły po scho-
dach na parter. Na półpiętrze minął je Archie, również w szlafroku, umyty, ale rozczo-
chrany.
— Hej! — wrzasnął zeskakując jednym susem z trzech ostatnich schodów. — Co tu
tak pachnie ?
W kuchni matka wesoło pogwizdywała pieśń o katastrofie starej lokomotywy. Bo-
czek rumienił się apetycznie na ruszcie, naleśniki skwierczały przysmażane na patelni,
maszynka do kawy bulgotała obiecująco, a na fajerce grzał się dzbanek przyrządzone-
go już kakao. Stół był nakryty, Henderson, uwiązany przed domem, z zadowoloną miną
obgryzał główki mlecza, a Jenkins, nad pustą już miseczką, oblizywał się ze smakiem.
— Ach, mamo! — wykrzyknęła Dina. — Myśmy miały zamiar...
— Dzień dobry — powiedziała matka. — Właśnie chciałam was zbudzić. — Matka
miała na sobie robocze spodnie i była wyraźnie zmęczona.
— Jak to się stało, że mamusia tak wcześnie dzisiaj wstała? — spytała April.
— Wcale się nie kładłam tej nocy — odparła matka zsuwając naleśniki na nagrzany
95
talerz. I bardzo rzeczowym tonem dodała: — Skończyłam książkę.
— Ach, mamusiu, jak to świetnie! — zawołała Dina.
— Jak wspaniale! — zawtórowała April.
— Hura! — wrzasnął Archie.
— Przestańcie mnie ściskać! — mówiła matka udając gniew. — Rozlejecie kakao.
Proszę przynieść gazetę, masło, syrop klonowy i popielniczkę. Żywo.
W ciągu sześćdziesięciu sekund śniadanie stało na stole.
W połowie czwartego naleśnika April spojrzała na matkę krytycznie:
— Mani nadzieję, że teraz mamusia pójdzie do fryzjera.W tym uczesaniu mama wy-
gląda, jak by wyszła z oka cyklonu.
— Zamówiłam już sobie godzinę u fryzjera na poniedziałek — odparła matka.
— Manicure także — stanowczo oświadczyła Dina.
— Koniecznie — zgodziła się matka. — Kto wie, może nawet zafunduję sobie ma-
saż twarzy.
— Mama się zrobi na lalę — powiedział Archie rzucając skórkę od boczku Jenkinso-
wi i wsuwając piątego naleśnika.
Wreszcie, jak zwykle na zakończenie śniadania, matka do ostatniej filiżanki kawy za-
paliła papierosa i otworzyła gazetę. Ledwie jednak wzięła ją do ręki, ziewnęła i rzekła:
— Spać mi się chce okropnie.
Wstała i ruszyła schodami na górę. Trójka Carstairsów eskortowała ją wiernie. Poka-
zała im grubą paczkę na stoliku obok maszynki z kawą.
— Jak przyjdzie goniec z agencji, dajcie mu to. Dobranoc. — W połowie schodów
przystanęła, jakby sobie coś przypominając: — Szkoda, że to wczorajsze przyjęcie nie
bardzo wam się udało — powiedziała.
Dina otworzyła usta ze zdumienia, a April spytała:
— Ha?
— No, przecież było cały wieczór tak cicho — odparła matka — że chyba nie bawi-
liście się dobrze.
— Bawiliśmy się wspaniale — rzekła Dina.
— Cieszy mnie to — powiedziała matka i ruszyła po schodach dalej. — Do zobacze-
nia!
Troje Carstairsów popatrzyło po sobie.
— Albo mamusia ogłuchła — oznajmiła uroczyście Dina — albo była naprawdę
wczoraj wieczór bardzo zajęta pisaniem. — Westchnęła kręcąc głową. — No, chodźmy!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]