do ÂściÂągnięcia | pobieranie | ebook | download | pdf

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Szef położył na desce rozdzielczej nieduże pudełko wielkości kasety magnetofonowej.
- To urządzenie uniemożliwiające podsłuch naszej rozmowy - oświadczył.
Całą drogę do Warszawy opowiadał mi o swoich przygodach. Przedstawił mi też plan
poszukiwań Kaukaskiego Wilka. Odwiozłem szefa do domu i gdy położyłem się do własnego
łóżka, długo nie mogłem zasnąć.
Następnego dnia stawiłem się z samego rana w gabinecie Pana Samochodzika. Na
jego biurku znowu leżało to małe pudełeczko.
- Po pierwsze, pojedziesz po Leśnika - rozkazał mi. - W operacji, w którą
zaangażowali się agenci wywiadów, nie możemy sobie pozwolić na błędy.
Leśnik, a właściwie Michał, był komandosem ze sławnej jednostki GROM. Okazał
nam wielką pomoc w czasie poszukiwań oryginalnych dokumentów  Walkirii , czyli planów
obalenia Hitlera, które ukryto na Mazurach. Teraz szef zadecydował, że jego umiejętności
przydadzą się nam. Mieliśmy zgodę na jego  wypożyczenie , choć sam zainteresowany
jeszcze o tym nie wiedział. Moim zadaniem było zwerbowanie go do naszej misji.
- Michał jest teraz na poligonie w Bemowie Piskim pod Orzyszem - poinformował
mnie pan Tomasz. - Zgłosisz się do komendanta poligonu, który powie ci, gdzie szukać
Leśnika. Potem spotkamy się w Rucianem-Nidzie
Po kwadransie pędziłem już na Mazury. W południe zameldowałem się w gabinecie
komendanta poligonu.
- Wiem, o co chodzi - powiedział na wstępie komendant.
Był to mężczyzna średniego wzrostu z ogromnym wąsem. Sprawiał wrażenie
groznego, lecz w jego oczach błyszczały wesołe ogniki. Przypominał przedwojennego
rotmistrza ułanów.
Czekał już na mnie terenowy mercedes z kierowcą. Młody żołnierz służby zasadniczej
bez słowa zawiózł mnie na skrzyżowanie pomiędzy Szwejkowskimi Wzgórzami a
Oszczywilskimi Pagórkami. Wysiadłem i mercedes natychmiast odjechał. Zostałem sam,
chyba w najwyższym punkcie poligonu. Mimo palącego słońca czułem porywy silnego i
chłodnego wiatru. Po chwili znalazłem się w tumanie kurzu wzniesionego w górę gąsienicami
bojowych wozów piechoty i kołami ciężarówek zamaskowanych gałęziami krzewów.
- Pan do tego komandosa? - zapytał mnie barczysty major w czarnym berecie wojsk
pancernych.
- Tak - odpowiedziałem.
- Tu Bravo pięćset jeden do Tango trzysta - powiedział major do radiotelefonu
zawieszonego u pasa. - Mamy gościa do Jamajki. Wykonać sto dwa.
- Tu Tango trzysta, wykonać sto dwa, zrozumiałem - padła odpowiedz.
- Po lewej stronie mamy strzelnicę czołgową, po prawej strzelnicę artyleryjską, a
środek zarezerwowano na pas taktyczny - tłumaczył mi major. - Ten pana komandos jest tam -
ręką wskazał odległy las. - Za rzeczką Dziękałówką prowadzi szkolenie survivalowe dla
litewsko-polskiego batalionu sił pokojowych ONZ. Dziś ten batalion naciera na mieszaną
jednostkę pancerną polsko-niemiecką ze Szczecina. Zadaniem atakujących jest
przeprowadzenie kilku akcji dywersyjnych na tyłach wroga. Tylko niemieccy obserwatorzy
wiedzą, gdzie może być ten komandos.
Czekaliśmy jeszcze dwie minuty, gdy usłyszałem w powietrzu znany mi dotąd tylko z
filmów odgłos pracy silnika amerykańskiego helikoptera UH-1 Bell. Jest to maszyna
wielozadaniowa; najczęściej była używana przez amerykańskie wojska w Wietnamie.
Zmigłowiec, który zawisł nad naszymi głowami miał niemieckie oznaczenia przynależności
państwowej. Pilot posadził maszynę, a major pchnął mnie w jej stronę.
- Uważaj pan na głowę! - zawołał na pożegnanie.
Wsiadłem do helikoptera. Z przodu siedziało dwóch pilotów, a w przedziale
transportowym dwóch oficerów niemieckich i polski kapitan. Ten oficer podał mi hełm ze
słuchawkami.
- Nie ma sensu krzyczeć i tak nie wygramy z rykiem silnika - powiedział kapitan. -
Polecimy na pozycję Jamajka dwieście. Dalej musi pan sobie sam dać radę. Proszę się
trzymać.
Nikt nie martwił się otwartymi na oścież drzwiami. Poczułem się jak bohater filmów
wojennych o Wietnamie, gdy Bell wzniósł się w powietrze, przechylił się na prawo, tak że o
mało nie wypadłem na zewnątrz i ostro ruszył do przodu. Lecieliśmy na wysokości kilkunastu
metrów. Pod nami migał typowy krajobraz poligonu: okopy, piaskowe drogi rozjeżdżone
gąsienicami, kolumny pieszych. Nagle w słuchawkach usłyszałem dzwięki rock n rollowych
piosenek z lat sześćdziesiątych. Piloci postanowili popisać się swymi umiejętnościami i
zaczęli prawdziwy taniec pomiędzy czubkami drzew. Zaparło mi dech w piersiach, gdy
helikopter ostro wznosił się przed jakimś laskiem i potem ostro pikował ku ziemi, by
wyrównać lot ledwie kilka metrów nad ziemią. Oficerowie niemieccy widząc moją minę
uśmiechnęli się. Pilot obrócił się w fotelu, spojrzał na mnie i podniósł kciuk ku górze.
Odpowiedziałem mu tym samym gestem. Wtedy on zakręcił w powietrzu palcem robiąc
kółko, potem skierował palec do dołu, wskazał na mnie, a potem na drzwi.
- Wszystko jasne - powiedziałem po niemiecku do mikrofonu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nutkasmaku.keep.pl