[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Przypomniał sobie, jak straszliwą siłą jest pożądanie. Od
dając się w jego władzę, całkiem przestaje się myśleć. Wie
dział to od dawna, od czasów Lorraine. Następstwa błędu
ciągnęły się za nim przez całe życie.
Dla siebie sprzed lat miał usprawiedliwienie: był wtedy
prawie dzieckiem. Nie wolno mu jednak powtórzyć tego sa
mego błędu. Choć wbrew głosowi rozsądku musiał przyznać,
że pożądanie wciąż w nim tkwi, niemal go rozsadza. Nie
pozostawało mu nic innego, jak bezlitośnie je ignorować.
Raptem przyszło mu do głowy, że może już być za pózno.
Ziarna niezadowolenia zaczęły kiełkować. Pierwszy raz w ży
ciu Michael pragnął mieć więcej, niż miał.
ROZDZIAA
Sabrina nalała do miseczki gorącego sosu, postawiła ją na
tacy obok talerza z tortillą i przeszła do pokoju. Nie był to
może posiłek najbrdziej dietetyczny, ale w sobotni wieczór,
po kilku godzinach pracy, nie mogła się zdobyć na przygoto
wanie niczego więcej.
Ktoś zapukał do drzwi, więc podniosła się, choć niechętnie.
Nie miała najmniejszej ochoty zabawiać nieproszonych gości.
Chciała poleniuchować, ciesząc się swobodą i spokojem.
Przez koronkową firankę, zasłaniającą szybkę w drzwiach,
zobaczyła twarz Colina i nagle poczuła się jeszcze bardziej
zmęczona. Oparła czoło o chłodną, pomalowaną na biało,
drewnianą płytę drzwi. Czyżby ten chłopak naprawdę nie
wiedział, kiedy należy sobie powiedzieć stop"?
- Co ty tutaj robisz, Colin? - Nie było to zachęcające
powitanie, ale bynajmniej o to nie dbała. Przez ostatnie tygo
dnie zachowywała się wobec niego taktownie i do rticzego
dobrego to nie doprowadziło.
Colin zdawał się nie zauważać jej niechętnego tonu-
- On nie może mi tego zrobić. - Głos mu drżał.
Gdy Sabrina weszła za nim do pokoju, odwrócił się twarzą
do niej.
- Kto ci nie może czego zrobić?
- Jak to kto? Mój ojciec. - Cały się trząsł, usta mu drżały,
jakby był na granicy płaczu. - Wstrzymał mi kieszonkowe.
Powiedział, że jak będę potrzebował pieniędzy, to muszę je
sam zarobić.
Sabrina się żachnęła. Już myślała, że stało się coś złego,
a tymczasem Colin po prostu stroi fochy.
- Mam pracować w domu towarowym przez całe lato,
a jak zacznie się szkoła, to przejdę na godziny. Zaczynam od
poniedziałku w magazynie. I wiesz, czym się mam zajmo
wać? Organizacją wywózki śmieci!
- Co w tym złego?
Brawo, Michaeli Od dawna była zdania, że Colin po
winien spróbować, jak smakuje praca, i co oznacza codzien
ny obowiązek. Pobłażanie młodym ludziom wypacza im cha
rakter.
Colin wlepił w nią wzrok, jakby właśnie wyrosła jej druga
głowa.
- A co w tym dobrego? Powiedział mi, że muszę się na
uczyć zawodu od podstaw. To poniżające.
- Praca nie jest poniżająca. Naprawdę poniżające jest bra
nie pieniędzy za nic.
Drętwy wyraz twarzy wskazywał, ze Colin pozostał głuchy
na sens tych słów Przez całe życie dostawał wszystko, czego
tylko sobie zażyczył. Kto mógł winić go za to, że chciał tylko
brać?
- On chce mnie upokorzyć - upierał się Colin. - Jeśli mam
pracować, to dlaczego nie w dziale promocji? Przecież zeszłe
go lata ci pomagałem.
- Pamiętam - stwierdziła kwaśno. - Ile razy cię potrzebo
wałam, gdzieś się włóczyłeś. Prawdę mówiąc, Colin, słaby był
z ciebie pomocnik. - Wyglądało na to. że brutalna szczerość
była konieczna.
- Ale magazyn! - Z wojowniczej postawy Colina nic już
nie zostało. Był całkiem załamany. - On mnie nienawidzi.
- Wcale nie. - Westchnęła, modląc się, żeby starczyło jej
cierpliwości. - Ojciec po prostu chce, żebyś dokładnie przyj
rzał się wszystkiemu po kolei. On tak samo zaczynał. Co
w tym złego?
- Babka uczyła mnie zawodu, a wcale nie kazała mi pra
cować w magazynie. On nie ma prawa tego robić! - znów się
zaperzył.
- Obawiam się, że jednak ma prawo. - Odgarnęła mu
jasne włosy z czoła. Potem dla pokrzepienia uścisnęła go za
ramiÄ™. - Jest twoim ojcem.
- Aadny mi ojciec. - Gorzko się zaśmiał i szarpnięciem
oswobodził ramię. Podszedł do okna. Odwróciwszy się, spoj
rzał na nią z wyrzutem. - Podrzucił mnie babce i przez sie
demnaście lat nie pamiętał o moim istnieniu.
Czyżby Michael rzeczywiście był zdolny do czegoś takie
go? Nie, w to nie mogła uwierzyć. Nie sprawiał wrażenia
człowieka, który uchyla się od odpowiedzialności.
- Rozumiem, że znalazłeś się w trudnej sytuacji. Powinie
neś jednak dać sobie trochę czasu na poznanie ojca, musicie się
do siebie przyzwyczaić...
- Bez przerwy się do czegoś wtrąca. Zawsze wtykał nos
w nie swoje sprawy. Podobno z troski o mnie.
- Zdecyduj siÄ™, Colin. JesteÅ› porzuconym dzieckiem czy
nie? - Ogarnęła ją irytacja. Spojrzała surowo na chłopaka.
- Moim zdaniem, grubo przesadzasz.
Musiała uzmysłowić mu, jak się rzeczy naprawdę mają.
Patrząc na jego zagniewaną twarz, zauważyła meszek na poli
czkach. Colin był jeszcze taki młody. Nagle złagodniała. Za
nic w świecie nie zgodziłaby się mieć znowu siedemnastu lat.
Chciała wziąć go za ręce, ale je cofnął, wcisnął do kieszeni
spodni i odwrócił się do okna.
- Posłuchaj, Colin - odezwała się spokojnie. - Zamiast się
obrażać, powinieneś pomyśleć o przywilejach, które trakto
wałeś jak coś oczywistego.
- Jakich przywilejach? - Spojrzał na nią z zaciętą miną.
- No o pieniądzach, określonych prawach..:
-PrychnÄ…Å‚ pogardliwie.
- Nie lekceważ sobie tego! Wiem, że do zarabiania na życiemusis
- On chce mnie zniszczyć. - Colin znów dramatyzował.
Podszedł do sofy, opadł na nią i ukrył twarz w dłoniach.
Mimo rozdrażnienia Sabrina uśmiechnęła się pod nosem.
Może to i dobrze, że Colin do niej przyszedł. W takiej des
[ Pobierz całość w formacie PDF ]