do ÂściÂągnięcia | pobieranie | ebook | download | pdf

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wszystko wina Mammona i skanalizowanych miast.
Był nieprzejednanym wrogiem industrializacji,
funkcjonalizmu i modernizmu, nawet jeżeli sam nie
zadowalał się wychodkiem na podwórzu.
Oprócz szwedzkiego dziadek nie znał żadnego
innego języka. Pojedyncze słowa zasłyszane podczas
przymusowych podróży do obcych krajów pojawia-
ły się czasem bez ładu i składu. Gdy chciał zamówić
w hotelu wodę po goleniu, poprosił kiedyś:
165
 Aqua caldo pour rasieren, please.
Włoski, francuski, niemiecki i angielski w pięcio-
wyrazowym zdaniu. Zorientowawszy się, co powie-
dział, dziadek zaczął chichotać. Pózniej często tak mó-
wiliśmy  Aqua caldo pour rasieren, please.
W hotelu o nazwie Pensione Dltalia dostałam własny
pokój z balkonem i widokiem na morze.
Zakochana w Renzo, hotelowym kelnerze, próbo-
wałam nauczyć się włoskiego ze starych rozmówek
dziadka z 1900 roku. Nie miałam jednak większego
pożytku z fraz, które kilkadziesiąt lat wcześniej wy-
krzykiwano na ulicach:  Idzie człowiek z lodem!",
 Gozdziki dla świętych!",  Zwieży torf!".
Wymykałam się nocą z pokoju i spotykałam z Ren-
zo w hotelowym parku, rozmówki nie były mi po-
trzebne.
Za dnia siedziałam na balkonie i zapatrzona
w pozorne piękno Morza Zródziemnego, malowa-
łam akwarele, rysowałam i pisałam.
 Człowiek powinien uczyć się od przyrody 
powtarzał dziadek.
I siedział zamknięty w hotelowym apartamen-
cie, mozoląc się nad pisaniem, próbując poskromić te
wszystkie słowa.
Gdy mu nie szło, zrzucał winę na babcię.
A wtedy babcia wychodziła ze mną do miasta. Fun-
dowała lunch w trattorii  omlet z jaj prosto od kury
166
z młodym szpinakiem, pomidorami i parmezanem. Po-
pijałyśmy lekkim białym winem z okolicznych winnic.
Dziadek zamawiał do pokoju coś lekkostrawnego,
musiał dbać o swój delikatny żołądek. Zawsze z brzu-
chem owiniętym ocieplaczami z surowej wełny. Na
Riwierze Włoskiej nie robił wyjątku.
Obiady jedliśmy razem w hotelu; pewnego wie-
czoru podano zabajone, ulubiony deser wiekowego
Gustava Adolfa  dziadek znał króla osobiście.
Po obiedzie, w portowym barze, dziadek zamawiał
ziołowy likier i wychylał kieliszeczek albo dwa. Bab-
cia nie piła nic.
Myślę, że czuli się tam dobrze w swoim towarzy-
stwie, nawet jeżeli dziadek zrzucał winę na babcię,
gdy pisanie szło mu jak po grudzie.
Nie zastanawiałam się nad ich małżeństwem, by-
li przecież tacy starzy. Podobno w młodości dziadek
miał opinię niezłego kobieciarza, ale nic mi więcej na
ten temat nie wiadomo.
W drodze powrotnej z Włoch do Bergshamry zatrzy-
maliśmy się w Awinionie, gdzie przejmujący mistral
wiał przez słynną połowę mostu i gdzie nocą spaliśmy
na prowansalskich pierzynach. W Grenoble odwie-
dziliśmy rodzinę dziadka, tę samą, z której wywodził
się Jean Francois Regis Cadier.
Wesolutki dziadek mówił kompletnie niezrozu-
miałym francuskim.
167
Mijały lata.
