do ÂściÂągnięcia | pobieranie | ebook | download | pdf

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się takich u nas załatwia, chociaż was czterech kozaków, a ja jeden. A ty tam nie sięgaj po
kosę (to było do Czwórki) bo ci tak łapę przetrącę, że po nic nią w życiu nie sięgniesz!
Poskutkowało.
Usiedli na krzesłach grzecznie. A Baziak nawet z aprobatą pokiwał głową.
- Tak z wami trzeba. Ale ja się jeszcze nauczę - powiedział.
Wyciągnął do mnie rękę.
- Daj grabę, stary, przepraszam, ale wiesz, że jak swego nie upilnujesz, to obcy ci o to
nie zadba.
Wymieniliśmy nie wiem już które tego dnia uściski dłoni z Baziakiem i całą resztą.
Wreszcie wzniosłem szklankę z napojem Hoop.
- No to, bracia, za jutrzejszą robotę!
Naraz zadzwonił telefon komórkowy Baziaka. Ten obojętnym i lekceważącym
ruchem sięgnął po niego i nagle zesztywniał. Ba, prawie poderwał się z fotela.
- Tak. Jest, proszę pana. Oczywiście, nie zapomnimy. Tak, o dzień pózniej. Nie ma
sprawy. Dla pana wszystko. Zawsze może pan na mnie liczyć. Do widzenia...
Ocierając pot z czoła jedną ręką, drugą odłożył telefon na szafkę.
Wokół panowało milczenie.
Przerwał je dopiero sam Baziak mówiąc:
- Dzwonił pan Zero.
Podobnie musiało wyglądać mrowisko, gdy ktoś wetknie w nie kij: bezładna
bieganina tu ubogacona o równie bezładne okrzyki. Wreszcie cisza i bezruch.
Pierwszy odezwał się drżącym głosem Trójka:
- Czego chciał pan Zero? Baziak usiłował się uśmiechnąć.
- Niczego szczególnego. Po prostu przesunął termin akcji o jeden dzień. Tak więc
startujemy nie jutro w nocy, ale pojutrze. Aha - odwrócił się do mnie - ciebie szczególnie
przeprasza za zwłokę. Na razie życzy połamania gnatów nam wszystkim.
- Hura! - odpowiedzieliśmy zgodnie i sięgnęliśmy kto po kieliszek, kto po szklankę z
napojem Hoop.
- Aha, jeszcze jedno - przetarł zachodzące już pijacką mgłą oczy Baziak - pan Zero
chce, żebyśmy jutro odwiedzili olsztyński zamek. Mamy jeszcze raz przyjrzeć się, którędy
nawiewać w razie czego, a Piątka sprawdzi aparaturę alarmową, czy nie sprawi mu zbytniego
kłopotu. A teraz wszyscy... - tu potoczył zdumionym okiem po kolesiach, którzy już rozparci
w rozmaitych pozach spali pochrapując z lekka na stole - spać - dokończył i padł nosem w
szczególnie urodziwe pęto kaszanki. Po chwili salon zatrząsł się od chrapania Baziaka.
Spokojnie zadzwoniłem do niepokojących się o mój los chłopców. Uspokoiłem ich i
zdałem krótką relację z popijawy baziakowców. Ostrzegłem też, że akcja włamania do
olsztyńskiego zamku przesuwa się o dzień. Tak więc i dzień pózniej mają zawiadomić policję,
gdybym się nie zgłosił i wtedy dopiero przekazać władzy speca. No i zaleciłem, żeby się nie
denerwowali, na co Aukasz odpowiedział:
- Zdenerwować się, ale nie ma czym? Niech lepiej pan doradzi, jak uspokoić speca, bo
on ciągle błaga nas o łaskę i darowanie mu życia. Inna sprawa, że Andrzej co raz schodzi do
niego i złożonymi jak pistolet palcami celuje w niego.
- A żeby was! Skończcie z tymi głupimi żartami z człowieka, który myśli, że jego
życie jest w ciągłym zagrożeniu!
- Będziemy już grzeczni - odpowiedział Andrzej.
- Trzymajcie się. Na razie.
- Do zobaczenia, szefie. Ale Andrzej już idzie, żeby dręczyć speca!
- A róbcie co chcecie! - wyłączyłem telefon.
Moi wspólnicy spali nadal. Przez chwilę przemknął mi przez głowę charytatywna
myśl, żeby ich poukładać na kanapach, ale zaraz ją odrzuciłem kierując się inną myślą:  Jak
sobie pościelesz, tak się wyśpisz!
Znalazłem łazienkę z rzadka tylko używaną wanną i zakosztowałem kąpieli, jakże
różnej od prysznicu w garażu! Po wyszukaniu pokoju z w miarę czystą pościelą poczułem się
jak król i pogrążyłem w słodkim śnie.
- Wstawaj, wstawaj - ktoś jęczał mi nad uchem i jednocześnie szarpał za rękę.
Otworzyłem oczy. Szarpiącym okazał się Baziak, którego bladoziemista cera i
przekrwione oczy były najlepszym dowodem, że pić wódki nie należy, a zwłaszcza w
większych ilościach. Udałem nieświadomego i spytałem:
- Co jest?
Baziak z trudem oblizał spierzchnięte wargi.
- Jest kac. A poza tym musimy jechać do Olsztyna, do tego parszywego zamku. Oj!
-jęknął łapiąc się za głowę. - Ale łupie. %7łe też mi się zachciało wczoraj tego picia. To przez
ciebie - skierował ku mnie oskarżycielski, ale drżący palec.
- Przeze mnie? - rześko jak skowronek wyskoczyłem z łóżka i wykonałem kilka
przysiadów. - Już się ubieram - zaświergotałem. - Możesz zaczekać na mnie na dole?
Baziak zszedł po schodach krokiem, w porównaniu z którym krok słonia jest tańcem
baletnicy.
Zszedłem zaraz za nim nucąc:
- A mówiłem, nie pijcie przed weselem, a prosiłem, przynajmniej nie za wiele.
Przywitały mnie cztery pary przekrwionych ponurych oczu i rozliczne kartoniki i
pudełeczka z kefirem i jogurtem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nutkasmaku.keep.pl