[ Pobierz całość w formacie PDF ]
istnieje nadzieja na przeżycie.
- Czy chcesz powiedzieć, że dalsze bywanie na ta-
kich koktajlach może być ryzykowne dla mojego zdro-
wia?
- Oczywiście.
- W takim razie proszę o świadectwo lekarskie na
piśmie - mruknął z uśmiechem.
- Wolałabym wystawić ci receptę, Mac. - Wypiła łyk
szampana i mrugnęła do niego porozumiewawczo.
- Tak? I co chciałabyś mi zalecić?
Danny wzięła głęboki oddech.
- Żebyś przeniósł się na stałe na australijskie odlu-
dzie - odparła, obserwując uważnie wyraz jego twarzy.
Nie była pewna, czy nie posunęła się zbyt daleko. Ale
przyjęcie wydało jej się tak nużące i pretensjonalne, że
wolałaby siedzieć teraz w pubie Maisy.
- Ach, tu jesteś, mój drogi - powiedziała pani Mac-
Kenzie afektowanym tonem, podchodząc do syna. - Czy
mogę porwać na chwilę twoją australijską przyjaciółkę?
Przyszedł właśnie ambasador Australii. Jestem pewna, że
on i jego żona chętnie poznają swoją rodaczkę.
- Wspaniale, mamo. W takim razie chodźmy tam ra-
zem.
- Prawdę mówiąc, chciałam cię prosić, żebyś poroz-
mawiał tymczasem z ministrem Matthewsem, kochanie.
On stoi tam w kącie i wydaje się okropnie znudzony, a ja
nie chcę, żeby ktokolwiek nudził się na moich przyję-
ciach.
- Skoro tak ci na tym zależy, mamo, to dlaczego nie
zajmiesz się nim sama? Przecież...
- W porządku, Mac - przerwała mu cicho Danny,
zdając sobie sprawę, że jego matka chce z nią poroz-
mawiać. - Chętnie poznam pana ambasadora.
Uśmiechnęła się pogodnie, a Sebastian, nie mając
wyboru, zostawił je same. Pani MacKenzie ruszyła po-
woli w głąb sali.
- Przede wszystkim, droga doktor Thompson - za-
częła cicho, starannie wymawiając słowa - mój syn nie
ma na imię Mac, tylko Sebastian. Byłabym wdzięczna,
gdyby zechciała pani o tym pamiętać.
- Oczywiście - wybąkała Danny, zastanawiając się,
czy pani MacKenzie mogło w ogóle przyjść do głowy, że
jej syn polubił imię Mac.
- Chyba sama pani dobrze wie, że nigdy nie dopaso-
wałaby się pani do stylu życia mojego syna. Od chwili,
kiedy panią ujrzałam, zdaję sobie sprawę, że wasze oso-
bowości są zupełnie nieporównywalne. Jak ser i kreda. -
Uśmiechnęła się słodko. Każdy z obserwujących ich go-
ści musiałby odnieść wrażenie, że prowadzą przyjazną
wymianę zdań. - Jest pani dość ładna, choć ten typ urody
mnie osobiście wydaje się bardzo pospolity, więc rozu-
miem, że syn mógł dla pani na chwilę stracić głowę. Ale
jeśli oczekuje pani deklaracji uczuć i trwałego związku,
to radzę pani o tym zapomnieć.
- Dlaczego, pani MacKenzie?
- Dlatego, że znam mojego syna. Znacznie lepiej niż
pani. On nigdy nie zdecyduje się na wyjazd z Anglii, a
pani, szczerze mówiąc, nie bardzo psuje do tutejszych
warunków. On był zachwycony krótką wycieczką w tam-
te strony, ale przecież nie osiedli się na stałe w jakiejś
zabitej deskami dziurze na końcu świata. Został wy-
chowany w poczuciu obowiązku wobec swej rodziny i
sfery, z której pochodzi.
Danny musiała przyznać jej w duchu rację. Sebastian
miał silne poczucie obowiązku, między innymi za to tak
bardzo go kochała... Pani MacKenzie zatrzymała się i
spojrzała jej prosto w twarz.
- Więc niech pani lepiej zostawi go w spokoju, dok-
tor Thompson - powiedziała z naciskiem. - On szybko
zapomni o waszej przygodzie i wróci do swego unor-
mowanego życia. Jeśli popełniła pani ten błąd, żeby się
w nim zakochać, to może pan; zrobić dla niego tylko
jedno: zostawić go w spokoju. A teraz - dodała z czarują
cym uśmiechem - chodźmy przywitać się z ambasadorem
i jego żoną.
Danny zauważyła, że Sebastian przez cały czas bacz-
nie ją obserwuje, więc zdobyła się na uśmiech, by dodać
mu otuchy. Ale w głębi duszy wiedziała, że jego matka
ma rację, że on nigdy nie zdecyduje się na przeprowadz-
kę do Australii.
Nawet gdyby tam przyjechał, to nasz związek nie
miałby większych szans na przetrwanie, pomyślała z ża-
lem. Kocham go z całego serca, ale muszę przyznać, że
ta znajomość nie ma perspektyw. Westchnęła ciężko i
postanowiła pogodzić się z rzeczywistością. Wiedziała,
że jeśli tego nie zrobi, nie będzie mogła normalnie funk-
cjonować.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Weekend w Londynie upłynął Sebastianowi i Danny
bardzo przyjemnie. Cieszyła się każdą chwilą spędzoną
w jego towarzystwie, zdając sobie sprawę, że wspo-
mnienia o tych dniach będą musiały jej wystarczyć na
resztę życia.
Kiedy w końcu wrócili do jego domu, oboje byli cał-
kowicie wyczerpani.
- Sama nie mogę uwierzyć, że nakupiłam aż tyle
rzeczy - powiedziała, nastawiając czajnik.
- No cóż, sama powiedziałaś, że chcesz iść na całość.
- I myślę, że mi się to udało. - Uśmiechnęła się na
myśl o jego protestach, kiedy postanowiła mu kupić parę
dżinsów. „Przecież ty kupiłeś mi suknię", powiedziała
nie bez racji, a on w końcu wyraził zgodę. Nalegała, żeby
miał je na sobie podczas jazdy do domu i z przyjemno-
ścią stwierdziła, że doskonale na nim leżą.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]