Rodzice taty się zestarzeli. Z powodu zaćmy bab-
cia prawie nie odróżniała dnia od nocy, dziadek za-
chorował na raka.
Wyszłam za mąż, w naszym domu dominowały
meble z pchlich targów, kontenerów na śmieci i wy-
przedaży organizowanych przez Armię Zbawienia,
ale latem, pod nieobecność babci i dziadka, wyjeżdża-
liśmy do Bergshamry.
Mieliśmy wprowadzić się tam 20 lipca, w upalny
i suchy czwartek. Wysiadając z autobusu, zobaczyli-
śmy unoszący się znad domu dym.
 To na pewno ze szklarni  powiedzieliśmy.
Ale już po chwili się okazało, że to nie ze szklarni.
Paliła się cała Bergshamra; z fortepianu w salo-
nie został tylko czarny szkielet. Spłonęły słynne szafy
Malmstena, spaliły się stoły i krzesła. Spłonęły podło-
gi, po których dziadek chodził w wełnianych skarpe-
tach i rzemiennych sandałach, a także firanki z czer-
wonym roślinnym szlaczkiem.
Spłonęły albumy ze zdjęciami jego rodziców, choć
część z nich ocalała.
Zresztą dzięki mnie.
Dziadek nie zobaczył obrazu zniszczenia. Nigdy
nie wrócił do swojej ukochanej posiadłości w Bergs-
hamrze, zmarł w borgholmskim szpitalu 13 sierp-
nia 1972 roku.
MLEKO W PROSZKU
Asa i ja spędzałyśmy wakacje w Bergshamrze albo
na prywatnych kwaterach na wyspach Archipelagu
Sztokholmskiego, w towarzystwie taty, jego braci, ich
żon i kuzynów.
Na wyspach nie było prawdziwego mleka.
Mieliśmy ze sobą prowiant z miasta, taszczyliśmy
go w olbrzymich plecakach, siatkach i torbach. Nie
robiliśmy nic innego, tylko dzwigaliśmy, wynosiliśmy
i wnosiliśmy. Od pomostu, przy którym cumował sta-
tek, biegły w górę nie kończące się schody, aż do ska-
łek  na nich stał wynajęty przez nas dom.
Zamiast normalnego mleka w skład prowiantu
wchodziło mleko w proszku; żeby uzyskać mleko
w płynie, rozpuszczało się ten biały pył w ohydnej
wodzie, którą czerpaliśmy z odległej studni.
To właśnie na jednej z tych wysp, Svartloga, o mało
co nie utonęłam. Moja mama nie umie pływać, dlate-
go za wszelką cenę starałam się nie dopuścić do tego,
by dowiedziała się o tym incydencie. Za żadne skarby
nie mogło do niej dotrzeć, że coś, czego najbardziej
się obawiała, prawie doszło do skutku.
Rodziców trzeba zawsze chronić, ot co. Rodzice są
słabi jak lód, który powstaje nocą, gdy mróz ścina je-
zioro, jak szreń, jak porcelana marki Rórstrand.
170
Mleko w proszku. Pamiętam, że pewien wujek
miał w zwyczaju przygotowywać mleko w dzban-
ku, a pózniej stawiał je w chłodnym miejscu. Jeżeli
w ogóle istniało jakieś chłodne miejsce na tych roz-
grzanych i suchych wyspach z kłującym sosnowym
igliwiem pod stopami.
Gdy mleko się odstało, trzeba było je wypić, bez
narzekania na paskudny smak. Chcąc przekonać
nas do picia, wujek powiedział kiedyś, że to końskie
mleko.
Końskie mleko!
Jak gdyby na przykład Arnljot, arden moffy, po-
trafił dawać mleko.
Wujek na pewno chciał dobrze. Artysta ze Sztok-
holmu  cóż taki mógł wiedzieć o mleku?
Przed wyjazdem na wyspy albo zaraz po nim, albo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nutkasmaku.keep.pl