[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Dobrze, że Isaac zrobił taki piękny strop - odezwała się
Celie potem, gdy leżeli na podłodze w salonie, wpatrując się w
sufit.
- Aha - mruknął leniwie Jacob, gładząc ją po piersi. - Po-
lubiłem ten widok.
- Czyli jest nas dwoje.
- Co ty na to, żeby coś przekąsić? - zapytał.
- Jestem za.
Jacob zaśmiał się cicho.
- Jakieś propozycje?
- Sama nie wiem. A co masz?
- Jajka, mrożoną pizzę, chleb.
- .. .wędlinę do kanapek - dokończyła za niego.
- Gdybym wiedział że przyjdziesz, coś bym przygotował. -
Podniósł się, naciągając dżinsy. Celie także wstała i założyła
jego koszulę. Jej biała szyja zalśniła perłowo na tle ciemnego
materiału. - Wygląda lepiej na tobie niż na mnie - stwierdził z
zachwytem.
- Mogę ją zatrzymać? - Jej miękkie wargi były obrzmiałe
od pocałunków, a czoło przecinała zmarszczka.
O co chodzi? - zadał sobie w duchu pytanie.
- Jak ci minął dzień?
- W sumie całkiem dobrze. Skończyliśmy kontrolę u Wil-
loughbyego i niczego nie znalezliśmy.
- To chyba pomyślna wiadomość - stwierdził. -Tak.
- Byłaś na plantacji, w laboratorium, pisałaś raporty w biu-
rze... Czy coś pominąłem?
153
S
R
-Nie.
- A co cię gryzie? - zapytał wprost.
- Co mnie gryzie? - Spojrzała mu w oczy. - Nic. Jestem
tylko zmęczona. Mało spałam, a dzień był bardzo długi.
- Opowiedz mi, co robiłaś.
- Kiedy nie ma o czym. Pisałam sprawozdanie dla szefa, a
potem w laboratorium zrobiłam kilka testów, które potwierdziły
obecność szkodnika na plantacji Durkina.
- Paula Durkina?
-Tak.
Tym się przejęła, uznał Jacob.
- Pewnie zareagował niemiło na tę wiadomość?
- Gdyby Rumson... - zaczęła i urwała.
- Gdyby Rumson co?
Jacob cierpliwie czekał na odpowiedz.
- On jest po prostu niemożliwy - stwierdziła w końcu. -
Zawrócił Durkinowi w głowie do tego stopnia, że ten wziął ad-
wokata, żeby zablokować wycinkę na jego terenie.
- Co za idiota! - Jacob pociągnął Celie na sofę. - Da się z
tym coś zrobić? - zapytał, gdy usiedli.
- Na pewno, ale na to trzeba czasu, którym, niestety, nie
dysponujemy. Jeżeli uda mu się zablokować sprawę w sądzie
na trzy albo cztery miesiące, będziemy mieli poważny problem.
W każdym zarażonym drzewie może być kilka tuzinów doro-
słych osobników. Kiedy wydostaną się na zewnątrz... -Celie
bezradnie rozłożyła ręce.
Jak jej pomóc? Nad Rumsonem Jacob nie miał żadnej wła-
dzy, a z Durkinem też nie potrafiłby się dogadać. Było jednak
coś, co mógł zrobić dla Celie.
- Nadal masz ochotę na koncert? - zapytał, sięgając po gita-
rę.
154
S
R
- Oczywiście - odparła. Wstała i otworzyła drzwi, aby
wpuścić Murphy'ego, a gdy usiadła z powrotem na sofie, pies
położył jej głowę na kolanach.
- Czego chciałabyś posłuchać?
- A co ty chciałbyś zagrać?
Jacob uśmiechnął się i zaczął grać coś, czego nie znała.
Utwór był melodyjny, ale to jego dłonie przykuły jej uwagę.
Widziała je już przy pracy, czuła na swoim ciele, wszystko to
było jednak niczym w porównaniu z gracją, z jaką dotykały
strun gitary. Nie mogła oderwać od nich wzroku. Wydobywały
czyste, słodkie tony z prostego instrumentu z taką samą łatwo-
ścią, z jaką budziły w jej ciele rozkosz.
Jacob zanucił powolną balladę. Patrząc jej w oczy, śpiewał
o radości i bólu, o spotkaniu kochanków i o ich rozstaniu. Celie
nagle pojęła, że go w pełni nie doceniała. %7łe ten burkliwy odlu-
dek jest lojalnym, hojnym, dobrym człowiekiem. Widząc, że
kosmyk opadł mu na czoło, sięgnęła, by go odgarnąć. A gdy
Jacob podziękował jej uśmiechem, a potem zaczął śpiewać re-
fren, ogarnęło ją wzruszenie. Na myśl o tym, że będą musieli
się pożegnać, zachciało jej się płakać.
155
S
R
Rozdział 13
Celie stała na skraju drogi, przecinającej plantację Paula
Durkina, wsłuchana w warkot silników. Za każdym razem per-
spektywa wycięcia wielu akrów drzew wpędzała ją w podły na-
strój. Także i tym razem, chociaż Durkin okazał się nieznośnym
przeciwnikiem.
Podszedł do niej z kartką nadleśniczy Joe Doluca.
- Wygląda na to, że wszystko w porządku. Drzewa zostały
oznakowane. Potrzebny mi tylko twój podpis i możemy zaczy-
nać.
Zrezygnowana Celie z westchnieniem złożyła podpis. Joe
machnął ręką i kierowca spychacza uruchomił silnik. Nagle z
tyłu rozległ się głos:
- Stać!
Celie i Joe odwrócili się jak na komendę i zobaczyli za-
stępcę szeryfa hrabstwa Waszyngton, trzymającego w ręku ko-
pertę.
- Cześć, Roy - powiedział nadleśniczy. - Co tam masz?
- To zależy. - Zastępca szeryfa odwrócił się. - Czy pani Ce-
lie Favreau?
-Tak.
156
S
R
- Przywiozłem nakaz sądowy, zarządzający natychmiasto-
we wstrzymanie wycinki na terenach należących do Paula Dur-
kina. - Wręczył Celie list, a tymczasem Joe Doluca dał kierow-
cy spychacza znak, żeby się zatrzymał.
Kipiąc z furii, Celie rozdarła kopertę. Durkin, jak widać,
dopiął swego. Sprawa trafiła do sądu i dopóki nie zapadnie roz-
strzygnięcie, nie będzie można prowadzić dalszej wycinki. Zaś
szkodnik, rzecz jasna, nie wie, co to paragrafy. Opuści drzewo,
które udzieliło mu gościny, i pofrunie dalej, zakażać inne. W
tym czasie prawnicy będą zajęci układaniem pism proceso-
wych. Celie miała ochotę kląć jak szewc. Wiedziała, że ostatnie
popołudnie w tym tygodniu nie minie jej na produktywnym za-
jęciu. Spędzi je przy telefonie, naradzając się z prawnikiem, jak
nie dopuścić do procesu.
Jest tyle milszych rzeczy, które można robić w sobotnie
popołudnie, pomyślał Jacob. Tymczasem będzie musiał stać
przed eleganckim hotelem i częstować ludzi syropem klo-
nowym. Obiecał jednak, że się stawi, a nie zwykł łamać raz da-
nego słowa. Wszedł do sklepu i zobaczył przy kasie Kelly -
rozwiniętego nad wiek podlotka.
- Cześć, Kelly. Nie widziałaś mojej matki?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]