[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Tak, kocham cię. Powinnaś o tym wiedzieć. Zawsze kochałem. Broniłem się
przed uczuciem, uciekłem przed nim, żeby się chronić. Wmawiałem sobie, że w ten spo-
sób ochraniam również ciebie. Nie chciałem, żebyś miała na karku kalekę...
- Nie jesteś kaleką.
- Na razie. Chciałem być sławnym sportowcem, oceniałem siebie przez pryzmat
rugby, popularności, zajmowanej pozycji. - Usta wykrzywił mu ironiczny uśmiech. -
R
L
T
Wcześniej nie posiadałem wyraznej tożsamości, więc gdy mi to odebrano, odniosłem
wrażenie, że znowu nic nie mam. %7łe jestem niczym... również dla ciebie.
- Ale...
- Nie jestem mężczyzną, którego kochałaś cztery lata temu. Zmieniłem się. Nie je-
stem już świetnym sportowcem ani utracjuszem.
- Wcale nie chcę, żebyś taki był - szepnęła Lucy. - Nigdy nie chciałam.
- Czyżby? - Uśmiechnął się kwaśno. - Tylko tak mówisz. Teraz mnie nie kochasz,
a wtedy jednak kochałaś, chociaż temu zaprzeczasz.
- Kochałam cię, ale...
- Boisz się, że cię zawiodę - rzekł ze smutkiem. - Nie ufasz mi. Widzę to i czuję,
gdy patrzysz na mnie, gdy ze mną rozmawiasz. Tylko gdy się kochamy, zapominam o
tym i...
- Nie mów tak. Przestań.
- Przecież to prawda. Wiem, jak zachowuje się człowiek ogarnięty strachem. Ja też
bałem się po usłyszeniu strasznej diagnozy. Myślałem, że strach mnie zabije. Nie wie-
działem, kim jestem, jakim człowiekiem będę bez rugby. Nie wiedziałem, czy zostanie
coś, co będziesz mogła kochać.
- Czyja to wina? - szepnęła Lucy.
- Panicznie bałem się przyszłości, tego, co mi przyniesie. Wątpiłem, czy spotka
mnie jeszcze coś dobrego. A jednak, gdy nagle się zjawiłaś, zacząłem mieć nadzieję.
Nadzieja jest niebezpieczna. Im bardziej człowiekowi potrzebna, tym mocniej się jej
czepia.
- Wiem.
- Niestety ilekroć zaczynałem mieć nadzieję, niszczyłaś ją. Nie kochasz mnie.
- Ależ ja cię kocham - zawołała. - Kocham cię bardziej niż wtedy. Jesteś silny, do-
bry, uczciwy... - Załamał się jej głos. - Bałam się, że się nie zmieniłeś.
Khaled ironicznie wykrzywił usta.
- Ja obawiam się, że za bardzo się zmieniłem, a ty boisz się, że za mało. Tyle stra-
chu...
- W miłości nie ma strachu - szepnęła.
R
L
T
- Może.
- Powiedz, gdzie byłeś, dokąd się wybierasz.
- Ojciec miał atak serca, stan był bardzo poważny. Postanowiłem natychmiast le-
cieć do Biryalu, ale gdy jechałem taksówką, zadzwoniono jeszcze raz i pocieszono, że
stan chorego się poprawił. Dlatego wróciłem i polecę jutro. Zostawiłem ci wiadomość w
komórce.
Nie sprawdziła, ponieważ zapomniała doładować baterię.
- Bardzo mi przykro - szepnęła.
- Mnie też.
Khaled odwrócił się, a serce Lucy przeszył kłujący ból.
- Opuszczasz mnie? - wykrztusiła ledwo dosłyszalnie.
- Jutro jadę do chorego ojca.
Klamka zapadła. Czyli jednak ją zostawi! Doprowadziła go do tego, że odjeżdża na
zawsze. Los jest okrutnie złośliwy. Odzyskała ukochanego, lecz znowu go traci. Tym
razem z własnej winy.
Khaled powoli szedł do sypialni. Przypomniała sobie, jak zaufał jej, zwierzył się ze
swej słabości i obaw. Po krótkim wahaniu poszła za nim, stanęła na progu. Gdy zoba-
czyła, że przegląda resztę pozostawionych rzeczy, zrozumiała, że chce wszystko zabrać.
- Nie odjeżdżaj.
- Mój ojciec jest poważnie chory. Mam obowiązki.
- Nie zostawiaj mnie - szepnęła błagalnie.
- Zostawić ciebie?
- Kocham cię. Kocham takim, jakim jesteś
- Mówisz poważnie? - spytał z niedowierzaniem.
- Kochasz takiego drania?
- Posłuchaj...
- Krytykujesz mnie, nie zdając sobie z tego sprawy. - Spojrzał na nią z pogardą i
złością. - Jak możesz twierdzić, że mnie kochasz, gdy jednocześnie podejrzewasz, że
znowu cię zostawię? Ja nauczyłem się wiele na swoich błędach. A ty?
Lucy wreszcie zrozumiała, o co mu chodzi.
R
L
T
- Nie zostawisz mnie?
- Jadę do chorego ojca. Jeśli chcesz, możesz też jechać. Nie porzucam cię - mówił
wyraznie poirytowany.
- Ale...
- Wiem, że bardzo cię zraniłem. Czy możesz mi wybaczyć?
Lucy rozpłakała się.
- Tak.
- Trzymałem się na dystans, żebyś mogła spokojnie podjąć decyzję. - Uśmiechnął
się smutno, a zarazem czule. - %7łebyś mogła namyślić się, czy mnie kochasz.
- Kocham - wykrztusiła przez ściśnięte gardło.
- W tym cały problem.
- Problem?
- Właściwie nie. - Pokręciła głową i uśmiechnęła się przez łzy. - Tak bardzo się
bałam. To wina strachu.
- Wiem.
- Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo się boję, aż zrobiło się za pózno. Uświa-
domiłam sobie, że znowu masz nade mną władzę, znowu możesz mnie zranić. Przerażała
mnie taka perspektywa. - Pociągnęła nosem. - Nie chcę się bać.
- Więc się nie bój. Nie zostawię cię. Nie jestem podobny ani do twojego ojca, ani
do siebie sprzed czterech lat.
- Wiem. Wreszcie to rozumiem, ale bałam się uwierzyć, zaufać ci.
- Nie porzucę ciebie ani naszego dziecka. Kocham was. Jesteście moją rodziną,
moim życiem. Czy naprawdę kochasz człowieka, który nie może grać w rugby, ale który
bardzo cię kocha? - Uśmiechnął się krzywo. - Czy będziesz kochać przyszłego króla?
- Tak. - Ujęła jego twarz w dłonie. - Na pewno.
- Już nie będzie więcej strachu, oboje przestaniemy się bać, prawda?
- Tak.
Poczuła się wolna. Zamiast strachu przepełniała ją miłość. Khaled mocno ją przytu-
lił, czuła bicie jego serca.
Nie musieli nic mówić. Uwierzyli, że łączy ich prawdziwa miłość.
R
L
T
[ Pobierz całość w formacie PDF ]